Pączki z serka homogenizowanego

Pączki z serka homogenizowanego

Kto nie lubi słodkości? Na pewno jest Was niewielu. Ja osobiście znam tylko jedną taką osobę, oczywiście w ramach wyjątku od reguły.
Na nasze łasuchowe nieszczęście, przygotowanie pysznych deserów zazwyczaj wymaga czasu. Jednak nie tym razem. Chcę Wam zaprezentować przepyszne pączusie, które zrobicie dosłownie w chwilkę. Ze względu na swój smak równie szybko znikają z talerza. Polecam!

Pączki z serka homogenizowanego


Składniki:

  • 1 opakowanie serka homogenizowanego (140-150g)
  • 3 jajka
  • 1,5 szklanki mąki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 2 łyżki cukru pudru
  • tłuszcz do smażenia
  • cukier puder do posypania
Serek wymieszać z jajkami na gładką masę, dodać mąkę, cukier puder i proszek do pieczenia. Ponownie wymieszać.
Ciasto kłaść małą łyżeczką namoczoną w tłuszczu na rozgrzany olej. Smażyć aż się zarumieni z obu stron. Po przestygnięciu posypać cukrem pudrem.

Podczas smażenia należy uważać, aby olej nie był za gorący. Może to spowodować, że pączki szybko się z wierzchu zarumienią a środek pozostanie półpłynny. Dodatkowo przy zbyt wysokiej temperaturze pączki mogą po prostu pękać. 

W ostatnim czasie te niesamowite pyszności robię z podwójnej porcji składników. Po prostu nie ma sensu się rozdrabniać, ponieważ znikają szybciej niż nadążam je smażyć. A tak to istnieje choć szansa na to, że i mi się uda ich spróbować.

Chwilka pracy, ogólnodostępne składniki i świetny deser gotowy!!!



Gulasz z pieczarkami

Gulasz z pieczarkami

Macie takie danie, które gości w waszym domu praktycznie od zawsze? Na pewno macie.

Ten pyszny gulasz pamiętam jeszcze z mojego wczesnego dzieciństwa, był on często podawany z okazji dużych rodzinnych uroczystości. Sam bądź z dodatkiem na przykład ryżu.

Przyznam się Wam, że całkiem o tym przepisie zapomniałam. Dłuższy już czas nie gościł u nas w domu. Aż przyszedł taki dzień, kiedy musiałam znaleźć jakiś ciekawy sposób na przyrządzenie zalegających w lodówce pieczarek. I automatycznie wpadła mi do głowy ta dawno niewykorzystywana receptura.

Gulasz z pieczarkami

Składniki:

  • 1kg mięsa wieprzowego (łopatka lub szynka)
  • 1kg pieczarek
  • 3-4 cebule
  • 3 duże marchewki
  • 0,5kg fasolki szparagowej lub papryki
  • koncentrat pomidorowy
  • keczup
  • sól, pieprz, papryka słodka

Gulasz z pieczarkami - składniki

Mięso pokroić w kostkę, obsmażyć na odrobinie oliwy, następnie przełożyć do garnka, zalać wodą i ugotować.

Pieczarki pokroić w kostkę lub plastry, obsmażyć na odrobinie oliwy i dodać do gotującego się mięsa. Pokrojoną w kostkę cebulę zeszklić na złoty kolor i także dołożyć do mięsa. Marchewkę startą na grubych oczkach poddusić na patelni i dodać do garnka.

Fasolę szparagową ugotować w osolonej wodzie i dodać do gulaszu.

Paprykę pokroić w drobną kostkę i dodać do gulaszu.

Całość gotować jeszcze ok 10min, doprawić solą, pieprzem i papryką. Pod koniec gotowania dodać do smaku koncentrat pomidorowy i keczup. 

Przepis można modyfikować poprzez dodanie papryki i fasolki szparagowej naprzemiennie. Ja zazwyczaj dodaję trochę tego i tego, jednak nie jest to wymóg. Można postawić tylko i wyłącznie na paprykę, jeśli ktoś woli, można dodać tylko fasolkę szparagową. W każdej wersji gulasz jest tak samo pyszny!!!

Smacznego.


"Porwana" Róża Lewanowicz

"Porwana" Róża Lewanowicz

Czasem się tak zdarza, że całkiem niespodziewanie uda mi się odkryć świetną książkę. Tak było w przypadku "Porwanej" Róży Lewanowicz, którą poleciła mi bibliotekarka zorientowana w tematyce moich ulubionych powieści. I tutaj muszę jej serdecznie podziękować, ponieważ sama pewnie długo nie natrafiłabym na tą utalentowaną autorkę.

