"Księga bez tytułu" Anonim

"Księga bez tytułu" Anonim

"Księga bez tytułu" Anonim


Już się nie mogę doczekać, żeby Wam przedstawić tą powieść. Znalazłam ją kiedyś podczas wakacji nad naszym Bałtykiem. Jak już pisałam książki są  dla mnie idealnymi pamiątkami urlopowymi, przywożę ich dość sporo, o ile jest ku temu okazja. Tym razem padło na "Księgę bez tytułu" Anonima. 

Opis z okładki

Księga bez tytułu anonimowego autora przynosi śmierć każdemu, kto ją przeczyta.
W Santa Mondega wkrótce rozpęta się piekło. Dosłownie.
Barman Sanchez, szef mafii El Santino, kilku poszukiwaczy łupów i płatny zabójca w przebraniu Elvisa Presleya, dwóch ostrych mnichów, detektyw z Wydziału Śledczego do spraw Nadprzyrodzonych, emerytowany policjant, który nie chce odpuścić, twardziel na poobijanym harleyu i cała masa szumowin spotka się na niespokojnych ulicach Santa Montega. Wkrótce całkowite zaćmienie pogrąży miasto w ciemnościach i poleje się krew. Jaki związek z tymi wydarzeniami ma Bourbon Kid i Oko Księżyca?
W tej oryginalnej, przezabawnej, już legendarnej książce Tarantino spotyka się ze Stephenem Kingiem. Pamiętaj: każdy, kto czyta Księgę bez tytułu, zostaje zamordowany. Dlaczego? Jest tylko jeden sposób, żeby odkryć sekret: przeczytać ją samemu.

Moja recenzja

"Księgę bez tytułu" czytałam już jakiś czas temu. Ponieważ chciałam się nią z Wami podzielić postanowiłam sięgnąć po nią jeszcze raz w ramach przypomnienia. I już wiem, ze dobrze wybrałam. Mimo, że już wcześniej miałam przyjemność ją czytać i znałam treść, powieść wciągnęła mnie na amen. Po prostu nie mogłam się od niej oderwać.
Oglądaliście może kiedyś słynny film "El Mariachi"? A może nowszy "Desperado"? Mi automatycznie przyszły na myśl te dwa hity dużego ekranu. Dodajcie do tego trochę magii, spirytyzmu i otrzymacie wciągającą historię. Ale nie zrażajcie się jeśli wyżej wymienione filmy nie przypadły wam do gustu. Tak było ze mną. Lubię kino, jednak niekoniecznie w takim wydaniu. Mimo to piszę teraz dla was recenzję, która zawiera praktycznie same ochy i achy.
Może zacznijmy od początku. Rzecz się dzieje w Santa Mondega, miasteczku specyficznym, pełnym zbirów, mordowni, gdzie śmierć od kuli nikogo specjalnie nie dziwi i nie przeraża. Nie spotkamy tu praktycznie nikogo sympatycznego, nikt nie wzbudzi cieplejszych uczuć, a każdy objaw słabości zostanie wykorzystany przeciwko tobie. Właśnie tu poznamy pełną zagadek historię, która nie pozwoli nam się nudzić. Akcja rozgrywa się błyskawicznie, każdy rozdział przynosi praktycznie całkowitą zmianę sytuacji. Niestety nie mogę nawet odrobiny zdradzić z fabuły aby nie zepsuć wam zabawy podczas czytania. Musi wystarczyć, że zapewnię was o niesamowicie szybkich i dynamicznych zwrotach akcji.
Anonim przy kreowaniu postaci wykazał się majstersztykiem. Są to postacie bardzo sugestywne, jakby wychodzące z kart książki. Nie ma tu praktycznie dobrych charakterów (może z nielicznymi wyjątkami), mimo to udało mi się nawiązać z niektórymi coś na kształt przyjaźni. Mamy tu głównie morderców, tchórzy, pijaków i inne kreatury, z którymi nie chciałabym się spotkać na ulicy nawet za dnia. A mimo to kibicowałam im praktycznie przez całą książkę.
Dla wrażliwych ostrzegam. Krew leje się strumieniami. Śmierć jest stałym elementem fabuły, a sposoby jej zadawania nie należą do najłagodniejszych. Ofiary poddawane są wymyślnym torturom, a śmierć od kuli zdaje się być błogosławieństwem. Musicie się także liczyć z dosadnymi epitetami, jakimi obdarzają się postacie. Cóż tu dużo mówić, język jest typowo rynsztokowy, co jakoś specjalnie mnie nie zniechęciło. W końcu historia umieszczona jest w podłych realiach, gdzie ten, kto głośniej obrazi przeciwnika, ma szansę wyjść z tego cało.
Tak naprawdę do samego końca nie wiadomo o co w tym wszystkim chodzi. Mnie osobiście zakończenie zaskoczyło całkowicie. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, a ci, którym kibicowałam, niekoniecznie okazali się tego warci. Ale dzięki temu mówię z całą odpowiedzialnością, że finał okazał się wręcz doskonały. I z całą pewnością zachęcił do czytania kolejnego tomu, który już niedługo postaram się wam przybliżyć.

Podsumowanie

 Czy warto? Jak najbardziej. Jeśli nie przeszkadza ci dosadny język i stos trupów to polecam. Nie rozczarujesz się. Ja jestem zachwycona, mimo że do tej pory stawiałam raczej na historie mniej krwawe, gdzie autorzy skupiali się na wywołaniu strachu a nie opisywaniu bólu. Wartka akcja, nietuzinkowe postacie, trochę nadnaturalnych elementów, to wszystko składa się na powieść prawie idealną. Niestety nie mogę dać najwyższej oceny ze względu na osoby, które nawet polubiłam, a które niestety nie wytrwały do samego końca. Specyfika tej powieści raczej nie zakłada spektakularnych happy endów, choć mamy ciągle nadzieję na jakieś pozytywne elementy w tej mrocznej historii.

Już teraz zapraszam was na recenzję drugiej części, która nosi tytuł "Oko Księżyca".




"Co wie noc" Dean Koontz

"Co wie noc" Dean Koontz

"Co wie noc" Dean Koontz


Lista moich wakacyjnych propozycji, którą znajdziecie tutaj jest dość długa, zawiera sporo całkiem odmiennych gatunkowo pozycji. Obiecuję, że znajdziecie u mnie w najbliższym czasie recenzje wielu, o ile nie wszystkich polecanych tytułów. Dziś zapraszam Was na podróż w mroczny świat Koontza.

Opis z okładki

John Calvino w wieku czternastu lat jako jedyny przeżył masakrę. Szaleniec bestialsko zamordował cztery rodziny - i to nastoletni John by tym, który go powstrzymał - na amen.
Po dwudziestu latach John jako detektyw w wydziale zabójstw natrafia na sprawę,która łudząco przypomina zbrodnię sprzed lat. Zaniepokojony niezwykłym podobieństwem między starymi a nowymi morderstwami, próbuje ustalić związek pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Dochodzi do przerażającej konkluzji: pochowany dwadzieścia lat wcześniej morderca jego rodziców jakimś cudem powrócił do świata żywych i planuje powtórzyć swą krwawą sekwencję. A ostatnim celem ma być rodzina Johna - jego żona i trójka dzieci.

Moja recenzja

Jak już pewnie wiecie uwielbiam twórczość Deana Koontza. Czytam dosłownie wszystko, co znajdzie się w zasięgu moich rąk a wyszło spod pióra tego autora. Nie jestem bezkrytyczna, zdaję sobie sprawę z wad jego twórczości, pewnych niedociągnięć. Mimo to uważam Koontza za jednego z najlepszych pisarzy, z jakimi miałam styczność. Tu trzeba zaznaczyć, że jego styl, charakter jego tekstów, a przede wszystkim poruszana w nich tematyka idealnie wpisują się w moje gusta książkowe.
Sięgając po "Co wie noc" tak naprawdę nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Czytałam wiele książek tego autora, od praktycznie idealnych, poprzez całkiem ciekawe, skończywszy na tylko znośnych. Przy tej pozycji miałam mieszane uczucia. Z jednej strony opis sugerował, że mamy do czynienia z zemstą z zaświatów, co już samo w sobie brzmi mało poważnie. Z drugiej jednak oprawa graficzna powieści obiecywała nam naprawdę mocne wrażenia. Okładka według mnie daje do myślenia i wywołuje uczucie niepokoju.
Według mnie fabuła jest równie złowieszcza jak sama okładka. Mamy bowiem mężczyznę prześladowanego przez tragiczną przeszłość, z którą nie uporał się jeszcze do końca. I okazuje się nagle, że wydarzenia sprzed lat mają swój ciąg dalszy w teraźniejszości. Morderstwa, które miały wpływ na cale życie Johna powtarzają się i tylko on zdaje się widzieć związek między tymi sprawami. Dodatkowo uświadamia sobie, że następnym celem będzie jego rodzina, co ma stanowić swego rodzaju finał zemsty.
Temat powrotu z zaświatów został w tym przypadku poprowadzony w sposób bardzo interesujący. Nie ma tu powstających z grobu zmarłych, nie ma żywych trupów. Cała idea zemsty zza grobu jest opisana w sposób bardzo sugestywny, mający na celu wzbudzić strach nie tyle przemocą i makabrą, co parapsychologicznymi aspektami zagadnienia. Autor zmusza swoje postacie do odczuwania panicznego lęku przy najprostszych codziennych czynnościach, takich jak patrzenie w lustro czy otwieranie szafy. I nie jest to lęk bezzasadny, okazuje się bowiem, że niebezpieczeństwo nie jest tylko wytworem ich wyobraźni.

