Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fantastyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fantastyka. Pokaż wszystkie posty
"Zauroczenie" Margit Sandemo - Saga o Ludziach Lodu

"Zauroczenie" Margit Sandemo - Saga o Ludziach Lodu


Kiedyś, bardzo dawno temu, nastąpił u mnie pewien przełom, kiedy to porzuciłam literaturę dziecięcą zaznajomiłam się z bardziej "dorosłymi" utworami. Motorem do takiego podejścia u mnie okazała się książka wygrzebana z biblioteczki mojej mamy, o której chcę Wam dziś opowiedzieć.


"Zauroczenie" Margit Sandemo

Opis z okładki

Siljie, córka Arngrima, miała zaledwie 17 lat, gdy zaraza w 1581 roku zabrała wszystkich jej bliskich. Wygłodniała, zziębnięta, z dwójką osieroconych, przygarniętych dzieci, podążała ku miejscu za miastem, gdzie palono zwłoki zmarłych; tak bardzo pragnęła rozgrzać się przy ognisku. W tej dramatycznej chwili zaopiekował się nią tajemniczy mężczyzna - człowiek z rodu Ludzi Lodu, którego wygląd wzbudzał w dziewczynie strach,a jednocześnie dziwnie przyciągał...


Moja recenzja

Od razu muszę zaznaczyć - jestem w książce zakochana, ślepo jej oddana. Podejrzewam, że jest to sprawa mojego sentymentalizmu, w końcu to była tak naprawdę moja pierwsza książka. Mało powiedzieć książka, jest to saga, która liczy aż 47 tomów. Troszkę przerażające? Nic bardziej mylnego. Jeśli Was wciągnie tak jak mnie, to bez problemu przeczytacie jeden tom dziennie, zwłaszcza, że nie są zbyt długie.
Ale zacznijmy może od początku. Jest rok 1581, czyli dla niektórych zamierzchła przeszłość. Poznajemy młodziutką Siljie, która w środku zimy, wśród ogólnie panującej śmierci, zostaje całkowicie sama bez dachu nad głową. Wszędzie, gdzie nie spojrzy widzi trupy, ofiary zarazy. W swojej wędrówce napotyka dwójkę malutkich sierot, jedno przy zmarłej matce, a drugie porzucone w lesie. W tak trudnej sytuacji, w jakiej się znalazła, wykazuje się zaskakującą siłą i przygarnia sieroty, choć wie, że przyjdzie jej umrzeć razem z nimi, z głodu bądź zimna. Jedynym ratunkiem wydaje się ognisko, które może ich choć trochę ogrzać. Tyle że ognisko to służy do palenia zwłok.
W tym momencie praktycznie wszystko się zaczyna. Siljie poznaje tajemniczego mężczyznę pochodzącego z budzących lęk Ludzi Lodu. Nie chcę Wam opowiedzieć nic więcej, boję się, że zdradzę za dużo. Wystarczy powiedzieć, że moment ten jest przełomowy, zarówno dla dziewczyny, jak i dla mężczyzny. Daje początek fantastycznej sagi, która niesamowicie mnie wciągnęła.
W tym momencie chcę Wam zrecenzować tylko i wyłącznie ten pierwszy tom, chcę Was nim zainteresować, uświadomić, że warto sięgnąć po całość.
Jest to historia budzącego się uczucia, które w tak niebezpiecznych czasach nie miało prawa zaistnieć. Losy bohaterów są nierozerwalnie związane z magią, jednak nie taką nachalną, typowo fantastyczną. Mamy tu subtelne wprowadzenie do świata czarownic, co w tamtych czasach uważano za oczywistość.
Lubię romanse, jestem miłośniczką fantastyki, więc ta książka była jakby stworzona dla mnie. Jest napisana językiem bardzo przystępnym, wręcz prostym, bez niepotrzebnych udziwnień, dzięki czemu czyta się ją naprawdę szybko i lekko.
Oczywiście ma swoje wady, choć chyba więcej ich mogę znaleźć w dalszych tomach. Można powiedzieć, że treść jest trochę naiwna, pełno w niej dobroci głównych bohaterów (mim, że chcą, żebyśmy myśleli inaczej). Nie jest ona w najmniejszym stopniu realistyczna, choć jest dobrym odzwierciedleniem ówczesnych wydarzeń historycznych i panującej atmosfery (rzecz się dzieje w Norwegii).

Podsumowanie

Polecam, polecam, polecam.
Nie jestem bezstronna w tej recenzji, jak pisałam, jestem w tej sadze zakochana. Mimo to mam nadzieję, że swoją miłością uda mi się kogoś zarazić. Na zdjęciach widać, z jaką częstotliwością były książki czytane, w jakim są  stanie. Nie ma co się dziwić, moje wydanie jest z 1992 roku, od tego czasu wiele przeszło. Jeśli lubicie takie klimaty, spróbujcie przeczytać "Zauroczenie", to tylko dzień, dwa, a może dzięki temu zapragniecie poznać wszystkie historie o Ludziach Lodu.