"Porwana" Róża Lewanowicz


OPIS Z OKŁADKI


Do jakiego stopnia znamy drugiego człowieka, choćby tego najbliższego?
Czy kiedykolwiek możemy powiedzieć, że wiemy o nim wszystko, że niczym nas już nie zaskoczy?

Justyna i Łukasz Meyer wiodą z pozoru spokojne życie warszawskich mieszczuchów. On jest funkcjonariuszem CBŚ, ona pracownicą jednej z wielu stołecznych korporacji. Problemy w pracy, bezowocne starania o dziecko i wszelkie inne przyziemne sprawy przestają mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie w dniu, w którym na oczach zdezorientowanego męża i połowy osiedla ktoś porywa Justynę.

Początkowo policja wierzy, że porwanie ma związek z pracą Łukasza. Jednak w wyniku śledztwa wychodzą na jaw skrywane przez kobietę tajemnice z przeszłości. Wkrótce załamany mąż odkrywa, że osób, które miały motywy, by porwać, a nawet zabić Justynę, jest znacznie więcej, niż można by przypuszczać.


MOJA RECENZJA


Na samym początku muszę zaznaczyć, że powieść "Porwana" jest debiutem literackim Róży Lewanowicz, który według mnie (i nie tylko według mnie) okazał się niezwykle udany i wartościowy. Ale zacznijmy może od początku. Książka ta jest bardzo ciekawą historią młodego małżeństwa, które boryka się z codziennością. Jak to w życiu, dotykają ich przeróżne problemy dotyczące pracy czy życia osobistego. Nic, czego nie doświadczyłby zwykły Kowalski. Tylko czy ta ich codzienność ma coś wspólnego ze zwyczajnością? Zaczynamy w to wątpić w momencie, kiedy zamaskowani sprawcy porywają Justynę sprzed domu. Powiedzmy sobie szczerze, porwanie zazwyczaj kojarzy się z żądaniem okupu, tylko, że Meyerowie podobno nie mają pieniędzy, żyją na średnim poziomie. Istnieje też duże prawdopodobieństwo, że uprowadzenie jest zemstą związaną z pracą Łukasza, w końcu funkcjonariusz CBŚ na pewno narobił sobie mnóstwo wrogów w świecie przestępczym. Niestety fakty zdają się przeczyć tym teoriom.

Dużym zaskoczeniem w tej historii jest przeszłość Justyny, którą z biegiem czasu poznajemy coraz lepiej. Dziwić też może fakt, że Łukasz nie zdaje sobie z niczego sprawy, uważa, że poślubił zwyczajną dziewczynę bez tajemnic. Bądź co bądź jest to najbliższa mu osoba, z którą spędza najwięcej czasu. Ciężko jest zachować pewne sprawy tylko dla siebie. Może właśnie dlatego ta powieść stała się tak popularna, bo czyż nie towarzyszy nam od czasu do czasu obawa, że osoba z naszego najbliższego otoczenia jest kim innym niż nam się wydaje?

Biorąc tą powieść do ręki trochę się obawiałam, ze będzie to historia tylko i wyłącznie porwania, które znajdzie swój finał dopiero na ostatnich stronach. Na szczęście temat ten nie zdominował całkowicie akcji, dzięki czemu cała historia toczy się w różnych miejscach i w różnym tempie. Sam fakt uprowadzenia jest bardzo tajemniczy a jego wyjaśnienie wymaga zaangażowania wielu ludzi i dużej pomysłowości.

W dużym stopniu zastanawia mnie rozeznanie autorki w sprawach dotyczących służb specjalnych, zwłaszcza, że w jej biografii nie natknęłam się na tego typu epizod. Policyjny żargon czy zasady panujące w biurze są pisane dość szczegółowo, dzięki czemu naprawdę można się wczuć w sytuację. Duże znaczenie ma tutaj też umiejętność autorki powiązywania ze sobą przeróżnych, pozornie ze sobą niezwiązanych teorii spiskowych, na które zwykły obywatel by nie wpadł. Z jednej strony zabieg ten uatrakcyjnia całą fabułę i wprowadza dużo zamętu, z drugiej jednak z czasem można się odrobinę pogubić w tych wszystkich możliwościach i koligacjach. 

PODSUMOWANIE


Jestem mile zaskoczona tym debiutem literackim. Spodobała mi się fabuła, pomysł na akcję i oczywiście bohaterowie, mimo ich ewidentnej ignorancji co do osób z otoczenia. Tutaj nikt nie jest tym, kim się wydaje. I oczywiście nikt nic wcześniej nie zauważył. Momentami jest to odrobinę naciągane, chociaż bardzo potrzebne, aby uzyskać efekt, o jaki chodziło autorce. 