 Podsumowanie


Książka wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Znalazłam tu mnóstwo elementów, które tak cenię w twórczości Koontza. Przede wszystkim odczuwałam autentyczny strach. Były to lęki, które pamiętam z dziecięcego pokoju, coś w stylu "potwór czai się pod łóżkiem". Dzięki temu, że tak naprawdę nie możemy zobaczyć tego "potwora" boimy się go jeszcze bardziej. Nie zabrakło tu też elementów fantastycznych, tak charakterystycznych dla tego autora. Oczywiście były momenty, które nie do końca mi się podobały, na przykład fakt, że z założenia kochająca się, idealna rodzina nie umiała rozmawiać między sobą o swoich obawach. Zdaję sobie jednak sprawę, że zabieg ten był konieczny do stworzenia takiej, a nie innej atmosfery, dlatego jestem w stanie zaakceptować ten fakt. 
Pewien niepokój wywołał także sposób, w jaki autor pokazuje nam ludzi naprawdę złych. Nie zdradzając fabuły mogę tylko wspomnieć, że nie możemy być pewni dosłownie nikogo. Nigdy nie wiesz, co czai się w duszy drugiego człowieka, jakie nim kierują motywy i jakie niecne uczynki ma na sumieniu. I niekoniecznie doczekamy się ukarania zbrodniarza, co naprawdę mną wstrząsnęło. Niby wiem, że nie zawsze uda się złapać winnego, jednak sam fakt, że na świecie są potwory, które mogą mieć codziennie styczność z naszymi dziećmi jest na tyle przerażający, aby książka ta zapadła na długo w pamięć.
Powieść ta zajmuje bardzo wysokie miejsce na mojej liście. Nie jest może idealna, jednak na pewno po jej przeczytaniu nie uda się o niej tak łatwo zapomnieć.



Jak rozpoznać dobrą książkę

Jak rozpoznać dobrą książkę

Jak rozpoznać dobrą książkę


W całym swoim życiu przeczytałam mnóstwo książek. Wydaje mi się, że można je już liczyć w setkach. Czytałam książki wspaniałe, wręcz idealne, całkiem dobre, ale zdarzały się też marne, słabe, po prostu nieudane. Niestety czasem ciężko na pierwszy rzut oka stwierdzić, z jaką powieścią mamy do czynienia.

Każdy miłośnik literatury zdaje sobie sprawę, że po prostu szkoda czasu na nudną lekturę. Tylko jak wśród tysięcy propozycji rozpoznać te najbardziej wartościowe. Nie dam wam na pewno gotowego przepisu. Taki nie istnieje. Mogę wam tylko podpowiedzieć, na co zwrócić uwagę. 

Okładka

Pierwsze, co  zobaczymy wybierając książkę, to okładka. Jesteśmy wzrokowcami, siłą rzeczy zwracamy uwagę na wygląd. Abyśmy zainteresowali się daną pozycją, musi ona przyciągnąć naszą uwagę. Powieść może być wspaniała, jednak jeśli nie zauważymy jej na półce pośród wielu innych, po prostu po nią nie sięgniemy. Zdaję sobie sprawę, że może to być momentami krzywdzące dla autora, niestety nie zmienia to faktu, że oprawa graficzna ma ogromne znaczenie. 

Autor

 Jest to jedno z kryteriów, które ma dla mnie duże znaczenie przy wyborze lektury. Jeśli twórczość konkretnego autora wywarła na mnie pozytywne wrażenie, jest wielce prawdopodobne, że w przyszłości sięgnę po inną jego powieść.  

Opis z okładki

Przed przeczytaniem konkretnej książki nie wiemy tak naprawdę o fabule nic poza wiadomościami zawartymi w opisie z okładki. Ważne jest zatem, aby informacje te nas do niej zachęciły, pobudziły naszą wyobraźnię, ale nie zdradziły za dużo. Nie chcemy się na przykład dowiedzieć, kto jest mordercą w kryminale, który chcemy właśnie przeczytać. Z kolei jeśli znajdziemy informacje ogólne o głównym bohaterze, a zabraknie wzmianki o sensacyjnym aspekcie, możemy mylnie zaklasyfikować powieść jako obyczajową, co automatycznie odstraszy miłośników mocniejszych wrażeń.

Fabuła

Ten punkt jest raczej oczywisty dla każdego miłośnika literatury. Dobra książka po prostu musi się dobrze czytać. Tematyka powinna być na tyle interesująca, aby przyciągnąć i już nie puścić czytelnika do ostatniej strony. Lubię książki,w których dużo się dzieje, wydarzenia następują po sobie szybko, bez zbytecznych zastojów.

Spójność wydarzeń

Nie wystarczy wymyślić ciekawą fabułę. Należy jeszcze dopilnować aby wydarzenia były spójne i jedno wynikało z drugiego. Nie bez powodu umieszczam ten punkt na swojej liście. Niestety zdarzyło mi się już kilka razy czytać obiecującą książkę o ciekawej tematyce. Jednak niedopracowane szczegóły fabuły całkowicie psuły efekt.

Gramatyka

 Wydaje się rzeczą całkowicie oczywistą, że powieść powinna być napisana w zgodzie z zasadami gramatyki. Niestety nieraz spotkałam się z książką niedopracowaną pod tym względem, gdzie zdania były sformułowane niezrozumiale, a poszczególne słowa nie pasowały do ogólnego kontekstu. Według mnie bardzo to obniża wartość lektury. 

Zakończenie

Zakończenie jest czymś, na co każdy czytelnik czeka z niecierpliwością. Podczas lektury wczuwamy się w losy bohaterów, stajemy się ich częścią. Oczywiste jest, że z utęsknieniem czekamy na końcowe wyjaśnienie. Według moich obserwacji bardzo trudno jest znaleźć idealny finał. Czytałam wiele wspaniałych książek, które w ostatniej scenie przynosiły rozczarowanie, nie spełniały pokładanych w nich oczekiwań.
Ale jak konkretnie powinno wyglądać zakończenie? Doskonale jest kiedy finał zaskoczy czytelnika. Tak po prostu. Powinien nas zadziwić, podczas czytania najlepiej, żeby nawet nam nie przyszedł do głowy. Wtedy książka ma niesamowitą wartość.
Według mnie finał nie powinien ciągnąć się za długo. Pamiętam pewną bardzo ciekawą historię, na rozwiązanie której czekałam niecierpliwie. Niestety efekt zepsuły rozciągnięte w czasie wyjaśnienia do sytuacji. Dosłownie przez około 20 stron bohaterowie tłumaczyli czemu, co i kiedy. Takie zakończenie całkowicie mnie wynudziło.



Jest wiele czynników, które decydują o tym, czy książka jest dobra. Każdy z wymienionych przeze mnie punktów ma duże znaczenie przy ogólnej ocenie powieści. Oczywiście nie wszystkie elementy mamy możliwość sprawdzenia przed lekturą (fabuła czy zakończenie). Przy wyborze pozostaje nam najczęściej nasza czytelnicza intuicja  podpowiadająca nam, którą pozycją warto się zainteresować.

A może Wy macie jakieś sprawdzone metody rozpoznawania książek wartościowych?





"W samo południe" Nora Roberts

"W samo południe" Nora Roberts

"W samo południe" Nora Roberts


Macie czasem ochotę na odrobinę romansu? Bo mi się to często zdarza. Dla urozmaicenia do historii o miłości możemy dodać nieco sensacji, dzięki czemu powstaje nam naprawdę interesujące dzieło. Wszystkie te elementy możemy znaleźć w powieści Nory Roberts "W samo południe".

Opis z tyłu okładki

Phoebe MacNamars jako policyjny negocjator zostaje wezwana do mężczyzny zamierzającego skoczyć z dachu. Dzięki sile spokoju i zręcznie prowadzonej rozmowie udaje jej się odwieść niedoszłego samobójcę od odebrania sobie życia oraz... zauroczyć pewnego przystojnego bogacza. Pani porucznik, która na co dzień świetnie radzi sobie w sytuacjach krytycznych, nie wie, jak zachować się w obliczu uczucia. Jak połączyć intensywne, pełne przygód życie zawodowe, rodzinne i miłość?