"Taniec cieni" Yelena Black

"Taniec cieni" Yelena Black

"Taniec cieni" Yelena Black

Kiedy zobaczyłam okładkę "Tańca cieni", dosłownie się zakochałam. Wiedziałam, że muszę przeczytać tą książkę i sama się przekonać, czy oprawa graficzna odpowiada moim wyobrażeniom o treści. Czy było warto?

"Taniec cieni" Yelena Black

Opis z okładki

Taniec wymaga zaufania do partnera, który jest tak blisko, że czuje się jego oddech, że w każdej chwili można go pocałować... Vanessa musi ostrożnie dobierać tych, którym chce zaufać, bo dla niej taniec może być śmiertelną pułapką.
Vanessa Adler dostaje się do renomowanej Nowojorskiej Akademii Baletowej. Ma taniec we krwi, ale powód, dla którego ubiegała się o przyjęcie, nie ma nic wspólnego z talentem. Vanessa chce za wszelką cenę rozwikłać zagadkę zniknięcia swojej siostry. Akademia okazuje się ponurym miejscem naznaczonym skandalami, pełnym rywalizacji i zawiści. Charyzmatyczny kolega, Zep Gray, oraz bezlitosny choreograf raczej nie ułatwią jej osiągnięcia celu, a każdy krok Vanessy może być ostatnim...

Rodzina Margaret nie może się otrząsnąć po jej tajemniczym zaginięciu. Wobec bezradności policji Vanessa, młodsza siostra Margaret, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wstępuje do Nowojorskiej Akademii Baletowej, z której przed trzema laty zniknęła jej siostra.
Talent Vanessy natychmiast zostaje dostrzeżony. Wkrótce dziewczyna dostaje główną rolę w balecie Igora Strawińskiego Ognisty ptak. Nie może jednak cieszyć się tym w pełni z powodu wrogości starszych koleżanek, zwłaszcza Anny Franko, która zarzuca Vanessie, że ukradła jej rolę... i chłopaka.
Zmęczona próbami, przybita intrygami Anny, zagubiona jeśli chodzi o uczucia swojego partnera, Vanessa nie ma czasu na zajmowanie się sprawą siostry. Wszystko się zmienia, gdy dowiaduje się, że Margaret przed swoim zniknięciem również brała udział w próbach do Ognistego ptaka, i to jako odtwórczyni głównej roli

Moja recenzja

"Taniec cieni" jest debiutem literackim Yeleny Black. Nie od dziś wiadomo, że debiutancka powieść niesie za sobą spore ryzyko dla czytelnika. Nieznany do tej pory autor, brak jakichkolwiek opinii, nieudoskonalony jeszcze styl pisania. To wszystko może wpłynąć na ocenę odbiorcy.
Jak już wcześniej pisałam, ja postanowiłam zaryzykować głównie ze względu na przyciągającą wzrok okładkę. Książka została mi także polecona przez znajomą, która była bardzo zadowolona po jej przeczytaniu. Z tymi poleceniami bywa różnie, każdy szuka w literaturze czegoś innego, ma inny gust. Dlatego do powieści podchodziłam dość ostrożnie.
Po kilku pierwszych stronach zdałam sobie sprawę, że mam do czynienia z literaturą młodzieżową. Rzadko po taką sięgam, nie jest to mój ulubiony gatunek. Nie wiem czemu, ale wyobrażałam sobie bohaterkę jako przynajmniej dwudziestoletnią baletnicę szlifującą swój talent. Z zaskoczeniem odkryłam, ze Vanessa ma dopiero piętnaście lat i posiada wszystkie cechy charakterystyczne dla typowych nastolatek. Troszkę mnie to zniechęciło, jednak postanowiłam się nie poddawać. I muszę przyznać, że dobrze zrobiłam.
Cała historia opisana jest bardzo ciekawie, wszystkie elementy ze sobą współgrają. Od razu widać, że autorka zna się na balecie i wie o czym pisze. Nazwy, jakimi operuje, niewiele mi mówią, jednak sprawiają, że książka wydaje się prawdziwa. Został tu także wpleciony wątek mistyczny, który według mnie podniósł walory powieści, choć temat ten nie był do końca wykorzystany.
Jak to z debiutami bywa, mam także kilka uwag. Związek, jaki główna bohaterka chce stworzyć jest, delikatnie mówiąc, bardzo naiwny. Oczywiście mowa tu o nastolatkach, nie liczyłam na wielką miłość do grobowej deski. Mimo to niezdecydowanie i brak pewności siebie bohaterów mogą troszkę przeszkadzać. Także język, jakim posługują się postacie momentami wydawał mi się wymuszony, na siłę młodzieżowy. Ogólnie w powieści można zauważyć pewne niedociągnięcia typowe dla "świeżych" pisarzy. Niektóre elementy fabuły wydawały mi się opisane tak jakby na siłę. Przykładem może być kilkukrotne włamanie do biura, którego właściciel nawet tego nie zauważył. Jest to mało prawdopodobne, zwłaszcza, że włamywacze nie byli ekspertami w tej dziedzinie. Podobnych przykładów mogłabym wymienić kilka.