Powieść "Porwana" jest pierwszą częścią trylogii, której głównymi bohaterami jest rodzina Meyerów. I już teraz wiem, że kolejne tomy bez wątpienia znajdą się na mojej półce. Jetem niezwykle ciekawa, czy małżeństwo Justyny i Łukasza przetrwa ten trudny dla nich czas i jakie jeszcze niespodzianki szykuje dla nich los. 

Czytaliście?

Znacie inne powieści Róży Lewanowicz? Chętnie posłucham o innych jej dziełach. Może mi takze uda się do nich dotrzeć.




"Nieproszony gość" Charlotte Link

"Nieproszony gość" Charlotte Link

Jest kilku takich autorów, do których wracam nawet wtedy, kiedy jakiś element ich twórczości mnie rozczarował. Jedną z nich jest na pewno Charlotte Link, która według mnie pisze fantastyczne powieści, jednak aby się o tym przekonać, trzeba przebrnąć przez pozornie z niczym nie związany przydługi wstęp. Ja, znając jej możliwości, bez szemrania pochłaniam kolejne jej powieści. Dziś przyszła kolej na "Nieproszonego gościa".

"Nieproszony gość" Charlotte Link

OPIS Z OKŁADKI


Po śmierci męża życie Rebecki Brandt straciło sens do tego stopnia, że postanawia się z nim rozstać. Jednak niespodziewana wizyta starego przyjaciela w towarzystwie dwojga przypadkowo spotkanych autostopowiczów, Ingi i Mariusa, zmusza Rebeccę do odłożenia starannie zaplanowanego samobójstwa.

Młodzi ludzie zdobywają jej sympatię. Rebecca wypożycza im ukochaną łódź męża, by mogli swobodnie pożeglować po Morzu Śródziemnym. Podczas sielankowego rejsu pomiędzy Ingą i Mariusem dochodzi do potwornej kłótni, podczas której Marius wypada za burtę. Poszukiwania wszczęte przez nabrzeżną straż nie przynoszą rezultatu i młody mężczyzna zostaje uznany za zaginionego.

Kilka tygodni później Inga przeżywa prawdziwy szok, gdy w gazecie ukazuje się zdjęcie Mariusa w związku z potwornym zabójstwem, dokonanym na terenie Niemiec...

MOJA RECENZJA


Historia zaczyna się dość banalnie, zwykli ludzie, codzienne zdarzenia. Oprócz zwiastującego problemy prologu nic nie wskazuje na kryminalny charakter tej powieści. Jednak każdy, kto zna twórczość Charlotte Link, spodziewa się w pewnym momencie mocnego uderzenia. I oczywiście nie rozczaruje się.

Jak już pisałam wyżej, powieści Charlotte Link mają to do siebie, że fabuła dość powoli się rozwija. Nie inaczej było w przypadku "Nieproszonego gościa", gdzie z wolna poznajemy bohaterów, zapoznajemy się z ich historią. Chociaż może ta historia z początku jest przedstawiona raczej ogólnikowo, bez wgłębiania się w ważne wydarzenia, co daje nam pewien obraz charakteru, jednak bez zdradzania najważniejszych z punktu widzenia fabuły  informacji. I mimo, że uwielbiam książki, w których akcja pędzi w zawrotnym tempie, to tutaj ten dość wolny początek nie przeszkadza mi jakoś bardzo. A wręcz zdaje się, że jest to idealny sposób wprowadzenia czytelnika w tajniki powieści.

Dużym plusem jest tutaj pomysł na fabułę, która nas zaskakuje. Zdaje nam się, że od połowy książki znamy sprawcę, jesteśmy świadomi ogromu tragedii, jaka się rozgrywa, a jedyne co nas trzyma w napięciu to oczekiwanie na ujęcie przestępcy. I tutaj autorka zaszokowała mnie niesamowicie. Nie ma tu bowiem prostego rozwiązania, a wszystkie moje przypuszczenia okazały się niepotwierdzone. I mimo, ze znając jej powieści spodziewałam się nagłego zwrotu akcji, to do głowy by mi nie przyszło akurat takie rozwiązanie.

Żeby nie było tak wesoło, mam też dla autorki minus. Może niewielki, ale jednak. O ile zaskoczenie było duże i naprawdę to doceniam, to niestety mam mieszane uczucia co do motywu działania. Wydał mi się taki niedopracowany i dziwnie błahy. Oczywiście człowiek krzywdzący w najgorszy sposób innych ludzi nie myśli racjonalnie, więc powody jego działań nie muszą być dla nas sensowne, jednak tutaj tego sensu naprawdę trzeba się doszukiwać.