Moja recenzja

Niech opis nikogo nie zwiedzie, można by pomyśleć, że jest to typowy współczesny romans. Oczywiście temat miłości gra tu bardzo ważną rolę, w końcu to Nora Roberts. Ale przecież obiecałam wam troszkę sensacji. I dotrzymam słowa. Otóż główna bohaterka, która jak wynika z opisu jest policyjną negocjatorką staje się obiektem prześladowania. Z początku można pomyśleć, że incydenty są całkiem przypadkowe. Jednak z biegiem czasu akcja się zagęszcza, zagadka okazuje się nie mieć tak oczywistego zakończenia jak nam się na początku wydaje.

Jakby mało było zamieszania, na horyzoncie pojawia się miłość. Jak każdy wie, uczucie może naprawdę namieszać w uporządkowanym życiu.  Phoebe nie wie, czy może ulec namiętności, zwłaszcza, że może to się wiązać ze ściągnięciem niebezpieczeństwa na Duncana i całą swoją rodzinę.

Podsumowanie

Sam pomysł na fabułę wydał mi się bardzo interesujący, historia była naprawdę wciągająca. W połączeniu z kiełkującym romansem Phoebe mamy  świetną opowieść, dzięki której bez wątpienia można się zrelaksować. Nie jest to może najlepszy thriller, z jakim miałam do czynienia, niemniej wątek kryminalny świetnie wpisuje się w ogólną treść powieści, uzupełnioną ekscytującą historią miłosną.

Łącząc wątek sensacyjny, sercowy i poniekąd rodzinny Nora Roberts stworzyła powieść ciekawą, godną uwagi. Czytając ją spędziłam bardzo przyjemny czas, a chyba o to właśnie w lekturze chodzi.



"Miasteczko Salem" Stephen King

"Miasteczko Salem" Stephen King

"Miasteczko Salem" Stephen King

Jestem ostatnio zafascynowana twórczością mistrza horroru. Długo zajęło mi przekonanie się do jego powieści, nie bardzo chciałam zaczynać. Pierwszą książką Kinga, po jaką sięgnęłam było "To" i od niej właśnie się zaczęło. Tylko czy wszystkie jego historie były tak samo dobre?

Opis z tyłu okładki

W prowincjonalnym amerykańskim miasteczku zaczynają dziać się rzeczy niepojęte i przerażające. Znikają bądź umierają w dziwnych okolicznościach dzieci i dorośli, jedna śmierć pociąga za sobą drugą. Czyżby Salem było nawiedzone przez złe moce? Kilku śmiałków, którym przewodzi mały chłopiec, wydaje im pełną determinacji walkę.
Miasteczko Salem, klasyczny horror Stephena Kinga, ukazało się po raz pierwszy w roku 1975. Demoniczna opowieść natychmiast przeraziła i oczarowała czytelników i stała się światowym bestsellerem. Doczekała się też dwóch ekranizacji. 

Moja recenzja

 Sięgając po tą powieść nie miałam żadnych oczekiwań, żadnych pomysłów. O fabule nie wiedziałam nic ponad to, co zostało napisane na okładce. Streszczenie to nie dało mi żadnego poglądu na sytuację (oczywiście oprócz informacji, że w Salem dzieje się coś złego), nie naprowadziło na żadne przyczyny, których mogłabym się domyślać. Nie oglądałam także do tej pory żadnej ekranizacji, więc treść była dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Jeśli chodzi o twórczość Stephena Kinga to bardzo trudno uniknąć informacji na temat treści. Weźmy na przykład "Lśnienie", które wydaje mi się, że znane jest każdemu miłośnikowi gatunku, jeśli nie z literatury, to chociażby z ekranu. W takich wypadkach nie sposób przynajmniej w pewnym stopniu nie zapoznać się z fabułą przed przeczytaniem książki (chociażby poprzez zapowiedzi filmu).

Jakimś zrządzeniem losu przed przeczytaniem "Miasteczka Salem" nie miałam okazji zapoznać się chociażby pobieżnie z treścią, co w tych warunkach było dużym sukcesem. Teraz pozostaje pytanie czy warto było?

Może zacznę od tego, że tematyka mnie nieco zaskoczyła. Nie znam jeszcze na tyle twórczości Stephena Kinga aby mieć pewność, ale problematyka tu opisana nie pasowała mi do tego konkretnego pisarza. W jego przypadku stawiałabym na zjawiska bardziej psychologiczne. Muszę jednak przyznać, że pomimo tematu, który wydawał mi się oklepany, autor wybrnął z niego nadspodziewanie dobrze. Nie znajdziemy tu krwawej makabry typowej dla tej tematyki, a mimo wszystko momentami udziela nam się paniczny strach bohaterów. Nie ma krwi, zmasakrowanych zwłok, czy podobnych elementów dość często wykorzystywanych dzisiaj w horrorach. Tutaj boimy się tego, co się czai w ciemnościach, czego nie widzimy, albo co możemy zobaczyć.

Jest to jedna z nielicznych książek, po przeczytaniu których nie mam ochoty oglądać ekranizacji. Nie dlatego, że mi się nie podobała. Ani nawet nie dlatego, że się najzwyczajniej boję. Po prostu temat jest na tyle trudny, że boję się, że ekranizacja całkowicie popsuje efekt. Dziś znajdziemy wiele filmów o podobnej tematyce i do tej pory żaden mnie nie usatysfakcjonował. Pozostanę więc przy wersji papierowej.

Jest kilka elementów, które mi jako kobiecie ciężko przełknąć. Nie chodzi tu bynajmniej o równouprawnienie czy takie rzeczy. Mam raczej na myśli tragiczne epizody, przy których autentycznie płakałam. Uwierzcie mi, nie zdarza mi się beczeć przy książce (film to całkiem inna sprawa). Już chociażby dlatego muszę polecić tą książkę. Tylko od razu ostrzegam. To nie były łzy wzruszenia a bezgranicznego smutku. Fakt ten w połączeniu z opatrzoną tematyką zdaje się utwierdzać mnie w przekonaniu co do wartości twórczości Kinga, który z tak pospolitej historii stworzył emocjonalne dzieło. Od razu zaznaczam, że pospolitość ta wynika z dużego nasycenia problematyką w ostatnich latach. W latach powstawania powieści nie było takiej tendencji.

Podsumowanie

Muszę polecić "Miasteczko Salem" chociażby za jego emocjonalny wydźwięk. Także sama fabuła zdaje się wciągać, stawiamy się w miejscu bohaterów i czujemy ten sam niepokój. Jest to warte poświęcenia tych kilku wieczorów na przeczytanie powieści. Ma ona również kilka wad, między innymi momentami przydługie opisy, jednak każdy, kto czytał Kinga jest na to przygotowany. Nie umiałam się pogodzić także z losem kilku bohaterów, chociaż zabieg ten miał pewnie na celu wywołanie burzy uczuć u czytelnika, które długo nie pozwalają zapomnieć fabuły. Nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić do samodzielnego zapoznania się z tą historią.



"Furie" Elizabeth Miles

"Furie" Elizabeth Miles


"Furie" Elizabeth Miles

Lubię czasem przeczytać coś przypadkowego, nieplanowanego. Takim przypadkiem były u mnie "Furie" Elizabeth Miles. Czytając opis ma się wrażenie, że jest to książka przeznaczona dla nastolatków. Ale ja z kolei taka stara się wcale nie czuję więc czemu miałabym nie spróbować.

Tytułowe furie to mityczne boginie zemsty. Wszędzie tam, gdzie się pojawią zaczynają dziać się straszne rzeczy. Ich misja jest jasna, ukarać za złe uczynki, wymierzyć przez siebie tylko rozumianą sprawiedliwość. W teorii wydaje się, że zadanie to jest pozytywne, ich działania uzdrawiają. Czy aby na pewno?

Emily jest zakochana. Wszystko byłoby wspaniale gdyby obiektem jej westchnień nie był chłopak najlepszej przyjaciółki. Pokusa jest niesamowicie silna, a zdrowy rozsądek nie chce podpowiadać żadnego sensownego rozwiązania. Poznajemy też Chase'a, popularnego chłopaka ze szkolnej drużyny sportowej, który ukrywa tajemnicę z przeszłości. Uznanie ze strony kolegów ma dla niego wielkie znaczenie, a stare urazy mogą być warte nawet czyjegoś życia.

Czy taka typowa grupa nastolatków mogła aż w takim stopniu narazić się na gniew furii? Według autorki ich przewiny były wystarczającym powodem do pojawienia się tych mitycznych mścicielek. One nie znają przebaczenia, nie wiedzą, co to łaska. Jest wina, musi być i kara. 

Miałam problem z zaakceptowaniem kary względem winy. Można powiedzieć, że każdy dostał to, na co zasłużył, jednak wymiar takiej kary był chyba zbyt brutalny, dosadny i kategoryczny. W końcu Furie nie przybyły tu na herbatkę. Nie jestem pewna czy autorka miała na celu zszokowanie czytelnika czy ostrzeżenie go przed konsekwencjami swoich działań.