Podsumowanie

"Taniec cieni" Yeleny Black jest książką ciekawą, pomysł na fabułę wydał mi się bardzo interesujący. Mimo, że jest to raczej literatura młodzieżowa, czytałam ją z przyjemnością. Były momenty, kiedy naiwność bohaterów i ich rozumowanie doprowadzały mnie do białej gorączki, jednak jestem w stanie przymknąć na to oko. Zakończenie daje nam nadzieję na kontynuację powieści, ponieważ tak naprawdę niewiele nam wyjaśnia i stawia przed główną bohaterką nowe wyzwania.
Książka ta na pewno nie będzie figurowała na liście moich ulubionych, mimo to spędziłam przy niej miło czas. Raczej nie będę o niej długo rozmyślać, pewnie zapomnę o niej jak tylko napiszę tą recenzję. Mimo to mogę polecić jako czasoumilacz, zwłaszcza dla miłośników Young Adult.



"Oko Księżyca" Anonim

"Oko Księżyca" Anonim


"Oko Księżyca" Anonim


Obiecałam wam drugą część tak przeze mnie chwalonej "Księgi bez tytułu". Nie mogłam się wprost doczekać, żeby wam ją opisać. Kiedy tylko skończyłam czytać pierwszy tom, od razu sięgnęłam po kontynuację. Zobaczcie, z czym teraz musi zmierzyć się czytelnik.

Opis z okładki

Drogi czytelniku, trzymasz w dłoniach "Oko Księżyca". Ciesz się puki możesz...
Mistyczna Dama ostrzegała, że kamień zwany Okiem Księżyca ma wielką moc i zawsze przyciąga zło. Dopóki masz go przy sobie, nie jesteś bezpieczny. Właściwie nie jesteś bezpieczny, jeśli choć raz się z nim zetknąłeś.
18 lat po masakrze (i dużych ilościach bourbona) Bourbon Kid musi przestać zabijać. Mnich Peto powraca do Santa Montega z tajemniczym Okiem Księżyca w poszukiwaniu zabójcy w kapturze. Nie jest sam.
Zbliża się Halloween, rwący wir zła po raz kolejny wsysa Dantego i Kacy, a wraz z nimi chmary wampirów i kilka wilkołaków. Jeśli dorzucicie do tego wścibskiego barmana Sancheza, służby specjalne, anioła śmierci imieniem Jessica oraz nowego Władcę Ciemności, wkrótce znowu musi się polać krew...

"Oko Księżyca" Anonim

Moja recenzja

Pamiętacie moje zachwyty nad "Księgą bez tytułu"? Wciągająca fabuła, wartka akcja, ciekawe postacie. To wszystko znajdziecie również w "Oku Księżyca". Wydaje mi się nawet, że zwroty akcji są o wiele szybsze, gwałtowniejsze, można wręcz dostać zawrotów głowy. Sytuacja zmienia się dosłownie co chwila, dobry bohater może za chwilę okazać się zły i na odwrót. Nie było dobrego momentu na odłożenie choć na moment książki, co chwilę działo się coś szczególnego, wyjątkowego, co zmuszało mnie do dalszego czytania. Nie znalazłam tu ani jednego akapitu pozbawionego akcji, co miało duży wpływ na odbiór powieści. Mogę się nawet pokusić o stwierdzenie, że gwałtowność treści w pewnym momencie mnie przytłoczyła.
Podobnie jak w części pierwszej, mamy tu do czynienia z językiem mocno podwórkowym, czym autor chciał podkreślić charakter opisywanego otoczenia. Mowa tu bowiem o Santa Mondega, mieście pełnym morderców, kanalii i innych wyrzutków. Znajdziemy tu także żywe trupy, które wybrały sobie to miejsce na swoją siedzibę. Nie ma tu praworządnych obywateli, nawet funkcjonariusze policji są elementem przerażającej całości. Na porządku dziennym są morderstwa i rozboje.
W tak mrocznym otoczeniu dzieją się przedziwne rzeczy, śmierć jest czymś oczywistym a elementy magiczne, choć bardzo pożądane, mogą przynieść jedynie zgubę. To tutaj poznajemy w końcu Bourbon Kida, który w "Księdze bez tytułu" był postacią zagadkową, niebezpieczną, pełną sprzeczności. Teraz mamy szansę dowiedzieć się, kim jest ten tajemniczy mężczyzna i czemu jest taki jaki jest. Spotykamy także innych bohaterów, których część pierwsza pozostawiła przy życiu. Uwikłani wbrew swojej woli w okrutną walkę zrobią wszystko, aby wyjść z tego cało. Niestety tym razem wrogów jest znacznie więcej i są o wiele potężniejsi. 
Tutaj muszę ostrzec, że książka zawiera sceny drastyczne, tortury, sposoby zadawania śmierci, o jakich nigdy bym nie pomyślała. Anonim w tej kwestii wykazał się naprawdę pomysłowością, co po lekturze części pierwszej wcale mnie nie zaskoczyło. Byłam przygotowana na takie epizody.