Rozdałam minusy, czas na dodatkowe plusy. I tutaj na uwagę zasługują same postacie, które stworzone są w sposób bardzo sugestywny i niezwykle ciekawy. A najważniejsze, każda z opisanych osób posiada wady. Nie znajdziemy tu bohaterów idealnych, za co możemy podziękować z całego serca autorce. Jak ja nie lubię ideałów!!! Powiedziałabym raczej, że osoby te są nad wyraz pełne niedostatków. Mamy tu na przykład kobietę, która nie ma swojego zdania, a wszystko co robi, ma zadowolić otoczenie. Jest też kobieta, która nie widzi już sensu życia, jednocześnie nie dostrzegając możliwości, jakie to życie jej daje. Są despotyczni sąsiedzi, niezainteresowani tym, co dzieje się wokół. Naprawdę długo by wymieniać. I bardzo dobrze. Każda z tych postaci ma swoje problemy, swoje niedoskonałości, dzięki czemu wydaje nam się, że mamy do czynienia z prawdziwymi ludźmi.


PODSUMOWANIE


Powieść "Nieproszony gość" przeczytałam dosłownie w dwa dni. Już sam ten fakt świadczy o jej wartości jako wciągające czytadło. Dosłownie ją pochłonęłam, mimo że znalazło się w niej kilka wad. Ciekawa zagadka, trzymająca w napięciu czytelnika, doskonale przedstawione postacie i oczywiście zaskakujący finał, którego nikt się nie spodziewał. To wszystko składa się na naprawdę interesującą i wartościową książkę. Ja mogę ją z czystym sumieniem polecić, zwłaszcza czytelnikom zainteresowanym thrillerami, zagadkami i zbrodniami. Znajdziemy tu także problemy bardziej obyczajowe, które zostały mistrzowsko wplecione w kryminalną historię, a które dają swego rodzaju wytchnienie od przemocy będącej tutaj głównym tematem. Dzięki temu zabiegowi książka jest według mnie jakby prawdziwsza, głębiej wciągająca czytelnika w swoją fabułę.

Są tutaj inni miłośnicy twórczości Charlotte Link? Która jej powieść jest według Was najlepsza?



"Kasacja" Remigiusz Mróz

"Kasacja" Remigiusz Mróz

W końcu i ja wpadłam. Musiał przyjść taki moment, że spróbuję tego  przez wielu uwielbianego Mroza. Do tej pory nie byłam wcale przekonana co do jego twórczości, wydawało mi się co najmniej podejrzane, że ma tylu miłośników i zwolenników. Jestem dość sceptycznie nastawiona do twórczości, która nie ma krytycznych odbiorców. Wszystkie te ochy i achy wydawały mi się jakieś takie strasznie naciągane i trochę na siłę. No dobrze, przypuszczenia przypuszczeniami, ale najlepiej się przekonać na własnej skórze. Dodatkowo mocne zapewnienia bibliotekarki o wartości jego książek przekonały mnie do lektury.

"Kasacja" Remigiusz Mróz

OPIS Z OKŁADKI


Manipulacje, intrygi i bezwzględny, ale też fascynujący prawniczy świat...

Syn biznesmena zostaje oskarżony o zabicie dwóch osób. Sprawa wydaje się oczywista. Potencjalny winowajca spędza bowiem 10 dni zamknięty w swoim mieszkaniu z ciałami ofiar.

Sprawę prowadzi Joanna Chyłka, pracująca dla bezwzględniej, warszawskiej korporacji. Nieprzebierająca w środkach prawniczka, która zrobi wszystko, by odnieść zwycięstwo w batalii sądowej. Pomaga jej młody, zafascynowany przełożoną, aplikant Kordian Oryński. Czy jednak wspólnie zdołają doprowadzić sprawę do szczęśliwego finału?

Tymczasem ich klient zdaje się prowadzić własną grę, której reguły zna tylko on sam. Nie przyznaje się do winy, ale też nie zaprzecza, że jest mordercą.

MOJA RECENZJA


Jak wcześniej pisałam, samo nazwisko w ostatnim czasie zdaje się być klasą samą w sobie. Nie lubię, kiedy ogół wpływa na moje zdanie, dlatego starałam się podejść do lektury obiektywnie, bez wpływu z zewnątrz. W tym przypadku było to dość trudne, ponieważ wokół zdaje się panować wręcz kult powieści Mroza. Czy i ja uległam tej tendencji? W pewnym stopniu na pewno. Nie da się ukryć, że Remigiusz Mróz ma duży talent tak do pisania, jak i wymyślania ciekawych wątków. 

