Książki i ich ekranizacje



Miłośnicy horrorów na pewno czekali na ten dzień już od dawna. W końcu do kin weszła nowa ekranizacja kultowej już powieści Stephena Kinga, "To". Muszę przyznać, że i ja nie mogłam się wprost doczekać, czym też twórcy filmowi są nas w stanie zaskoczyć tym razem. Zwłaszcza, że książkę mam przeczytaną na świeżo, a jej recenzję znajdziecie tutaj


Z tej okazji postanowiłam bliżej przyjrzeć się powieściom i ich ekranizacjom. Które książki po przeczytaniu możemy obejrzeć na dużym ekranie? Zdaję sobie sprawę, że zestawienie to stanowi przysłowiową kroplę w morzu adaptacji. Nie sposób wymienić wszystkich filmów i nie pominąć choć jednego.
Przedstawiam Wam ekranizacje, które ja miałam przyjemność oglądać, z książkami, które przeczytałam. Pomijam egzemplarze, które znam tylko z jednej strony. Jest to moja prywatna lista, na którą składają się znane mi powieści. Podeszłam do tematu w ten sposób, aby przedstawić Wam mój punkt widzenia, moje przemyślenia i recenzje. Zapraszam.


"To" Stephen King


"To" Stephen King

O książce już u mnie czytaliście, dla przypomnienia powiem tylko, że bardzo mi się podobała. Była jedną z pierwszych powieści Kinga, jaką przeczytałam, a co za tym idzie, jednym z powodów, dla którego postanowiłam zapoznać się z większą liczbą publikacji króla horroru.
Andy Muschietti postanowił zaskoczyć nas nową ekranizacją tej przejmującej historii, dzięki czemu we wrześniu tego roku możemy oglądać w kinach perypetie Klubu Frajerów i Klauna Pennywise. Czy najnowszy film dorównuje samej powieści?