Podsumowanie

Jak już wiecie powieść bardzo mnie wciągnęła, nie dała nawet chwili wytchnienia. Jestem pod wrażeniem pomysłu na fabułę i sposobu jej opisania. Mimo to w porównaniu z "Księgą bez tytułu" "Oko Księżyca" wypada troszkę słabiej. Po przeczytaniu części pierwszej byłam nią zachwycona, nie mogłam o niej zapomnieć. W części drugiej zdaje mi się, że autor nieznacznie przesadził z akcją. Tego wszystkiego było ciut za dużo, nie można było się skupić. Wydaje mi się, że spowodowane jest to sukcesem "Księgi bez tytułu", który zmusił Anonima do szukania mocniejszych wrażeń, próby przebicia prawie ideału. Najczęściej kontynuacje są nieco słabsze i tego pewnie autor chciał uniknąć. Przez to stworzył się pewien bałagan.
Na szczęście dla nas bałagan ten nie jest na tyle odczuwalny, aby nie czerpać przyjemności z czytania, do czego wszystkich miłośników gatunku serdecznie namawiam.





"Łowca snów" Stephen King

"Łowca snów" Stephen King

"Łowca snów" Stephen King


Na pewno widzieliście niejeden film, którego tematem głównym jest inwazja obcych. Można tu chociażby wspomnieć o "Dniu Niepodległości", "Facetach w czerni" czy "Projekt: Monster". Wielu twórców ma swoje wyobrażenie najazdu kosmitów na naszą Ziemię. Jako miłośniczka literatury postanowiłam nie ograniczać się do oglądania. Mój wybór padł na Stephena Kinga.

Opis z okładki

Czterej kilkunastoletni chłopcy zrobili coś wspaniałego, coś wielkiego i dobrego - coś, co odmieniło ich życie. Połączeni telepatyczną więzią kroczyli przez lata różnymi ścieżkami, które jednak w końcu doprowadziły ich do drewnianego domku w środku lasu. Tam ich drogi musiały się rozejść: niektórych czekała śmierć, innych zaś los znacznie gorszy od śmierci: ucieczka wgłąb własnego umysłu przed bezwzględnym, drapieżnym, nieznającym litości przeciwnikiem - początkowo całkowicie nieludzkim - tym groźniejszym, im bardziej upodabniał się do człowieka. Uwolnić ich od tego koszmaru mógł tylko ten piąty, ten, który kiedyś pomógł im wznieść się ponad przeciętność, który połączył ich na długie lata, który znacznie więcej dawał niż brał - prawdziwy łowca snów...

Moja recenzja

Czy macie swoje wyobrażenie kosmitów? Ja zazwyczaj widzę w wyobraźni stworzone przez scenarzystów filmowych potwory, najczęściej przypominające wyglądem wielkie owady. Wydaje mi się, że jest to najbardziej popularna postać, jaką przyjmują przybysze z kosmosu. Ostatnio pisałam o "Intruzie" Stephenie Meyer, gdzie autorka przedstawia obcych jako małe istoty przypominające troszkę rozgwiazdę czy ośmiornicę. Stephen King w swojej powieści "Łowca snów" poszedł w całkiem innym kierunku.
Już od pierwszych stron zdajemy sobie sprawę, że będzie to historia z kosmitami w tle. Jednak dopiero znacznie później dowiadujemy się, jakie konsekwencje będzie miało zderzenie dwóch światów.
Bardzo mi się spodobał sposób kreowania kosmitów w tej książce. Było to dla mnie nowe doświadczenie, inne spojrzenie na tak często poruszany temat. Niestety według mnie King nie do końca wykorzystał potencjał, jaki niósł za sobą sam pomysł na fabułę. Akcja dłużyła się niesamowicie, opisy, choć niewątpliwie bardzo szczegółowe, rozpraszały podczas czytania. Egzemplarz, który czytałam miał około 800 stron, według mnie historia zmieściłaby się w 500 stronach bez uszczerbku na fabule.
Jeszcze jedną wadą, jaką zauważyłam była postać Dudditsa. Może nie do końca sama jego postać, co atmosfera wokół niego. Ukochany przyjaciel, porzucony przez najbliższych, jakby zapomniany, wraca, aby poświęcić życie dla dobra ogółu. Troszkę to takie przerysowane.
Jako mama dwóch dziewczynek ostatnio rzucają mi się w oczy postacie dziecięce w literaturze. Nie chodzi o to, że poszukuję takiej tematyki, po prostu uwrażliwiłam się na krzywdę najmłodszych. King jak do tej pory sięga po nią dość często. I nie mam tu na myśli cukierkowych historii, które absolutnie nie współgrają z jego powieściami. Niedawno opisywałam książkę "Miasteczko Salem", w której były momenty dla mnie, jako kobiety ciężkie do przełknięcia, a dotyczyły właśnie dzieci. Tutaj problem pojawia się powtórnie. Stephen King nie oszczędza w swoich opowiadaniach nawet najmłodszych, co w pewien sposób dodaje autentyczności całej historii, jednak jest na tyle szokujące, że może wywołać pewien dyskomfort podczas czytania. Niewielu twórców, zarówno filmowych jak i literackich, odważyłoby się na taki krok. Ja sama nie umiem jednoznacznie stwierdzić, czy jest to wada czy zaleta jego dzieł. Z jednej strony podczas czytania jesteśmy przerażeni cierpieniem małych dzieci, z drugiej dzięki temu odczuwamy tak silne emocje, że książka na pewno pozostaje nam w pamięci na długo.