Zaczynając lekturę "Kasacji" bałam się, że będzie to kolejny prawniczy bełkot przepełniony branżowymi nazwami i mało ciekawymi opisami przeróżnych sytuacji urzędowych. Na szczęście w tym przypadku moje obawy nie spełniły się. Oczywiście pełno tutaj terminologii branżowej, jednak użycie jej nie przytłacza zwykłego czytelnika, dzięki czemu książkę czytało się lekko i przyjemnie. Nie mam tutaj także nudnych, ciągnących się w nieskończoność opisów, które tylko rozpraszają i odciągają uwagę od akcji, tak istotnej w thrillerach. 

Dużym, wręcz ogromnym atutem są bu główni bohaterowie. Ja osobiście się zakochałam. Pyskata Joanna Chyłka i jej fantastyczny podwładny zyskali moją dozgonną miłość. Uwielbiam takie wyraziste postacie, których pewność siebie aż bije po oczach. Nie ma tu koloryzowania, wady są wadami a zalety są wykorzystane na maksa. Mróz nie stara się stworzyć z Chyłki bohaterki idealnej, której postępowanie jest kryształowe. Wręcz przeciwnie, mamy tu do czynienia z kobietą bezwzględną, która nikłe uczucie empatii skrywa gdzieś głęboko w sobie i nie dopuszcza go do głosu. Mimo to naprawdę ją polubiłam, chociaż nie chciałabym jej osobiście spotkać na swojej drodze. Postać Kordiana trochę łagodzi ten obraz, dzięki czemu parę tą można nazwać idealną z punktu widzenia czytelnika.

Fabuła jest tu jednak najważniejsza. Nieważne jak bym polubiła bohaterów, bez dobrej treści nie ma dobrej książki.  I tutaj także się nie rozczarowałam. Z pozoru prosta sprawa wciąga adwokatów w coraz większe tarapaty. Stawka jest olbrzymia, bowiem poza przegraną w sądzie, na szalę zostaje rzucone ich zdrowie i życie. A zakończenie wbiło mnie dosłownie w fotel. To uznaję za największy plus książki, bo naprawdę nieczęsto się zdarza, żeby finał był zaskakujący.

Dużo tych zalet, prawda? Ale nie ma tak dobrze, wady niestety też się znalazły. Przeczytałam kiedyś dość niepochlebną opinię, że Remigiusz Mróz pisze na ilość a nie jakość. I chociaż nie do końca się zgodzę co do tego stwierdzenia, to zauważyłam kilka niedociągnięć mogących wynikać z pośpiechu. Nie jestem absolutnie obeznana z tematyką prawniczą, jednak wydaje mi się dość dziwne nie kontaktowanie się ze swoim klientem przez tak długi czas. Dodatkowo wspomnę, że sytuacja taka miała miejsce także w drugim tomie tej serii pt "Zaginięcie". Nie wiem, czy jest to praktyka powszechna, na szczęście nie miałam potrzeby korzystać z usług adwokata, dlatego aż tak bardzo się tej kwestii nie czepiam. Po prostu dziwnie to trochę wyglądało.  Dodatkowo niekiedy samo przygotowanie do rozprawy było, delikatnie mówiąc, kiepskie. Nie tego się można spodziewać po jednej z najlepszych adwokat w Polsce. Na szczęście są to tylko marginalne problemy, które nie wpływają w drastyczny sposób na odbiór całości.


PODSUMOWANIE


Jestem wręcz zachwycona tą powieścią. Czytałam ją z zapartym tchem, po prostu nie potrafiłam się oderwać. Mam za sobą już przeczytaną także drugą część i już wiem, że na tym się nie skończy. Fabuła mnie absolutnie wciągnęła mimo pewnych niedoróbek. Postacie były żywe i naprawdę ciekawe, a dodatkowo bardzo tajemnicze, dzięki czemu w każdym tomie odkrywamy ich jakiś mały sekret.

Żeby nie wyjść na bezkrytyczną miłośniczkę twórczości Mroza muszę wspomnieć tutaj o innej jego powieści, którą przeczytałam (a raczej przemęczyłam) i o której raczej nie mam zamiaru pisać tutaj recenzji. Mowa tu o "Wieży milczenia", która absolutnie nie trafiła w mój gust, a przeczytałam ją niejako z musu. Nie lubię po prostu zostawiać niedokończonej książki.

Z czystym sumieniem mogę Wam polecić serię z Joanną Chyłką i niezawodnym Kordianem. Cieszę się, że przygodę z Mrozem zaczęłam właśnie od tej powieści, inaczej nie jestem pewna, czy sięgnęłabym po inne jego prace. 