Książka jest skierowana raczej do młodzieży i pod tym kątem jest pisana. Problemy głównych bohaterów są typowymi problemami szkolnymi, bez swoistej głębi, za to pełne podłości i egocentryzmu. Bo czy Emily nie ma na uwadze tylko swojego szczęścia, rzucając na szalę uczucia przyjaciółki? A Chase ze swoją zszarganą próżnością próbuje odpowiedzieć tym samym powodując nieszczęście. Pojawiają się wyrzuty sumienia, jednak są one zagłuszane aby nic nie zakłócało narcystycznego spojrzenia na świat.

Nie mogę tej pozycji zaliczyć do moich ulubionych, czytałam o wiele lepsze historie, które rzeczywiście coś znaczyły. Mimo wszystko mile spędziłam czas przy lekturze, a samo zakończenie stanowiło dla mnie pewnego rodzaju interesującą niespodziankę. Nie zdradzę czy był to happy end czy może coś zupełnie przeciwnego. Musicie sami się przekonać.



"Recenzja" Dean Koontz

"Recenzja" Dean Koontz

Krytyka potrafi być czasem bardzo bolesna. Każdy pisarz obawia się jak jego dzieło zostanie odebrane. Dean Koontz w swojej powieści stworzył całkiem nowe pojęcie krytyki, oparte na strachu i terrorze.

"Recenzja" Dean Koontz

Opis z okładki

"Cullen Greenwich jest pisarzem, ojcem sześcioletniego, nadzwyczaj uzdolnionego syna. Właśnie ukazała się jego szósta powieść, która powszechnie zbiera pozytywne oceny - z wyjątkiem jednej, napisanej przez Shearmana Waxxa, czołowego krytyka literackiego w Ameryce. Jego recenzja jest nie tylko wyjątkowo niepochlebna, ale mija się z faktami. Okazuje się, że krytyk mieszka w pobliskiej Laguna Beach i uchodzi za ekscentryka. Wbrew radom Cullen postanawia przynajmniej zobaczyć, jak wygląda tajemniczy adwersarz. W rezultacie dochodzi do przypadkowego spotkania obu mężczyzn w toalecie restauracji. Na pożegnanie Waxx wymawia pojedyncze słowo, które w uszach Cullena brzmi jak groźba - zguba. Tego samego wieczoru Waxx składa nocną wizytę w domu Greenwichów. John Clitherow - pisarz, który trzy lata wcześniej znalazł się na celowniku demonicznego krytyka - informuje Cullena, iż Waxx to niebezpieczny psychopata, który w okrutny sposób zamordował jego córki, żonę i rodziców. Radzi mu, by natychmiast uciekał wraz z bliskimi. Następuje eskalacja groźnych wydarzeń: kolejne nocne włamanie, brutalna napaść, w końcu dom Cullena zostaje wysadzony w powietrze. Tropieni jak dzikie zwierzęta, pisarz i jego żona muszą stawić czoła Złu w najczystszej postaci - inaczej zginą..."

Moja recenzja

Jestem miłośniczką twórczości Deana Koontza. Czytam naprawdę wszystko spod jego pióra, co mi wpadnie w ręce. "Recenzja" zapowiadała się naprawdę dobrze. Już sama okładka (przynajmniej według mnie) wyróżniała tą pozycję spośród innych jego dzieł. I to wyróżniała pozytywnie. Nie spodziewałam się raczej niczego tak dobrego jak "Odwieczny wróg" czy "Fałszywa pamięć", dla mnie są to niezaprzeczalne hity tego autora. Nastawiłam się jednak na dobrą historię z odrobiną fantasy.

Nie rozczarowałam się, mimo, że na odrobinę fantasy trzeba troszkę dłużej poczekać. Jest to opowieść o ucieczce, chęci ratowania rodziny, a w konsekwencji konieczności stawienia czoła niebezpieczeństwu. Jak wynika z opisu na początku mamy do czynienia z recenzją. Nie jest to byle jaka opinia, krótki artykuł z nieuzasadnioną krytyką staje się początkiem tragicznych zdarzeń. Jej autor z niewyjaśnionych przyczyn pragnie zniszczyć pisarza i jego rodzinę, którzy w tym działaniu nie mogą się dopatrzeć żadnego sensu. Na dodatek dowiadują się, że nie są jego pierwszymi ofiarami, a poprzednie recenzje zakończyły się makabrycznymi morderstwami.

I tu wkracza prawdziwy Koontz. Jego styl jest najbardziej widoczny przy kreowaniu Penny, żony Cullena i ich synka. Wprowadza za ich pośrednictwem odrobinę magii, nadprzyrodzonych umiejętności i ogólnie tego czegoś, co się składa na twórczość Koontza. Jeśli nie czytaliście żadnej jego książki to niestety nie zrozumiecie o czym mowa, bowiem bez przytoczenia całej fabuły nie uda mi się Wam do końca przedstawić tego charakterystycznego elementu. Pojawia się też, a jakże, cudowny pies, który ma swój udział w rozwiązaniu całego tego galimatiasu.

Akcja powieści potrafi naprawdę wciągnąć, mimo całej przewidywalności, jaką niesie za sobą przeczytanie kilkunastu zbliżonych dzieł autora. Pojawiają się tu wątki bardzo dla niego typowe, jak wcześniej wspomniany pies czy zadziwiająca wiedza, jaką posiadają bohaterowie. Także sama próba rozwiązania zagadki tajemniczego krytyka przywodzi mi na myśl kilka innych książek Koontza. Nie jest tak, że tematyka się powtarza. Bardziej chodzi tu o wyczulenie na styl pisarza, o znajomość jego twórczości.

Podczas finałowej sceny w pierwszym momencie wydawało się, że będzie to bardzo intrygujący moment. Niestety nie do końca spełnił moje oczekiwania. Mam wrażenie, że wszystko troszkę za szybko się rozegrało, tak jakby całkowicie pomijając głównych bohaterów. Mieli oni oczywiście swój udział w zakończeniu, jednak nie na tyle duży, aby czytelnik był w pełni usatysfakcjonowany. Brakowało mi tu czegoś bardzo ważnego, jakiegoś sensownego uzasadnienia całej fabuły. Oczywiście dowiadujemy się kto, co i dlaczego. Moim zdaniem jednak temat ten był nie do końca rozwinięty. Zabrakło też troszkę elementów fantastycznych, a te opisane były bardzo nierzeczywiste. Miałam wrażenie, jakby zostały wrzucone na siłę, jako poboczny, nie do końca potrzebny element.

Podsumowanie

Rozpisałam się na temat wad, można by pomyśleć, że książka nie przypadła mi do gustu. Nie jest to nawet cień prawdy. Bardzo polubiłam bohaterów "Recenzji", mimo że byli oderwani od rzeczywistości (ale tego się można było spodziewać sięgając po powieść Koontza). Intryga opisana była w sposób ciekawy, zachęcający do dalszego czytania. Mimo niektórych przewidywalnych elementów znalazło się kilka momentów, które mnie zaskoczyły. Muszę od razu wspomnieć, że schematyczność, na którą zwróciłam uwagę ma związek z ilością przeczytanych przeze mnie książek tego autora. Nie sposób nie myśleć takimi schematami po zapoznaniu się z tyloma pozycjami stworzonymi przez jednego człowieka. Więc jeśli będzie to Twoja pierwsza książka Koontza to będziesz całkowicie zaskoczony fabułą. I na pewno sięgniesz  po więcej.




"Wizja" Dean Koontz

"Wizja" Dean Koontz

"Wizja" Dean Koontz
O książce tej słyszałam już dawno temu, można powiedzieć, że celowo ją omijałam. Nie miałam po temu jakiś szczególnych powodów, może po prostu starsze wydanie do mnie nie przemawiało. Wydawało mi się, że jest to coś nie dla mnie, mimo że uwielbiam autora. Nie jestem fanką tych wszystkich jasnowidzów i telepatów, więc długo się wstrzymywałam z tą powieścią.

Aż pewnego dnia natrafiłam na nowe wydanie, które mnie przekonało do siebie. Duże znaczenie ma tu zapewne szata graficzna, o niebo lepsza od starszej wersji. Bądź co bądź jesteśmy raczej wzrokowcami, mimo że treść może nas zaciekawić, okładka ma nas do siebie przekonać w pierwszej kolejności.

O czym jest "Wizja"? Już sam tytuł naprowadza nas na główny temat. Mary Bergen ma dar widzenia. Niestety widzi tylko złe rzeczy, przestępstwa, tragedie. Zdolność ta stanowi dla niej przekleństwo, w końcu kto chciałby widywać na co dzień zbrodnie. Jednak to, co dla niej jest koszmarem, innym może uratować życie. Mary bowiem podejmuje się trudnego zadania, jakim jest pojmanie wraz z policją niebezpiecznych ludzi z jej wizji. Dzięki jej wskazówkom udaje się ująć niejednego przestępcę, co w znacznym stopniu rekompensuje głównej bohaterce koszmary, jakich jest świadkiem.

 Wszystko wydaje się proste do czasu kolejnej sprawy. Tutaj wizje są przerażające, stawiają Mary w pozycji ofiary, sprawiają jej autentyczny ból. Wyobraźmy sobie, że co noc przeżywamy swoje własne morderstwo, co noc odczuwamy to przerażenie, czujemy nóż wbijany w pierś. Ja sobie nie potrafię i nie chcę tego wyobrażać.Teraz znalezienie mordercy wydaje się jeszcze ważniejsze. 