Podsumowanie

"Łowca snów" Stephena Kinga jest książką na pewno godną przeczytania. Nie uznaję jej za jedno z najlepszych dzieł autora, ma sporo wad, jednak porusza kilka ciekawych kwestii a sama fabuła jest bardzo interesująca. Pomijając przydługie opisy czy troszkę przekoloryzowane elementy, cała historia jest na tyle ciekawa i oryginalna, aby poświęcić kilka wieczorów na zapoznanie się z nią.





"Drugie życie Bree Tanner" Stephenie Meyer

"Drugie życie Bree Tanner" Stephenie Meyer

"Drugie życie Bree Tanner" Stephenie Meyer

Nazwisko Stephenie Meyer większości z Was na pewno kojarzy się z popularną sagą "Zmierzch". Jakiś czas temu pisałam także o jej kolejnej powieści pod tytułem "Intruz", której recenzję znajdziecie tutaj. Po sukcesach poprzednich historii postanowiłam spróbować także innych tytułów jej autorstwa. Tym razem chcę wam opisać moje wrażenia po przeczytaniu " Drugie życie Bree Tanner".

Opis z okładki

Drugie życie Bree Tanner to porywająca opowieść na motywach trzeciej części sagi "Zmierzch". Doskonale łączy tajemnicę, suspens i romantyczną intrygę. Wielbicieli Stephenie Meyer z pewnością zafascynują niezwykłe losy tytułowej bohaterki. Bree stawia pierwsze kroki w złowrogim świecie nowo narodzonych wampirów. Jej zmysły są wyostrzone, ma nadludzkie zdolności, nieograniczoną siłę fizyczną i dręczy ją nieustające pragnienie ludzkiej krwi. Wcielona do przerażającej armii nowo narodzonych przygotowuje się do decydującej walki. Wynik starcia może być tylko jeden...

Moja recenzja

Jak spora część książkoholików, także i ja zapoznałam się z popularną sagą "Zmierzch". Był moment, że byłam zafascynowana losami bohaterów, ich historia wywarła na mnie duże wrażenie. W tym momencie podchodzę do ich losów troszkę bardziej krytycznie, ma to zapewne związek z czasem, jaki upłynął od pojawienia się tej sagi.
Muszę także wspomnieć, że historia ta troszkę zatarła się w mojej pamięci. Kiedy sięgałam po "Drugie życie Bree Tanner", nie do końca zdawałam sobie sprawę, o jakiej postaci jest mowa. Powieść ta jest tak jakby pobocznym wątkiem sagi, wyjaśnia kilka kwestii oczami osoby z obozu przeciwnika.
Jeśli czytaliście "Zmierzch", to na pewno kojarzycie część, w której pojawiła się armia nowo narodzonych wampirów. Finałowa scena z trzeciego tomu, gdzie bohaterowie książki walczą ze zgrają nienasyconych, nie panujących nad sobą krwiopijców, była kluczem do napisania powieści, o której dziś wspominam. W "Zaćmieniu" widzimy Bree Tanner tylko przez chwilkę, mimo to jej losy wydają się na tyle wzbudzać emocje, że powstała osobna opowieść na jej temat.
Bohaterkę poznajemy w momencie, kiedy całe jej dotychczasowe życie diametralnie się zmienia. Nie do końca zdaje sobie sprawę, co jej się przydarzyło, nie pamięta swojej przeszłości, za to odczuwa niesamowite pragnienie. Na domiar złego znajduje się w grupie podobnych do niej osób, które swoją agresją i chęcią dominowania wywołują strach. Musi nauczyć się funkcjonować w nowym otoczeniu, jednak przede wszystkim musi zrobić wszystko, żeby przetrwać.
Najgorsza jest niewiedza i niepewność, co przyniesie jutro. Nikt nie zdaje sobie sprawy, jakie jest zadanie nowo powstałej grupy wampirów, nie wiadomo, komu można zaufać, a kto jest śmiertelnym wrogiem. Zdaje się, że Bree nie znajdzie tu nikogo życzliwego, wszyscy mają na celu tylko swoje własne dobro. Niespodziewanie jednak główna bohaterka spotyka się z życzliwością (o ile można tak powiedzieć w przypadku wampirów) i pewnego rodzaju zrozumieniem ze strony dwóch współtowarzyszy niedoli.
Z "Zaćmienia" znamy już zakończenie tej historii. Niestety wiedza ta odbiera sporo przyjemności z czytania, chociaż przyznam się wam, że mimo wszystko kibicowałam głównej bohaterce i w myślach namawiałam ją na zmianę planów. Przecież wiedziałam, że finał nie będzie przyjemny, jednak podświadomie chciałam całkiem innego zakończenia. Bardzo polubiłam Bree i naprawdę jej współczułam. Zwłaszcza, że Stephenie Meyer w pewnym momencie daje jej możliwość wyboru drogi, a my jako zwykli obserwatorzy nie możemy wpłynąć na jej decyzję, wskazać właściwego kierunku.
Los Bree mną wstrząsnął, nie mogłam się pogodzić z jej niezrealizowanymi planami czy rodzącym się uczuciem, tak brutalnie pozbawionym możliwości rozkwitu. Kiedy pojawia się nadzieja na happy end, my niestety zdajemy sobie sprawę, że szansa nie zostanie wykorzystana.