Życzę Wam miłej lektury!!!




Plac zabaw skrojony na miarę - jak samodzielnie wykonać miejsce zabaw dla dzieci

Plac zabaw skrojony na miarę - jak samodzielnie wykonać miejsce zabaw dla dzieci

Odkąd w naszym życiu pojawiły się dzieci chcemy, aby miały wszystko, o czym mogłyby zamarzyć. Jest to oczywiście cecha każdego rodzica, w czym absolutnie nie ma nic złego dopóki zachowuje się zdrowy umiar.

Jednym z takich marzeń (przyznaję, że i mi się coś takiego spodobało) był własny, całkiem osobisty plac zabaw. Niby nic prostszego, wystarczy kawałek własnej działki, fundusze i odpowiedni wykonawca/producent. Z działką w naszym przypadku żadnych problemów być nie mogło, w końcu dysponujemy sporych, wręcz olbrzymich rozmiarów podwórzem, które tylko czeka na zagospodarowanie.

Swojego czasu spędziłam mnóstwo czasu na szukaniu w sieci inspiracji, jak taki plac zabaw miałby wyglądać. Mnogość ofert przytłaczała, do tego ceny czasem wręcz powalały z nóg. Niektóre propozycje warte były dosłownie tyle, co dobrej klasy samochód. Nie byłam przekonana do wydawania takiej kwoty, bądź co bądź, na zabawkę. Świetną, olbrzymią, zajmującą, ale jednak zabawkę. Ani to wychowawcze, ani praktyczne, ani tym bardziej ekonomiczne. 

Dodatkowo, co by to była za frajda zamówić i otrzymać wraz z montażem? Żadnych emocji, napięcia i satysfakcji. A ja tak absolutnie nie lubię. I nie godzę się na to. Stąd powstał pomysł samodzielnego wykonania placu zabaw dla naszych dziewczyn. Taniej, po naszemu i radość olbrzymia.

Plac zabaw skrojony na miarę - jak samodzielnie wykonać miejsce zabaw dla dzieci


Ile ja się naczytałam o różnych technikach i sposobach wykonania!!! Każdy miał swój sposób na wykonanie i tą właśnie metodę polecał. Zastanawialiśmy się z mężem długo, myśleliśmy nad ostatecznym kształtem i ciekawymi atrakcjami. Powstało mnóstwo rysunków, które z czasem ewoluowały, co chwilę coś dodawaliśmy, coś odejmowaliśmy, jakiś element wydawał się nam niezbędny, z innych bez żalu rezygnowaliśmy. Normalka.

Takim motorem do działania okazały się kantówki, które dostaliśmy "w prezencie", a które okazały się idealnymi nogami do placu zabaw. Jak już część materiału jest to trzeba się w końcu ruszyć. Wystarczyło dokupić trochę desek i można działać.

Sposób wykonania


Dla nas najtrudniejsze okazało się zamontowanie nóg w gruncie tak, aby nic się nie ruszało i wszystko było bezpieczne. Z pomocą przyszedł mój tata, który samodzielnie zespawał nam kotwy. Te po przymocowaniu kantówek bez problemu zalaliśmy betonem tak, aby drewno nie musiało się stykać z ziemią. Absolutnie nie można do tego dopuścić ponieważ wilgoć z podłoża powoduje gnicie i rozpadanie się drewna. 

Plac zabaw skrojony na miarę - montaż podestu

Plac zabaw skrojony na miarę - montaż podestu

Szkielet już stoi, przyszedł czas na pozostałe elementy. Najważniejsze oczywiście są schody, bez których nie byłoby szansy na jakąkolwiek zabawę (chociaż moje dziewczyny ostatnio rzadko ich używają, mają swoje kreatywne sposoby na dostanie się na górę). Po czasie muszę przyznać, że teraz zrobiłabym schody całkiem inaczej, niestety człowiek uczy się wszystkiego na swoich błędach. Zastosowałam metodę przykręcenia stopni po bokach, w tym momencie jednak byłabym bardziej skłonna zamontować je we wcięciach bocznej deski tak, aby montowane były od góry. Jest to według mnie sposób pewniejszy i trwalszy.

Plac zabaw skrojony na miarę - montaż schodów

Plac zabaw skrojony na miarę - montaż schodów

Jakie atrakcje dla dzieci ma nasz plac zabaw


I tu się zaczyna najlepsza zabawa. Wybór jest tak duży, że można niezłą konstrukcję stworzyć. My nie chcieliśmy budować fortecy, stawialiśmy raczej na niewielki plac zabaw z najpotrzebniejszymi elementami. Oczywiście pierwszym i najważniejszym wyborem była ślizgawka. Zdecydowaliśmy się na taką trzymetrową, która wymaga montażu na wysokości 1,5 metra i tak właśnie była naszykowana cała konstrukcja.