"Wizja" jest ciekawa, wciągająca. Przeżywamy razem z bohaterami trudy śledztwa, razem Mary boimy się zasnąć w obawie przed kolejnym koszmarem. Finał mnie zaskoczył. Do końca nie zdawałam sobie sprawy co tak naprawdę się dzieje, mimo że miałam kilka pomysłów. W trakcie czytania nie widziałam żadnego związku obecnych morderstw ze sprawą sprzed dwudziestu lat, która odcisnęła piętno na głównej bohaterce. Nie mogłam się dopatrzeć związku, a jednak takowy istniał. 

Książka nie jest idealna, ma swoje wady, które moim zdaniem są typowe dla twórczości Koontza. Między innymi denerwowała mnie momentami sama Mary. Autor zazwyczaj przedstawia swoich bohaterów w sposób idealny, prawie bez skazy. Bohaterkę wszyscy kochali, była uosobieniem doskonałości. Dobra, wspaniałomyślna, wielkoduszna, pełna empatii. Jak tu jej nie lubić? A właśnie że można! Niestety nie było w niej przez to nic autentycznego. Miała wady, owszem, ale była przez nie jakby jeszcze doskonalsza. Zastanawia mnie również fakt wyrzucenia z pamięci dramatycznych wydarzeń z dzieciństwa. Nie jestem psychologiem, więc ciężko mi powiedzieć coś konkretnego, jednak trudno mi uwierzyć w taką postawę. Bo tu nie chodzi o samo zapomnienie a wręcz o dorobienie sobie swojej historii do odrzuconych faktów. Może się mylę, ale dla mnie element ten za bardzo nie chciał się wpasować w całość.

Podsumowując, cieszę się, że przeczytałam "Wizję", była to powieść interesująca, zagadka godna próby rozwiązania. Wiem jednak, że raczej drugi raz po nią nie sięgnę. Jest mnóstwo książek o wiele lepiej przemawiających do naszej wyobraźni, do których wracam nawet po kilka razy. Tutaj mamy po prostu ciekawą opowieść z zaskakującym końcem, której czytanie wciąga puki nie dotrwamy do ostatniej strony, potem spokojnie przechodzimy do dnia codziennego.





"Walka Światła i Mroku o Percy Parker" Leanna Renee Hieber

"Walka Światła i Mroku o Percy Parker" Leanna Renee Hieber

"Walka Światła i Mroku o Percy Parker" Leanna Renee Hieber
Tak jak obiecałam prezentuję dziś drugi tom z serii o Percy Parker autorstwa Leanny Renee Hieber. Pierwszą część dla tych, którzy chcą sobie odświeżyć temat znajdziecie tutaj.

Z ostatniej recenzji wynika, że nie do końca byłam zachwycona całością, chociaż sam pomysł wydaje się interesujący. Niestety nie potrafię tak po prostu porzucić historii w połowie, byłam więc zmuszona sięgnąć po tom drugi. Nie zrozumcie mnie źle, nie była to dla mnie jakaś dotkliwa kara. Gdybym była książką rozczarowana to na pewno nie szukałabym kontynuacji.

Opis:

"Persefona Parker jest inna.
Ma śnieżnobiałe włosy i niesamowity dar…
Nad Londyn nadciąga zło z zaświatów. Przeciwstawiają się mu Strażnicy z Akademii Ateńskiej – tajemniczej szkoły ukrytej w sercu miasta. To tu znajduje się brama pomiędzy światem żywych a umarłych. Lecz nie każdy ma moc jej otwierania.
Taki dar posiada dziewiętnastoletnia Percy, która w Akademii odkryła swoje przeznaczenie i znalazła miłość w ramionach Strażnika – profesora Alexiego Rychmana. Teraz, by ocalić świat śmiertelników, musi jak mityczna Persefona przejść przez mroczne wrota do zamieszkanej przez duchy Krainy Szeptów i podziemnego królestwa Pana Ciemności…"


Jest to kontynuacja pierwszej części, rozwinięcie wątków nie zakończonych, które tutaj znajdują swój finał. Główna bohaterka jest szczęśliwa w związku ze swoim ukochanym profesorem. Niestety aby w pełni czerpać z udanego życia musi stoczyć nierówną, przerażającą walkę z siłami zła, które dają o sobie znać. Czy uda jej się pokonać upiory czyhające na niewinnych? Czy w konsekwencji zazna odrobiny ukojenia w ramionach ukochanego?

I podobnie  jak w części pierwszej pojawiło się kilka wad, które w sposób znaczący miały wpływ na mój odbiór powieści. Głównie przeszkadzał mi sam styl pisania. Wiem, ze wielu się ze mną nie zgodzi, znajdzie się na pewno sporo miłośników takiego podejścia do tematu. Mi osobiście jednak troszkę przeszkadzał przestarzały język. W wypowiedziach bohaterów mnie to jakoś nie kłuło, największe zastrzeżenia mam do samej narracji, która dla współczesnego czytelnika może być nie tyle problematyczna, co trudna w odbiorze.

Także sami bohaterzy mieli swoje przywary. Nie zdradzając za wiele powiem tylko, że czasem mieliśmy do czynienia z przez nikogo niezrozumiałym uporem, innym razem wielkim niezdecydowaniem i niepewnością. Różnice te czasem denerwowały, innym razem okazywały się ciekawym urozmaiceniem.

Nie podam wam oceny całkiem pozytywnej bądź negatywnej. Po prostu się nie da. Znajdziemy tu elementy z obu kategorii, które na każdego mogą wpłynąć w całkiem inny sposób. Ja bardzo się cieszę, że miałam okazję przeczytać tą książkę mimo jej wad. Uwielbiam takie magiczne historie, a umieszczenie jej w przeszłości dodało jej wiele wdzięku.



Jak oswoić dziecko z przedszkolem

Jak oswoić dziecko z przedszkolem

Przed nami przełomowy krok, można powiedzieć krok w dorosłość. Dziewczynki idą do przedszkola. Jest to na tyle poważna sprawa, że szykujemy się już od kilku miesięcy. Może dla kogoś niezwiązanego z tematem wydać się to dość dziwne. Jak przez kilka miesięcy? Wystarczy dziecko ubrać, spakować i zostawić w budynku oznaczonym jako przedszkole. Niby nic prostszego. Ale każdy, kto ma takiego małego brzdąca, albo chociażby go planuje zna całkiem inną prawdę.

Jak oswoić dziecko z przedszolem
Dziecko zupełnie jak każdy inny człowiek (a może nawet bardziej) jest przyzwyczajone do pewnego schematu, powtarzalności. Każdy dzień wygląda bardzo podobnie, i to jest jak najbardziej w porządku. Taki stały rozkład zajęć ma wielkie znaczenie w rozwoju emocjonalnym, daje pewne poczucie cykliczności, rutyny. Ale to już jest temat na całkiem osobny wątek. Chciałam Wam tylko uświadomić pokrótce jakiego szoku doznaje taki mały człowieczek, kiedy cały jego schemat postępowania ulega zmianie w momencie pójścia do przedszkola. Nowe, często wcześniejsze godziny wstawania, całkiem inne otoczenie, różne obowiązki. Na to wszystko według mnie dziecko powinno być gotowe (oczywiście w miarę możliwości) zanim przekroczy próg nowej szkoły we wrześniu.

Przedstawię wam kilka przykładów, jak moje dziewczynki szykowały się na ten wielki dzień.

Uświadomienie

Przede wszystkim dziecko musi być świadome, że za całkiem niedługo jego życie ulegnie poważnej zmianie.  Niedopuszczalna według mnie jest sytuacja, kiedy pewnego dnia budzimy brzdąca i nieświadomego zostawiamy w obcym miejscu. Zazwyczaj zapisy ruszają już koło marca więc jest mnóstwo czasu na rozmowę i przygotowanie.

Opisy działalności przedszkola

Nie wiem jak wy, ale ja swoim dziewczynom dużo opowiadam co się w takim przybytku dzieje. Wiedzą, czego mogą się spodziewać, jakie je będą czekały obowiązki a jakie nowe atrakcje. Niby banał ale według mnie skutecznie oswaja z nową sytuacją.

Oswojenie z budynkiem

Opowiadanie opowiadaniem ale jak się zobaczy na własne oczy to całkiem inna historia. Wystarczy wskazać sam obiekt, zainteresować przedszkolaka zabawkami, ławkami czy ogólnie samym budynkiem. U nas duże znaczenie miał plac zabaw, który swoim rozmiarem stanowczo wyróżnia się w okolicy. Dziewczyny są go bardzo ciekawe i z utęsknieniem czekają na możliwość skorzystania z niego.