Podsumowanie

Drugie życie Bree Tanner" jest to rozwinięcie wątku pobocznego z trzeciego tomu sagi "Zmierzch". Dla wszystkich, którzy zapoznali się z tą sagą, będzie to ciekawa lektura uzupełniająca, wyjaśniająca pewne elementy fabuły. Wyjaśnione są tu sytuacje, które dla bohaterów "Zaćmienia" pozostają poza polem widzenia. Mimo, że bardzo ciekawa, historia ta pozostanie dla mnie tylko uzupełnieniem poprzednich powieści.
Troszkę żałuję, że nie przeczytałam "Drugie życie Bree Tanner" w pierwszej kolejności. Mam wrażenie, że nie znając losów popularnych Belli i Edwarda całkiem inaczej odebrałabym tą powieść. Mamy tu bowiem młodą wampirzycę całkowicie nieświadomą sytuacji, w jakiej się znalazła. Przez to, że znam poprzednie powieści, wiedziałam, jakie pułapki czekają na Bree i gdzie popełniała błędy. Gdyby nie ta wiedza, poznawałabym świat wampirów oczami bohaterki, co mogłoby być bardzo ciekawe i zaskakujące.
Ogólnie książka jest dobra, los głównej bohaterki budzi emocje. Niestety nie da się jej porównać do innych powieści autorki, stanowi ona po prostu pewien element całości, coś jakby rozdział sagi. Polecam wszystkim, którzy chcą sobie przypomnieć historię słynnych wampirów, ale także tym nieznającym ich losów. Ciekawa jestem opinii osób niewprowadzonych w temat, które całą fabułę poznają dopiero z "Drugie życie Bree Tanner"




"Księga bez tytułu" Anonim

"Księga bez tytułu" Anonim

"Księga bez tytułu" Anonim


Już się nie mogę doczekać, żeby Wam przedstawić tą powieść. Znalazłam ją kiedyś podczas wakacji nad naszym Bałtykiem. Jak już pisałam książki są  dla mnie idealnymi pamiątkami urlopowymi, przywożę ich dość sporo, o ile jest ku temu okazja. Tym razem padło na "Księgę bez tytułu" Anonima. 

Opis z okładki

Księga bez tytułu anonimowego autora przynosi śmierć każdemu, kto ją przeczyta.
W Santa Mondega wkrótce rozpęta się piekło. Dosłownie.
Barman Sanchez, szef mafii El Santino, kilku poszukiwaczy łupów i płatny zabójca w przebraniu Elvisa Presleya, dwóch ostrych mnichów, detektyw z Wydziału Śledczego do spraw Nadprzyrodzonych, emerytowany policjant, który nie chce odpuścić, twardziel na poobijanym harleyu i cała masa szumowin spotka się na niespokojnych ulicach Santa Montega. Wkrótce całkowite zaćmienie pogrąży miasto w ciemnościach i poleje się krew. Jaki związek z tymi wydarzeniami ma Bourbon Kid i Oko Księżyca?
W tej oryginalnej, przezabawnej, już legendarnej książce Tarantino spotyka się ze Stephenem Kingiem. Pamiętaj: każdy, kto czyta Księgę bez tytułu, zostaje zamordowany. Dlaczego? Jest tylko jeden sposób, żeby odkryć sekret: przeczytać ją samemu.

Moja recenzja

"Księgę bez tytułu" czytałam już jakiś czas temu. Ponieważ chciałam się nią z Wami podzielić postanowiłam sięgnąć po nią jeszcze raz w ramach przypomnienia. I już wiem, ze dobrze wybrałam. Mimo, że już wcześniej miałam przyjemność ją czytać i znałam treść, powieść wciągnęła mnie na amen. Po prostu nie mogłam się od niej oderwać.
Oglądaliście może kiedyś słynny film "El Mariachi"? A może nowszy "Desperado"? Mi automatycznie przyszły na myśl te dwa hity dużego ekranu. Dodajcie do tego trochę magii, spirytyzmu i otrzymacie wciągającą historię. Ale nie zrażajcie się jeśli wyżej wymienione filmy nie przypadły wam do gustu. Tak było ze mną. Lubię kino, jednak niekoniecznie w takim wydaniu. Mimo to piszę teraz dla was recenzję, która zawiera praktycznie same ochy i achy.
Może zacznijmy od początku. Rzecz się dzieje w Santa Mondega, miasteczku specyficznym, pełnym zbirów, mordowni, gdzie śmierć od kuli nikogo specjalnie nie dziwi i nie przeraża. Nie spotkamy tu praktycznie nikogo sympatycznego, nikt nie wzbudzi cieplejszych uczuć, a każdy objaw słabości zostanie wykorzystany przeciwko tobie. Właśnie tu poznamy pełną zagadek historię, która nie pozwoli nam się nudzić. Akcja rozgrywa się błyskawicznie, każdy rozdział przynosi praktycznie całkowitą zmianę sytuacji. Niestety nie mogę nawet odrobiny zdradzić z fabuły aby nie zepsuć wam zabawy podczas czytania. Musi wystarczyć, że zapewnię was o niesamowicie szybkich i dynamicznych zwrotach akcji.
Anonim przy kreowaniu postaci wykazał się majstersztykiem. Są to postacie bardzo sugestywne, jakby wychodzące z kart książki. Nie ma tu praktycznie dobrych charakterów (może z nielicznymi wyjątkami), mimo to udało mi się nawiązać z niektórymi coś na kształt przyjaźni. Mamy tu głównie morderców, tchórzy, pijaków i inne kreatury, z którymi nie chciałabym się spotkać na ulicy nawet za dnia. A mimo to kibicowałam im praktycznie przez całą książkę.
Dla wrażliwych ostrzegam. Krew leje się strumieniami. Śmierć jest stałym elementem fabuły, a sposoby jej zadawania nie należą do najłagodniejszych. Ofiary poddawane są wymyślnym torturom, a śmierć od kuli zdaje się być błogosławieństwem. Musicie się także liczyć z dosadnymi epitetami, jakimi obdarzają się postacie. Cóż tu dużo mówić, język jest typowo rynsztokowy, co jakoś specjalnie mnie nie zniechęciło. W końcu historia umieszczona jest w podłych realiach, gdzie ten, kto głośniej obrazi przeciwnika, ma szansę wyjść z tego cało.
Tak naprawdę do samego końca nie wiadomo o co w tym wszystkim chodzi. Mnie osobiście zakończenie zaskoczyło całkowicie. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, a ci, którym kibicowałam, niekoniecznie okazali się tego warci. Ale dzięki temu mówię z całą odpowiedzialnością, że finał okazał się wręcz doskonały. I z całą pewnością zachęcił do czytania kolejnego tomu, który już niedługo postaram się wam przybliżyć.