Ale jak to tak, sama zjeżdżalnia. Jest tyle możliwości, trzeba coś dodać. Już na wstępie zrezygnowaliśmy z domku, ponieważ nasze dziewczyny dostały kiedyś taki plastikowy, który absolutnie spełnia nasze oczekiwania. Nie chcieliśmy powielać zabawek, więc ta opcja od razu odpadła. Zamiast tego cały podest przybrał kształt tarasu widokowego, z którego dzieciaki mogą obserwować całą okolicę.

Dla chwil, kiedy dziewczyny nie będą chciały korzystać ze schodów i żeby im "utrudnić" i urozmaicić zabawę, zamontowaliśmy ściankę wspinaczkową. Jest to prosta konstrukcja z desek, na której przymocowaliśmy kamienie wspinaczkowe. Kto myślał o własnym placu zabaw, ten na pewno wie, o czym mówię. Na początku myślałam o kupnie już gotowych kamieni, niestety oferowane zestawy były w kolorach, które nijak nie pasowały mi do całości. Aż któregoś dnia przechodząc koło pozostałości z budowy placu wymyśliłam, jak zrobić je samemu. Użyłam do tego kawałków desek i kantówek, które, odpowiednio przycięte i pomalowane, stworzyły idealne elementy ścianki wspinaczkowej. Dodatkowo podczas wspinania można  sobie pomóc liną, którą zamontowaliśmy nad ścianką.

Czym byłby plac zabaw bez huśtawki? Na pewno większość rodziców się ze mną zgodzi. Dlatego i u nas nie mogło jej zabraknąć. I to w dwóch wariantach. Pierwszy wariant to klasyczna huśtawka montowana na dwóch hakach. Chociaż może u nas nie jest tak do końca klasyczna. Chciałam tutaj powiesić tak modne ostatnio bocianie gniazdo. Jednak, jak to w życiu bywa, a to nie znalazłam tego idealnego, a to nie ten kolor. W końcu stanęło na tym, że zrobimy huśtawkę sami. Wystarczył kawałek łańcucha, stara opona i kilka haczyków, a frajda z zabawy niesamowita. Drugim wariantem jest jeden hak, na którym wisi, kupiony już a nie zrobiony, kokon.

Kilka ujęć naszego placu zabaw


Kiedyś w internecie widziałam zdjęcie placu zabaw w pięknym różowym kolorze. Od tamtej pory wiedziałam już, że i u nas będzie tak cukierkowo. I udało się!!! Co prawda teraz absolutnie nie wybierałabym farby tej marki, czego przyczynę możecie zobaczyć na zdjęciach. Niestety skusił mnie piękny kolor i nie kierowałam się opiniami o producencie. Rok użytkowania i spore braki, co na szczęście nie ma wpływu na jakość zabawy.

Efekty naszej pracy możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej.

Plac zabaw skrojony na miarę

Plac zabaw skrojony na miarę

Plac zabaw skrojony na miarę

Plac zabaw skrojony na miarę

Plac zabaw skrojony na miarę

Plac zabaw skrojony na miarę

Plac zabaw skrojony na miarę


Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że kupiony plac zabaw nie miałby tylu wad i niedociągnięć. Jednak stawiając szytą na miarę konstrukcję własnoręcznie czuliśmy niesamowitą satysfakcję i byliśmy z siebie naprawdę dumni. Uwielbiam patrzeć, jak nasze dziewczyny szaleją na zjeżdżalni czy wygłupiają się na huśtawce i wtedy wiem, że czas na to poświęcony nie poszedł na marne.




"Cicha kuracja" Michael Palmer

"Cicha kuracja" Michael Palmer

Czy ja ostatnio nie mówiłam, że książki o środowisku medycznym nie należą do moich ulubionych? A tu już druga tego typu pozycja w tak krótkim czasie. Może jednak polubię tą tematykę. Dziś na celowniku znalazła się "Cicha kuracja" Michaela Palmera. Nazwisko znane, chociaż ja jeszcze nie miałam okazji poznać jego twórczości. A że będzie to powieść z medycyną w tle, łatwo odgadnąć chociażby po tytule, a jeszcze lepiej po okładce.