"To" reżyseria Andy Muschietti

Jako zagorzała miłośniczka horrorów, muszę przyznać, że film podobał mi się bardzo. Oczywiście różnił się on w wielu kwestiach od oryginału, jednak każdy, kto oglądał choć jedną ekranizację jakiejkolwiek książki, jest na takie zabiegi przygotowany. Różnice te jednak miały niewielki wpływ na ogólną fabułę i stanowiły pewien skrót dla długiej opowieści.
Żeby nie było za bardzo wesoło (wiem, dziwnie brzmi w przypadku filmu grozy), znalazłam trochę wad, które nie powinny mieć miejsca przy tak dużym przedsięwzięciu. Sam początek, scena z małym Georgiem, jego spotkanie z Pennywisem. Nie wiem, czy tylko ja na to zwróciłam uwagę, ale bardzo mi przeszkadzał sam sposób, w jaki odbyli tą rozmowę. Przydługi dialog, dziwne miny i mało przejmujący głos. Zawsze uważałam, ze ten moment powinien wyglądać troszkę inaczej, powinien być tak jakby streszczeniem grozy, jaka czeka głównych bohaterów. Zamiast tego obserwowałam mało ciekawą pogawędkę, która mnie przerażała tylko dlatego, że znałam z książki jej zakończenie.
Sama postać Pennywisa była zbyt zabawna, jej potencjał był nie wykorzystany w pełni, przez co film sporo stracił w moich oczach. W końcu Klaun był postacią najważniejszą, tytułowym bohaterem. Elementy, które miały wzbudzać strach, wywoływały zdziwienie czy obrzydzenie. Podobnie było z samymi ofiarami. Ich pojawienie się miało szokować. Tyle, że twórcy zapomnieli o pewnej subtelności, która byłaby bardzo pożądana przy kreowaniu takich okropności. Z powodu zbyt mocnych, zbyt krwawych charakteryzacji upiory te wydawały się przerysowane, przekoloryzowane, co zabierało im sporą część prawdopodobieństwa.
Elementem, który denerwuje wszystkich widzów, jest pchanie się bohaterów tam, gdzie wiadomo, że czyha niebezpieczeństwo. Tutaj twórcy poszli stanowczo za daleko. Weźmy na przykład moment, kiedy wszystko wskazuje na twoją rychłą śmierć, drzwi się same zamykają a ty jesteś opuszczony przez przyjaciół z upiorem czającym się gdzieś w kącie. Nagle widzisz trumnę na środku pokoju, która sama się otwiera. Co by zrobił normalny człowiek? Ja bym uciekała gdzie się da. Nawet skakała ze strachu przez okno. Ale oczywiście w filmie dzieciak podchodzi z ciekawością do trumny i jeszcze w niej grzebie. Takich scen było całe mnóstwo. Dziwne dźwięki, potworne postacie, niepokojące obrazy. Wszystko to zdawało się przyciągać ich, co bardzo się kłóciło z ogólnym pojęciem instynktu samozachowawczego. Zdaję sobie sprawę, że mowa tu o fikcyjnych wydarzeniach, jednak przez takie elementy historia nie zyskiwała chociaż odrobiny autentyczności.
Także niektóre postacie nie robiły na mnie dobrego wrażenia. Weźmy na przykład Henrego, jego ruchy, jego miny czy ogólna gra wydały mi się trochę sztuczne, naciągane. Próba zagrania chłopca opętanego, niebezpiecznego i brutalnego nie do końca się udała.
Mam jeden duży zarzut, chociaż może powinien on być skierowany bardziej do Stephena Kinga jako autora i pomysłodawcy. W filmie towarzyszymy w przygodach grupie dzieci, trzynastolatków, którzy zmagają się z grozą. Szczerze nie do końca pamiętam, o czym myślałam w takim wieku, jednak na pewno moje myśli nie były tak przesiąknięte erotyzmem, jak próbuje nam to wmówić autor. Wśród grupy jest dziewczynka, Beverly. Wydaje mi się, że każde jej słowo, każde spojrzenie miało być prowokujące. W filmie uwodziła nawet podstarzałego sprzedawcę, co już całkowicie mnie zniesmaczyło. Zwłaszcza, że była przedstawiana w samych superlatywach jako fantastyczny kumpel. Bardzo się cieszę, że w filmie została pominięta scena ucieczki z kanałów (kto czytał, na pewno kojarzy, o czym mówię). Nie mogłabym na to patrzeć spokojnie, podejrzewam zresztą, że dlatego właśnie twórcy zrezygnowali z nagrywania tego momentu. Ogólnie nie podobał mi się pomysł zrobienia z małej dziewczynki obiektu seksualnego, kłóci się to z moim światopoglądem.
Troszkę sobie ponarzekałam, wymieniłam strasznie dużo wad. Nie martwcie się jednak. Film, mimo kilku aspektów, które wymieniłam, wypadł naprawdę fajnie. Nie jest to może produkcja oskarowa, uważam jednak, że warto poświęcić dwie godzinki i się z nim zapoznać. Jak to w horrorach, są momenty upiorne, straszne. Miłośnikom gatunku mogą wydać się trochę oklepane, ale mimo to ta historia ma coś w sobie. I z zakończenia można wnioskować, że w niedługiej przyszłości możemy liczyć na drugą część.
Jako zagorzała zwolenniczka literatury pokuszę się o stwierdzenie, że książka przebija ekranizację o głowę. Ale można się było tego spodziewać,w końcu  pomysłodawcą fabuły jest Stephen King, który nosi tytuł króla nie bez przyczyny.

"Intruz" Stephenie Meyer

Pamiętacie mój entuzjazm po przeczytania "Intruza"? Dla przypomnienia zajrzyjcie proszę do mojej recenzji którą znajdziecie tutaj. Jest to historia Ziemi po inwazji z kosmosu. Brzmi absurdalnie, prawda? Ale wcale nie jest to kolejna historia science-fiction. Wręcz przeciwnie, nie znajdziemy tu robotów, dziwnych statków kosmicznych, nie poznamy pozaziemskich technologii. Cała fabuła opiera się raczej na poznawaniu ludzkości wraz z jego wadami i zaletami. Obserwujemy proces poznawania oczami istoty obcej, która musi albo zwalczyć w sobie zalążek człowieczeństwa, albo się mu poddać.

"Intruz" Stephenie Meyer

Jak już wiecie z mojej recenzji, książka wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Stephenie Meyer bardzo miło mnie zaskoczyła. Po przeczytaniu sagi "Zmierzch" kojarzyłam ją raczej z literaturą bardziej młodzieżową, dobrą, ale jednak bez jakiejś konkretnej głębi. "Intruz"zmienił całkowicie moje postrzeganie autorki. Mimo, że poruszany jest tu temat bardzo abstrakcyjny (jak inaczej nazwać inwazję kosmitów?), książka wydaje się dojrzała, przejmująca, poruszająca ważne elementy codzienności.
Byłam tak oczarowana, że postanowiłam obejrzeć jej ekranizację. Nie wiem, czemu wcześniej nie zwróciłam uwagi na ten film, jakoś umknęła mi jego premiera.