Podsumowanie

 Czy warto? Jak najbardziej. Jeśli nie przeszkadza ci dosadny język i stos trupów to polecam. Nie rozczarujesz się. Ja jestem zachwycona, mimo że do tej pory stawiałam raczej na historie mniej krwawe, gdzie autorzy skupiali się na wywołaniu strachu a nie opisywaniu bólu. Wartka akcja, nietuzinkowe postacie, trochę nadnaturalnych elementów, to wszystko składa się na powieść prawie idealną. Niestety nie mogę dać najwyższej oceny ze względu na osoby, które nawet polubiłam, a które niestety nie wytrwały do samego końca. Specyfika tej powieści raczej nie zakłada spektakularnych happy endów, choć mamy ciągle nadzieję na jakieś pozytywne elementy w tej mrocznej historii.

Już teraz zapraszam was na recenzję drugiej części, która nosi tytuł "Oko Księżyca".




"Co wie noc" Dean Koontz

"Co wie noc" Dean Koontz

"Co wie noc" Dean Koontz


Lista moich wakacyjnych propozycji, którą znajdziecie tutaj jest dość długa, zawiera sporo całkiem odmiennych gatunkowo pozycji. Obiecuję, że znajdziecie u mnie w najbliższym czasie recenzje wielu, o ile nie wszystkich polecanych tytułów. Dziś zapraszam Was na podróż w mroczny świat Koontza.

Opis z okładki

John Calvino w wieku czternastu lat jako jedyny przeżył masakrę. Szaleniec bestialsko zamordował cztery rodziny - i to nastoletni John by tym, który go powstrzymał - na amen.
Po dwudziestu latach John jako detektyw w wydziale zabójstw natrafia na sprawę,która łudząco przypomina zbrodnię sprzed lat. Zaniepokojony niezwykłym podobieństwem między starymi a nowymi morderstwami, próbuje ustalić związek pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Dochodzi do przerażającej konkluzji: pochowany dwadzieścia lat wcześniej morderca jego rodziców jakimś cudem powrócił do świata żywych i planuje powtórzyć swą krwawą sekwencję. A ostatnim celem ma być rodzina Johna - jego żona i trójka dzieci.

Moja recenzja

Jak już pewnie wiecie uwielbiam twórczość Deana Koontza. Czytam dosłownie wszystko, co znajdzie się w zasięgu moich rąk a wyszło spod pióra tego autora. Nie jestem bezkrytyczna, zdaję sobie sprawę z wad jego twórczości, pewnych niedociągnięć. Mimo to uważam Koontza za jednego z najlepszych pisarzy, z jakimi miałam styczność. Tu trzeba zaznaczyć, że jego styl, charakter jego tekstów, a przede wszystkim poruszana w nich tematyka idealnie wpisują się w moje gusta książkowe.
Sięgając po "Co wie noc" tak naprawdę nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Czytałam wiele książek tego autora, od praktycznie idealnych, poprzez całkiem ciekawe, skończywszy na tylko znośnych. Przy tej pozycji miałam mieszane uczucia. Z jednej strony opis sugerował, że mamy do czynienia z zemstą z zaświatów, co już samo w sobie brzmi mało poważnie. Z drugiej jednak oprawa graficzna powieści obiecywała nam naprawdę mocne wrażenia. Okładka według mnie daje do myślenia i wywołuje uczucie niepokoju.
Według mnie fabuła jest równie złowieszcza jak sama okładka. Mamy bowiem mężczyznę prześladowanego przez tragiczną przeszłość, z którą nie uporał się jeszcze do końca. I okazuje się nagle, że wydarzenia sprzed lat mają swój ciąg dalszy w teraźniejszości. Morderstwa, które miały wpływ na cale życie Johna powtarzają się i tylko on zdaje się widzieć związek między tymi sprawami. Dodatkowo uświadamia sobie, że następnym celem będzie jego rodzina, co ma stanowić swego rodzaju finał zemsty.
Temat powrotu z zaświatów został w tym przypadku poprowadzony w sposób bardzo interesujący. Nie ma tu powstających z grobu zmarłych, nie ma żywych trupów. Cała idea zemsty zza grobu jest opisana w sposób bardzo sugestywny, mający na celu wzbudzić strach nie tyle przemocą i makabrą, co parapsychologicznymi aspektami zagadnienia. Autor zmusza swoje postacie do odczuwania panicznego lęku przy najprostszych codziennych czynnościach, takich jak patrzenie w lustro czy otwieranie szafy. I nie jest to lęk bezzasadny, okazuje się bowiem, że niebezpieczeństwo nie jest tylko wytworem ich wyobraźni.