"Cicha kuracja" Michael Palmer

Opis z okładki

Podejrzewany przez policję o udział w zabójstwie swojej pięknej żony Evie, która w niejasnych okolicznościach umiera w szpitalu, doktor Harry Corbett prowadzi dochodzenie na własną rękę. Jego prywatne śledztwo ujawnia szokujące fakty dotyczące podwójnego życia Evie. Tymczasem zabójca uderza ponownie, ginie jeden z ulubionych pacjentów Harryego. Jedynie Harry zdaje sobie sprawę, że nie była to śmierć naturalna. Teraz nie ma już wątpliwości - zabójcą mógł być tylko lekarz. Sprawa zatacza coraz szersze kręgi - Corbett wpada na trop kartelu firm ubezpieczeniowych, które pozbawiają życia swoich klientów, by zaoszczędzić na kosztach ich opieki medycznej.


 Moja recenzja

Głównym bohaterem powieści jest lekarz, Harry Corbett, doświadczony, choć trochę ignorowany w społeczności medycznej ze względu na dość ogólny charakter jego praktyki. W końcu jako lekarz rodzinny według niektórych nie ma uprawnień do podejmowania poważnych decyzji medycznych, przez co traktowany jest po macoszemu przez znanych chirurgów, kardiologów i innych.
Otóż Harry, mimo, że traktowany przez niektórych z pobłażaniem, jest szanowanym lekarzem, któremu naprawdę zależy na swoich pacjentach. Każdego zna z imienia, z każdym zamieni słowo, dla każdego ma chwilkę. Jest szczęśliwy na swoim stanowisku, mimo niewielkiej opłacalności wykonywanego zawodu.
Niestety na wydawałoby się szczęśliwym życiu  doktora Corbetta pojawiają się rysy. Pierwszym problemem staje się dyrekcja szpitala, w którym pracuje, a która stara się ograniczyć do minimum uprawnienia lekarzy rodzinnych, poddając tym w wątpliwość ich kompetencje. Także życie osobiste niesie za sobą pewne rozczarowania. Żona Harrego oddala się od niego, wydaje się coraz bardzie obca, co naraża ich małżeństwo na poważny kryzys.
Te przyziemne problemy tracą na swojej wadze w momencie nagłej śmierci Evie, o którą Harry zostaje oskarżony. Dodatkowo wychodzą na jaw inne, niepokojące fakty z jej życia, które burzą całe dotychczasowe wyobrażenie o tej kobiecie.
Śmierć Evie staje się początkiem zaskakujących wydarzeń, które mają miejsce w otoczeniu Corbetta. Dziwne sytuacje, zaskakujące wnioski i przerażające oskarżenia, to wszystko wróży niezbyt szczęśliwe zakończenie. Dodajmy do tego przedsięwzięcie warte grube miliony, chciwych, pozbawionych skrupułów ludzi i szalonego lekarza, a otrzymamy wciągającą i zaskakującą historię. Niektóre elementy wydały mi się trochę naciągane, mało realne w codziennym życiu, jednak biorąc pod uwagę ogólny temat powieści jestem skłonna przymknąć na nie oko. W końcu mamy do czynienia z fikcją literacką, chociaż miło byłoby, gdyby chociaż w części odpowiadała ona realnym możliwościom.
Oprócz wątku kryminalnego, który jest tu bardzo silnie rozbudowany, mamy też do czynienia z tematem uczuciowym. Romans rozwija się powoli, bez nagłych i nieprzewidzianych zwrotów, jednak stanowi ciekawe tło dla rozgrywających się wydarzeń. Urozmaica dość drastyczny główny temat i daje nadzieję na szczęśliwe rozwiązanie.

 Podsumowanie

"Cicha kuracja" wywarła na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Akcja trzymała w napięciu praktycznie przez cały czas, sytuacja zmieniała się z każdą chwilą, dzięki czemu nie mogłam sie oderwać od lektury. Jak już pisałam wyżej, powieść miała też swoje wady, chociaż jakoś specjalnie nie rzucały się w oczy.
Jedną z największych wad okazało się samo zakończenie, a to z powodu niedomówienia i braku wyjaśnienia sytuacji. Tak naprawdę nie wiadomo, czy wszystkie fakty oczyszczające Harrego z zarzutów dotarły do policji i czy będzie on wolny od podejrzeń. Na jednej stronie jest jeszcze głównym podejrzanym, a na następnej powieść się kończy. Brakuje mi tutaj wytłumaczenia tych wszystkich wydarzeń, które odcisnęły piętno na życiu Corbetta.

Wiem, że powieści Michaela Palmera są dość popularne. Macie swoje ulubione? Polecacie którąś szczególnie?



Copyright © 2014 Wilki Cztery , Blogger