Wspólne zakupy

Wiem, wiem, nie u każdego się sprawdzi. Moje panny są typowymi zakupoholiczkami, uwielbiającymi nowe rzeczy, prosto z półek sklepowych. Nie mam nic na swoje wytłumaczenie, po prostu wychowałam dwie maniaczki zakupowe:) Już dziś planują jakie plasteliny i kredki kupią do przedszkola. Myślę, że sama możliwość skorzystania z tych skarbów zachęci je do uczęszczania do nowej szkoły.

Uczenie samodzielności

Niby banał, każdy zdaje sobie z tego sprawę. Jednak wydaje mi się, że jest to fundamentalna sprawa. Na szczęście my mamy podstawy opanowane, nie musieliśmy śpieszyć się z nauką, to przyszło samo. Mimo to wiem, że są dzieci niegotowe pod tym względem, które wymagają większej uwagi. Nie ma tragedii, w końcu po to są opiekunki. Tylko czy nie byłoby o wiele wygodniej przygotować dziecko do samodzielnego jedzenia, korzystania z toalety czy ubierania?

Przygotowanie do rozłąki

Punkt ten jest skierowany do mam, które do tej pory zajmowały się dziećmi same (tak jak ja). Rozłąka z osobą, która zawsze jest z nami może być nie lada szokiem. Trzeba się do niej choć trochę przygotować. Jedną z możliwości jest zostawianie malca z babcią, ciocią czy sąsiadką. Myślę tu o kilkugodzinnych odwiedzinach dających możliwość odseparowania się i przystosowania do osobnego funkcjonowania. My zaliczyliśmy już kilkudniowe wakacje u dziadków. Przyznać muszę, że chyba ja przeżyłam bardziej tą rozłąkę niż moje skarby. Ale zadanie wykonane i możemy ten punkt odhaczyć na naszej liście.

Regulacja godzin snu

Zajęcia w przedszkolu zazwyczaj zaczynają się już z samego rana. Aby nasz maluch nie doznał nagle szoku czasowego można go już teraz przestawiać na wcześniejsze godziny snu, a co za tym idzie wcześniejsze wstawanie. Daje to nam przewagę, ponieważ w pierwszych dniach szkoły dziecko ma i tak wiele stresujących momentów, nie musimy mu dokładać do tego niewyspania.

Nasza obecność

Nasze dziecko pierwszy raz idzie do przedszkola. Nie wie tak naprawdę czego się spodziewać (teoria pomaga, ale to jednak nie praktyka). Zarezerwujmy sobie dwa, trzy dni w tym czasie na swobodne kursy między domem a przedszkolem. Zaplanujmy urlop,  nie podejmujmy się nowych zadań. Skupmy się tylko na swoich pociechach. Dwa dni nas nie zbawi, a dzięki temu dziecko naprawdę nie będzie się czuło porzucone.  Pierwsze dni są ciężkie, polecam nie zostawiać malca na pełne osiem godzin. Dajmy mu się zaaklimatyzować powoli. Jeśli obiecujemy, że wrócimy na przykład po obiedzie, to kiedy dziecko odłoży widelec my mamy już na nie czekać. To jest bardzo ważny przekaz: "Obiecałam więc możesz na mnie liczyć". Najgorsze co możemy zrobić to oszukiwanie.


Polecam spróbować powyższych metod. Może u Was także się sprawdzą. A może macie jakieś inne propozycje na przygotowanie maluchów? Piszcie śmiało, w tym trudnym czasie przyda się każda porada.



Dwie kreski i co dalej?

Dwie kreski i co dalej?

Wreszcie nadchodzi ten czas. Tygodnie, a nawet miesiące oczekiwań przynoszą upragnione dwie kreski zwiastujące niesamowitą rewolucję. Radość miesza się ze strachem, czy aby na pewno damy sobie ze wszystkim radę. Są to całkiem zrozumiałe obawy, które świadczą o naszej dojrzałości i świadomości powagi sytuacji.

Nie bójcie się. Każda z nas przechodziła taki etap, który wcale nie kończy się w momencie narodzin dziecka. Możecie się czuć troszkę zagubione, niepewne, czego się od was w tym momencie oczekuje. Chętnie wam opowiem jakie decyzje i jakie działania podjęłam po pokazaniu się wyczekiwanych dwóch kresek.

Dwie kreski i co dalej?

  • Pierwszą moją decyzją (choć może niezupełnie, bo jest to całkiem oczywiste działanie) było poinformowanie o tym radosnym fakcie męża. Razem wyczekiwaliśmy tego momentu i chcieliśmy się nim wspólnie nacieszyć. Była to chwila tylko dla nas, napawaliśmy się naszą radością, ale też dzieliliśmy obawami, które w sposób całkiem naturalny pojawiły się w naszych głowach.
  • Każda przyszła mama ma za zadanie zadbać o zdrowie swojej małej pociechy. Dlatego następną decyzją jest z powodów oczywistych wizyta u lekarza. Musimy świadomie wybrać naszego ginekologa, znać jego dobre i złe strony. W pierwszej ciąży trafiłam na wspaniałą panią doktor, która nie traktowała mnie jak następny numerek na karcie. Pomijając jej oczywiste zdolności w tej dziedzinie, muszę tu wspomnieć o podejściu do pacjenta. Sama wizyta jest dla nas krępująca, nie potrzebujemy niekulturalnych dowcipów czy złego traktowania. Dlatego byłam z niej naprawdę zadowolona. Za to przy drugiej ciąży niepotrzebnie postanowiłam zmienić lekarza. I od razu mówię, ze w połowie wracałam do swojej dawnej pani doktor, która naprawdę miała do mnie podejście. Nie wiem jak wy, ale dla mnie duże znaczenie ma osobisty kontakt z lekarzem. Nie chcę być anonimowym intruzem, przeszkadzającym w porze obiadowej. Kiedy lekarz w drzwiach wita mnie z imienia to czuję się naprawdę dobrze. I tu uprzedzę niektórych, że niby nazwisko wyczytane z karty. Nieraz spotkałam panią doktor na korytarzu przy innej okazji i zawsze była to miła pogawędka jak ze znajomą. 
  • Dla tych, które jeszcze tego nie zrobiły, przyszedł czas na powiadomienie najbliższej rodziny. Przebadał nas lekarz, wszystko jest w jak najlepszym porządku, możemy zatem obwieścić babci, że właśnie babcią została. Wiem, że niektóre z was nie mogły się doczekać i podzieliły się tym faktem o wiele wcześniej. Ja osobiście wolałam zaczekać na potwierdzenie lekarza. Trochę taka pedantka ze mnie ;)
  • Jestem w gorącej wodzie kąpana, nie umiem czekać (jakoś bardzo mi ten fakt w życiu nie przeszkadza), dlatego po powrocie od rodziny zaczęłam od razu urządzać pokój dziecięcy. Dla większości z was to stanowczo za wcześnie, nadal żywy jest przesąd o nieszykowaniu wyprawki tak wcześnie bo niby można zapeszyć. No cóż, ja tam w przesądy nie wierzę więc robiłam całkiem po swojemu. Przyznaję, ze nawet nie poczekałam na informację, jakiej płci będzie kruszyna. No bo niby po co? I tak nie lubię szufladkowania więc urządziłam pokoik w neutralnych barwach. Przyczyną tak wczesnego szykowania pomieszczenia było też w głównej mierze brak miejsca na wyprawkę. No gdzieś te wszystkie ciuszki musiałam chować, więc czemu nie w pokoiku dziecięcym?
  • W międzyczasie wszystkich przygotowań pamiętajmy o regularnych wizytach u lekarza i częstych badaniach. Niby banał a wiem, że wiele kobiet jeszcze nie zdaje sobie sprawy z wagi tego punktu. Świadomość nam się poprawia, jednak jest mnóstwo osób nie przywiązujących do tego wielkiej uwagi. Dlatego jeszcze raz uczulam. Pamiętaj o badaniach.
  • Mamy już naszykowane miejsce, wiemy, że maluch rozwija się prawidłowo. Czas na zakupowe szaleństwo! Czy już wam mówiłam, że kocham zakupy? Będziemy mieć nowego członka rodziny, bardzo wymagającego. Oczywistym jest, że musimy mu zapewnić na start mnóstwo bardzo potrzebnych rzeczy. Nie będę się tutaj rozpisywać o szczegółach, to temat na osobny wątek. Musisz po prostu być świadoma czekających cię wyzwań zakupowych.
  • Dobrze. Zakupy zrobione, dziecko przebadane, dom przygotowany. Najwyższy czas na odpoczynek. Zaczynasz już czuć to słodkie obciążenie, zmęczenie daje o sobie znać. Dlatego nie przemęczaj się. Ten punkt jest równie ważny jak punkt o badaniach. Nie mówię tu o totalnym leniuchowaniu. Nicnierobienie może czasem bardziej zaszkodzić niż pomóc. Po prostu znajdź chwilę na relaks, sięgnij po książkę, na którą wcześniej nie miałaś czasu, posłuchaj ulubionej muzyki czy obejrzyj ciekawy film. 
  • Można tu także umieścić uczęszczanie do szkoły rodzenia. Niestety ja nie miałam za bardzo takiej możliwości więc nie znam tematu z pierwszej ręki. Wiem jednak, że wiele kobiet chwali sobie takie zajęcia, więc proponuję samemu się przekonać, jeśli macie ku temu okazję.