"Intruz" reżyseria Andrew Niccol


W roku 2013  Andrew Niccol przedstawił nam obraz świata tuż po inwazji. Pierwowzorem oczywiście była powieść Stephenie Meyer, w której poznajemy świat oczami przybysza. Byłam bardzo ciekawa, jak reżyser poradzi sobie z trudnymi tematami poruszanymi w książce i czy sprosta wymaganiom.
Jak wiecie, powieść bardzo mi się podobała, już chociażby dlatego film uznaję za wart obejrzenia. Tylko czy przedstawia on sobą taką samą wartość? Tutaj niestety muszę was rozczarować. Mimo, że ekranizacja według mnie nie należała do złych, pozostaje daleko w tyle za powieścią.
Co dokładnie mam jej do zarzucenia? Bardzo przeszkadzał mi sposób przedstawienia monologu wewnętrznego Melanie i Wandy. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jest to łatwy temat i niechcący można go spłycić, po prostu film nie oddaje w pełni wszystkich emocji, jakie targają głównymi bohaterkami. Na pewno słowem pisanym o wiele łatwiej wyrazić wszystkie uczucia, nie uzewnętrzniając się ponad miarę.
O wiele za mało było także momentów ogólnego poznawania człowieczeństwa przez Wandę. Według mnie był to jeden z najważniejszych tematów książki, w filmie spadł jednak na plan dalszy. Przez to ekranizacja straciła swoją głębię, stała się zwyczajną historią o kosmitach (mimo że bardzo dobrą). Emocje targające Wagabundą nie były pokazane w jakiś szczególny sposób, czego się spodziewałam.
Sceną, która najmniej mi się podobała, był pościg za ciężarówką. Nie dlatego, że złe efekty specjalne czy zła gra aktorska. Był to moment tak mało realny, ze nawet film science-fiction nie powinien go zawierać. Łowcy przecież mieli wszystkich jak na dłoni, co więc sprawiło, że wypuścili resztę, a na dodatek nie postanowili ich śledzić? Był to moment bardzo niedopracowany, który zepsuł cały efekt dobrego filmu.
Są też zalety produkcji. Temat trójkąta miłosnego (czy może czworokąta, już sama nie wiem) był bardzo ciekawy. Film oglądałam z mężem, który nie czytał powieści i wątek ten przykuł jego uwagę. Nie znał zakończenia i nie mógł się doczekać rozwiązania tego galimatiasu sercowego. Bardzo dobrze zostało także zobrazowane życie w jaskiniach, panujący tam klimat i charakter tego miejsca. Nie mogę także nic złego  powiedzieć o obsadzie aktorskiej, choć muszę przyznać, że do Melanie musiałam z początku przywyknąć. Wyobrażałam ją sobie całkiem inaczej, jednak po pewnym czasie zaakceptowałam Saoirse Ronan w tej roli.
Podsumowując, film wypadł naprawdę dobrze, obejrzałam go z prawdziwą przyjemnością. Oczywiście książka według mnie była lepsza, głębsza i o wiele bardziej wciągająca, mimo to nie mam wielkich zarzutów co do ekranizacji. Nie było tu w żadnym wypadku nadmiaru efektów specjalnych czy latających spodków, co ja uznaję za duży plus. Historia została przedstawiona subtelnie, dzięki czemu jesteśmy w stanie wczuć się w sytuację bohaterów.


"Komórka" Stephen King


"Komórka" Stephen King



Moja ostatnia dziś recenzja filmowa także będzie dotyczyć twórczości Stephena Kinga. "Komórkę" opisywałam wam na początku mojej przygody z blogowaniem, a jej ocenę znajdziecie tutaj. Mogę wam przypomnieć, że dość dobrze ją odebrałam, pomimo brutalnego i krwawego tematu. Dlatego postanowiłam sięgnąć także po ekranizację. 

" Komórka" reżyseria Tod Williams

W 2016 roku weszła do kin ekranizacja powieści reżyserii Toda Williamsa. Jak widzimy na plakacie, główne role obsadzone zostały samymi sławami, John Cusack czy Samuel L. Jackson są mocnym argumentem przemawiającym na korzyść filmu. Zostałam miło zaskoczona tą obsadą,  ponieważ wcześniej obawiałam się podrzędnej produkcji, tak typowej dla tej tematyki. Może sławni aktorzy nie gwarantują sukcesu, jednak na pewno zwiększają jego prawdopodobieństwo.
Tutaj na szczęście się nie zawiodłam. Aktorzy byli na swoim miejscu, pasowali do ról, jakie odgrywali, dzięki czemu film był naprawdę przyjemny w odbiorze. Oczywiście w porównaniu z książką zostały wprowadzone pewne zmiany w bohaterach, jak chociażby postać Toma McCourt, który w oryginale był białym, krępym mężczyzną nie mającym nic wspólnego z Jacksonem. Ekranizacje rządzą się swoimi prawami i zmiany takie są często wprowadzane, dlatego nie raziły one za bardzo.
"Komórka" jest to historia krwawa i właśnie tego należało się spodziewać po filmie. Początek jest pełen przemocy i agresji, a z biegiem akcji gniew ten zyskuje pewne ukierunkowanie, wcale nie pomyślne dla bohaterów. Ludzie pod wpływem Plusu zostali pokazani bardzo sugestywnie, wręcz przerażająco, chociaż nie byli w jakiś specjalny sposób ucharakteryzowani. Wystarczyły miny, najpierw nieobecne, jakby zahipnotyzowane, by potem przerodzić się w grymas gniewu i żądzę mordu.
Jedyne, co mnie rozczarowało, to zakończenie. W powieści mamy do czynienia z zakończeniem niedokończonym, dającym możliwość samodzielnego wykreowania dalszych losów. Tutaj niestety powstał pewien bałagan, nie wiadomo, co jest prawdziwe i  czy historia w ogóle ma szansę się zakończyć. Właśnie z tego powodu na pierwszym miejscu stawiam książkę, mimo że nieczęsto czytuję powieści o takiej tematyce. 

Podsumowanie

Przedstawiłam wam trzy ekranizacje powieści, które miałam okazję obejrzeć. W planie było ich znacznie więcej, nie przewidziałam jednak, jak obszerne będą to opisy. Aby was nie zanudzić postanowiłam na ten moment ograniczyć się tylko do tych filmów, choć nie wykluczam w przyszłości kontynuacji tematu.
Pewnie zauważyliście, że przy każdej pozycji stanowczo wybieram książkę jako tą lepszą alternatywę. Nie powinno to nikogo dziwić, w końcu jestem zatwardziałą książkoholiczką. Duże znaczenie ma też fakt, że z powieściami zapoznałam się wcześniej i nie miałam okazji ich z niczym porównać, co w znaczący sposób wpłynęło na mój odbiór. Mimo to polecam oglądanie ekranizacji jako całkiem nowe spojrzenie na tematykę zawartą w literaturze.



6 komentarzy:

  1. Oglądam czasem ekranizację (może nie horrory i Kinga), ale zawsze po przeczytaniu danej powieści. Wyjątek stanowiła "Lalka" Prusa, którą przeczytałam po latach. Mimo, że tematy zupełnie nie moje Twoje recenzje uważam za dobrze napisane, są interesujące i zachęcające.

    OdpowiedzUsuń
  2. Film "To" polecała mi ostatnio znajoma, ale jeszcze się nie wybrałam do kina, książki też jeszcze nie czytałam :) Muszę nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię oglądać ekranizacje, nie lubię jednak gdy mają dosyć okrojoną fabułę. Jedną z lepszych, jaką było mi dane oglądać był film "Wyznania gejszy", polecam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie widziałam, chociaż słyszałam same pochlebne opinie.

      Usuń
  4. Nie jestem zwolenniczką horrorów, a jeżeli chodzi o pierwszą książkę "TO", to boje się samej okładki:P. Ale muszę przyznać, że twoje recenzje są bardzo rzeczowe i zachęcające. Dlatego wyszperałam na twoim blogu coś dla siebie..."W samo południe". :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam, bo warto. Fajny thriller z miłością w tle. A jeśli chodzi o horrory to albo się je kocha albo nienawidzi. Też miałam etap strachu całkiem niedawno i całkowicie zrezygnowałam z ich czytania i oglądania. Ale jak widać nie na długo.

      Usuń

Copyright © 2014 Wilki Cztery , Blogger