Każda z nas jest inna, każda przeżywa ten czas na swój sposób. Może macie jakieś swoje doświadczenia z tego okresu, o których ja nie wspomniałam?  Czekam na propozycje, każda wiadomość jest dla mnie ważna.



    Coś nowego czyli dlaczego właśnie o dzieciach

    Coś nowego czyli dlaczego właśnie o dzieciach

    Każda mama przechodziła ten etap. Etap poznawania czegoś całkiem nowego. Bo jak inaczej opisać pojawienie się na świecie małej istotki od początku zależnej od nas w każdej dziedzinie życia? Nawet kobieta z mega instynktem macierzyńskim nie może powiedzieć, że była w 100% gotowa na taką rewolucję. To jest jak przejście od beztroski do rygorystyczności i odpowiedzialności w jeden dzień. Zmiana jest na tyle przeogromna, że odciska na nas swoje piętno już na całe życie.

    Coś nowego czyli dlaczego właśnie o dzieciach

    Ale to wszystko przecież już wiadomo. No właśnie. Niby wiadomo, a i tak większość z nas w pierwszym okresie po pojawieniu się dziecka czuje się zagubiona. Nie martw się, nie jesteś sama. Każda z nas tak miała, chociaż nie wszystkie się do tego przyznamy.

    Ja już mam etap zagubienia za sobą, nie chwaląc się udało mi się nad wszystkim zapanować nadspodziewanie dobrze. Niestety nie podam ci magicznego rozwiązania, jak przetrwać ten najbardziej intensywny etap rodzicielstwa. Nie jestem psychologiem ani położną, nie odbyłam edukacji w tej dziedzinie (nie licząc szkoły życia, do której każda z nas w końcu trafia). Mogę tylko pisać o swoim przykładzie czy przykładzie kobiet chcących się ze mną podzielić swoimi doświadczeniami. Nie traktuj tego jako poradę, każda z nas jest inna i potrzebuje innej pomocy. Czytaj raczej jako ciekawostkę, pomysły, które u innych się sprawdziły, więc może mogą być warte wypróbowania.

    Teraz całe moje życie podporządkowane jest dwóm fantastycznym panienkom, które skradły nam serca jak tylko się pojawiły. Najważniejsze jest ich szczęście, chcemy z mężem zapewnić im rodzinę, o jakiej można marzyć. Oczywistym jest więc fakt, że chcę opisać tą naszą radość i podzielić się nią z wami.

    Liczę, że moje artykuły zainteresują cię na tyle, aby wracać tu codziennie.
    Do zobaczenia.


    "Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker" Leanna Renee Hieber

    "Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker" Leanna Renee Hieber

    "Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker" Leanna Renee Hieber
    "Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker" jest jedną z tych książek, które przywiozłam z wakacji. Bo musicie wiedzieć, że każdego roku staram się zamiast nikomu niepotrzebnych pamiątek przywieźć jakieś czytadło. Każdy zapalony książkożerca wie, jaka to przyjemność wejść do księgarni bez konkretnego celu, bez żadnych wyobrażeń. Po prostu przeglądasz, kartkujesz, sprawdzasz. 

    Tak właśnie natrafiłam na tą powieść. Nie znałam wcześniej autorki, nie słyszałam nic o jej twórczości. Postanowiłam się przekonać czy jest to książka dla mnie.

    Dla wprowadzenia zacytuję opis z okładki:
    "Ją nawiedzają głosy umarłych. Jego wybrała starożytna bogini, by chronił świat przed wysłannikami ciemności.
    Razem muszą zatrzasnąć wrota piekielnej otchłani, połączeni miłością i przeznaczeniem w wiktoriańskim Londynie pełnym ludzi, duchów i demonów…
    Persefona Parker jest inna. Ma śnieżnobiałe włosy i niesamowity dar…
    W mrocznym sercu Londynu wznosi się gmach Akademii Ateńskiej. Przekraczając jej próg, dziewiętnastoletnia Persefona lęka się, co ją tam czeka. Nie słyszała o tajemniczym profesorze Alexiem Rychmanie, o gęstniejących ciemnościach i budzących grozę nadprzyrodzonych siłach, przeciwko którym wybrańcy tacy jak Alexi trzymają straż. Ma nadzieję, że sklepione kamienne wejście do Akademii to wrota do nowego życia, jakże innego od tego, jakie znała. I zaproszenie do romantycznego i niebezpiecznego tańca na granicy życia i śmierci…"

    Książka jest bardzo specyficzna, do tej pory nie zdarzyło mi się natrafić na coś podobnego. Czy to dobrze? Sama nie wiem. Dużo miejsca zajmuje tu wątek walki dobra ze złem. Ze złem prawdziwym, nie jest to bynajmniej metafora. Mamy tu duchy, upiory z zaświatów, którym główni bohaterzy byli zmuszeniu wypowiedzieć wojnę. Zmuszeni ponieważ w dzieciństwie zostali wytypowani do tej walki, bez możliwości wyboru stanęli naprzeciw koszmarom, by inni, niczego nieświadomi ludzie żyli spokojnie.

    Miłość także odgrywa tu pewną rolę. Z jednej strony wydaje się, że nie jest ona wystawiona na pierwszy plan, z drugiej zaś bez niej cała fabuła by się posypała. Uczucie między Alexiem a Percy rozwija się powoli i ostrożnie. Obydwoje boją się zaangażowania, nie są pewni siebie nawzajem i wpływu tego związku na swoją misję.

    Nie umiem jednoznacznie powiedzieć czy książka mi się podobała. Sam pomysł bym na pewno interesujący, umieszczenie akcji w wiktoriańskim Londynie mnie osobiście przekonało. Niestety sam styl pisania nie wywarł na mnie najlepszego wrażenia. Momentami miałam trudności z zaakceptowaniem niektórych fragmentów.

    Opinii jest wiele, są wyjątkowo pochlebne, jest też mnóstwo negatywnych. Rozbieżność  jest tak wielka, że naprawdę mnie to zaskoczyło. Pozostaje tylko samemu się przekonać.

    Mimo kilku poważnych wad postanowiłam przeczytać tom drugi, którego recenzję opublikuję w najbliższym czasie.
     

    "Poza strachem" Jaye Ford

    "Poza strachem" Jaye Ford

    "Poza strachem" Jaye Ford
    Książka znaleziona na półce u koleżanki, zainteresowała mnie swoją okładką i opisem. Nie znam autorki, z tego co wiem to książka "Poza strachem" jest jej pierwszą powieścią. I muszę powiedzieć, że mam nadzieję natrafić jeszcze na jej twórczość. 

    Ale zacznijmy od początku. Opowieść rozgrywa się na odludziu, z dala od miasta czy chociażby jakichkolwiek domów. Poznajemy cztery przyjaciółki pragnące spędzić weekend we własnym towarzystwie, z dala od zgiełku metropolii. Już sam początek, opis miejsca akcji przywodzi mi na myśl typowe amerykańskie thrillery telewizyjne. Nie mówię wcale, że jest w tym coś złego. Takie po prostu miałam skojarzenia. A dalsza treść mnie w tym upewniła.

    Jodie Cramer, która jest tak naprawdę główną bohaterką, przeżyła w przeszłości koszmar.  Była świadkiem gwałtu i morderstwa swojej najlepszej przyjaciółki, sama ledwo uszła z życiem. Wydarzenie to odcisnęło piętno na jej całym życiu. Poznajemy ją w momencie, kiedy wraz ze swoimi koleżankami wybiera się na coroczne wakacje. Tym razem wybór pada na domek pośród lasów, z dala od jakichkolwiek zabudowań. Już sam ten wybór według mnie jest bardzo ryzykowny, nie lubię samotności, może po prostu widziałam za dużo filmów i czytałam mnóstwo horrorów. I oczywiście miałam rację.

    Sielankę przerywa najście dwóch mężczyzn, którzy udając przyjacielskich zdobywają na tyle zaufanie kobiet, aby te ich wpuściły do środka.  Jedynie Jodie przeczuwa nadchodzące niebezpieczeństwo, nie udaje jej się niestety przekonać reszty. W pewnym momencie beztroska zamienia się w walkę o życie, kiedy goście pokazują swoje prawdziwe oblicze.

    Szansą dla uwięzionych kobiet staje się były policjant, Matt Wiseman. Zauroczony główną bohaterką może stanowić ratunek, lub chociażby wsparcie. Można powiedzieć, że za jego sprawą autorka wprowadziła element romansu, który w swojej prostocie nie zdominował w żadnym stopniu akcji thrillera. Jest po prostu ciekawym akcentem urozmaicającym i tak dynamiczną akcję. I oczywiście ma za zadanie przyciągnąć damską część czytelników.

    Jak już zdążyłam napisać wyżej książka wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Przeczytałam ją szybko, nie mogłam jej wręcz odłożyć. Nie jest to może najlepszy thriller jaki zdarzyło mi się poznać, mogę jednak śmiało powiedzieć, że nie jest on także na samym końcu. Powieść raczej nie odciśnie śladu na całym naszym życiu, po prostu ciekawa lektura dla pragnących odrobiny rozrywki. Można jednak powiedzieć, że czegoś mnie nauczyła. Nie wybierać na wypoczynek odludnych miejsc, nie ufać nieznajomym, a przede wszystkim nie wpuszczać ich do domu.

    Chociaż nie, ja już to wiedziałam przed "Poza strachem".



    "Lasy w płomieniach" Nora Roberts

    "Lasy w płomieniach" Nora Roberts

    "Lasy w płomieniach" Nora Roberts
    Wiem, wiem. Ostatnio ciągle serwuję wam horrory. Już tak jakoś mam, że lubię przykleić się do jednego gatunku literackiego puki mi się nie znudzi. Dziś jednak mam dla was coś nowego. Widzieliście pewnie już zapowiedź tej recenzji w moim ostatnim poście. 

    Nazwisko autorki oczywiście dla większości z was kojarzy się z romansem. No i słusznie. Nora Roberts jest pisarką znaną niemal na całym świecie ze swoich  historii o miłości. Czytałam wiele jej książek, większość z nich była typowymi romansikami traktującymi temat uczuć w sposób bardzo naiwny. Nie będę się rozpisywać na temat powieści tego typu, choć przyznaję, że czasami nie mogę się od nich oderwać. W zamian chcę wam przedstawić coś troszkę innego.

    Kiedy po raz pierwszy wpadła mi w ręce "Lasy w płomieniach" spodziewałam się takiego płytkiego romansiku, których tyle wyszło spod pióra Nory Roberts. Od razu rozwiewam wasze wątpliwości. Książka bardzo mile mnie zaskoczyła, okazała się ciekawą mieszanką historii miłosnej, przygodowej i kryminalnej.

    Główna bohaterka, Rowan Tripp jest członkiem elitarnej grupy strażaków spadochroniarzy  gaszących pożary lasów w Montanie. Widowiskowe opisy akcji gaśniczych zapierają dech w piersi, nieświadomy czytelnik poznaje trudy specyficznego zawodu, nawiązuje nić porozumienia z odważnymi skoczkami. Poznajemy realia ich misji (słowo"praca" nie oddaje w pełni wagi tego przedsięwzięcia), mamy możliwość ruszenia wraz z nimi w środek piekła, walczyć z żywiołem tak destrukcyjnym i nieustępliwym.

    Jakby emocji było za mało, nagle zaczynają ginąć ludzie. Za strażakami podąża morderca znacząc swoją drogę ofiarami. Nic w tej historii nie jest oczywiste, wydaje się, że rodzina, jaką tworzą skoczkowie jest silna i zżyta. Musi jednak być słaby punkt wspólnoty, gdyż oczywiste jest, że zabójca pochodzi z ich otoczenia. Zna ich zwyczaje, ma dostęp do sprzętu. Wyjaśnienie tej zagadki staje się priorytetem, bowiem jak można ruszyć do walki z płomieniami, kiedy nie możesz zaufać swemu partnerowi.


    Nie zapominajmy także o Rowan. Nieufna wobec mężczyzn, niechętna wobec poważnych deklaracji i trwałych związków będzie musiała stawić czoła rodzącemu się uczuciu. Wątek miłości nie jest tu przesłodzony, podkoloryzowany jak w typowych romansach. Mamy tu dwójkę dojrzałych, świadomych siebie ludzi, którzy zmagają się z własnymi problemami, mają swoją przeszłość odciskającą piętno na teraźniejszości. Czy dadzą szansę miłości? Czy będą potrafili się dopasować, dostroić? Dodatkowo specyfika zawodu nie daje im szansy na większą stabilizację, codzienne zmaganie się z żywiołem, stawanie w obliczu śmierci nie ułatwia podjęcia decyzji obyciu razem.

    Osobiście jestem zachwycona książką. Jak już pisałam lubię romanse, potrzebne jest jednak czasami pewne urozmaicenie, które znajdujemy właśnie tutaj. Poza wątkiem romantycznym znajdujemy mnóstwo sensacji i kryminału. Nie zapominajmy także o opisach samych akcji gaśniczych. Nora Roberts przed napisaniem "Lasy w płomieniach" dogłębnie zbadała temat strażaków spadochroniarzy. Przeprowadziła wywiady, przyglądała się z bliska ich treningom i wysłuchała wielu opowiadań o akcjach. Dzięki takim obserwacjom stworzyła powieść prawdziwą, trzymającą w napięciu, dającą czytelnikowi możliwość wczucia się w sytuację. Ode mnie duży plus i oby więcej takich powieści się ukazywało.

    A może wy macie jakieś doświadczenia z twórczością Nory Roberts? 


    "Tik-tak" Dean Koontz

    "Tik-tak" Dean Koontz

    "Tik-tak" Dean Koontz
    A oto i obiecana recenzja powieści z wakacyjnego zestawienia. Zaczynamy od horroru, który ostatnio zagościł w mojej bibliotece. "Tik-tak" jest kolejną książką Deana Koontza, która całkiem przypadkiem weszła w moje posiadanie.

    Pierwsze, na co zwracamy uwagę to okładka. W wydaniu, które miałam przyjemność czytać jest ona nad wyraz znacząca. Widzimy lalkę, piękną porcelanową ozdobę z błyszczącymi włosami. Wszystko byłoby idealnie gdyby nie oczy. Niby zwykła zabawka, towarzysz dziecięcych psot, a budzi taki lęk.

    Pamiętacie na pewno kultowy film z lat 80.  "Laleczka Chucky" niejednego przyprawiła o bezsenność. Horror ten obejrzałam jako dziecko i od tamtej pory nic nie jest takie jak wcześniej. Stąd właśnie niemiłe, wywołujące lęk skojarzenia z okładką omawianej powieści.

    O czym jest książka? To, że lalka ma coś wspólnego z fabułą już wiemy. I niestety nie będzie ona postacią pozytywną. Główny bohater, Tommy Phan, pochodzi z Wietnamu, jednak 
    w odróżnieniu od całej swojej rodziny chce zapomnieć o własnych korzeniach. Wbrew najbliższym porzuca rodzinny biznes i zostaje poczytnym pisarzem. Cóż tu dużo mówić, nie każdy z jego otoczenia jest zachwycony takim obrotem spraw.

    Pewnego dnia Tommy na schodach swojego domu znajduje podejrzaną szmacianą lalkę. Niczego nieświadomy zabiera ją do środka rozpoczynając w ten sposób serię dramatycznych zdarzeń. Z wnętrza zabawki wyłania się dziwny stworek, który z dziką zajadłością atakuje pisarza. Aby ujść z życiem Tommy musi wykazać się sprytem, zręcznością i szybkością. Niespodziewanie pojawiają się nowi sprzymierzeńcy, dzięki którym ta walka ma szansę na szczęśliwe zakończenie.

    Fabuła naprawdę mnie zainteresowała, sam pomysł jest godny uwagi. Finał był bez wątpienia ciekawy i nietypowy. I mimo, że do książki nie mam większych zastrzeżeń, to czytając ją miałam wrażenie jakbym już ją znała. I nie pomogło tu zaskakujące zakończenie. Na stronach "Tik-tak" można znaleźć wszystko tak typowe dla Deana Koontza, identyczny w wielu powieściach wątek miłosny, takie same elementy fantastyki. Treść jest niepodobna do innych powieści autora, jednak sama forma bardzo wyraźnie nawiązuje do jego stylu. Nawet gdybym nie wiedziała, kto jest autorem, prawdopodobnie po przeczytaniu twórca byłby dla mnie oczywisty.

    Na koniec mój najnowszy nabytek wakacyjny. Co roku podczas wyjazdu staram się zaopatrzyć w chociaż jedną nową książkę. To już raczej tradycja niż potrzeba, mimo wszystko trzymam się tego zwyczaju :) W tym roku byliśmy w małej miejscowości górskiej, która słynie raczej z wycieczek krajoznawczych niż księgarń. Jednak i tutaj znalazłam coś dla siebie.

    "Duma i uprzedzenie"Jane Austen




    Troszkę romantycznie, bardzo klasycznie. Jak pewnie niejedna miłośniczka książek zapoznałam się już z " Dumą i uprzedzeniem" Jane Austen. Mam zamiar mimo to w najbliższym czasie przypomnieć sobie tą lekturę, odrobinę z sentymentu, trochę z chęci podzielenia się z wami moimi spostrzeżeniami. Jestem raczej niepoprawną miłośniczką powrotów do pozycji najbardziej zapadających mi w pamięć, a oczywiste jest, ze powieści Austen zaliczają się do tej kategorii.

    Jak u was wygląda wakacyjna lektura? Przywozicie może czytelnicze pamiątki? A może wolicie swoje sprawdzone księgarnie?


    Copyright © 2014 Wilki Cztery , Blogger