 Podsumowanie


Książka wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Znalazłam tu mnóstwo elementów, które tak cenię w twórczości Koontza. Przede wszystkim odczuwałam autentyczny strach. Były to lęki, które pamiętam z dziecięcego pokoju, coś w stylu "potwór czai się pod łóżkiem". Dzięki temu, że tak naprawdę nie możemy zobaczyć tego "potwora" boimy się go jeszcze bardziej. Nie zabrakło tu też elementów fantastycznych, tak charakterystycznych dla tego autora. Oczywiście były momenty, które nie do końca mi się podobały, na przykład fakt, że z założenia kochająca się, idealna rodzina nie umiała rozmawiać między sobą o swoich obawach. Zdaję sobie jednak sprawę, że zabieg ten był konieczny do stworzenia takiej, a nie innej atmosfery, dlatego jestem w stanie zaakceptować ten fakt. 
Pewien niepokój wywołał także sposób, w jaki autor pokazuje nam ludzi naprawdę złych. Nie zdradzając fabuły mogę tylko wspomnieć, że nie możemy być pewni dosłownie nikogo. Nigdy nie wiesz, co czai się w duszy drugiego człowieka, jakie nim kierują motywy i jakie niecne uczynki ma na sumieniu. I niekoniecznie doczekamy się ukarania zbrodniarza, co naprawdę mną wstrząsnęło. Niby wiem, że nie zawsze uda się złapać winnego, jednak sam fakt, że na świecie są potwory, które mogą mieć codziennie styczność z naszymi dziećmi jest na tyle przerażający, aby książka ta zapadła na długo w pamięć.
Powieść ta zajmuje bardzo wysokie miejsce na mojej liście. Nie jest może idealna, jednak na pewno po jej przeczytaniu nie uda się o niej tak łatwo zapomnieć.



"Miasteczko Salem" Stephen King

"Miasteczko Salem" Stephen King

"Miasteczko Salem" Stephen King

Jestem ostatnio zafascynowana twórczością mistrza horroru. Długo zajęło mi przekonanie się do jego powieści, nie bardzo chciałam zaczynać. Pierwszą książką Kinga, po jaką sięgnęłam było "To" i od niej właśnie się zaczęło. Tylko czy wszystkie jego historie były tak samo dobre?

Opis z tyłu okładki

W prowincjonalnym amerykańskim miasteczku zaczynają dziać się rzeczy niepojęte i przerażające. Znikają bądź umierają w dziwnych okolicznościach dzieci i dorośli, jedna śmierć pociąga za sobą drugą. Czyżby Salem było nawiedzone przez złe moce? Kilku śmiałków, którym przewodzi mały chłopiec, wydaje im pełną determinacji walkę.
Miasteczko Salem, klasyczny horror Stephena Kinga, ukazało się po raz pierwszy w roku 1975. Demoniczna opowieść natychmiast przeraziła i oczarowała czytelników i stała się światowym bestsellerem. Doczekała się też dwóch ekranizacji. 

Moja recenzja

 Sięgając po tą powieść nie miałam żadnych oczekiwań, żadnych pomysłów. O fabule nie wiedziałam nic ponad to, co zostało napisane na okładce. Streszczenie to nie dało mi żadnego poglądu na sytuację (oczywiście oprócz informacji, że w Salem dzieje się coś złego), nie naprowadziło na żadne przyczyny, których mogłabym się domyślać. Nie oglądałam także do tej pory żadnej ekranizacji, więc treść była dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Jeśli chodzi o twórczość Stephena Kinga to bardzo trudno uniknąć informacji na temat treści. Weźmy na przykład "Lśnienie", które wydaje mi się, że znane jest każdemu miłośnikowi gatunku, jeśli nie z literatury, to chociażby z ekranu. W takich wypadkach nie sposób przynajmniej w pewnym stopniu nie zapoznać się z fabułą przed przeczytaniem książki (chociażby poprzez zapowiedzi filmu).

Jakimś zrządzeniem losu przed przeczytaniem "Miasteczka Salem" nie miałam okazji zapoznać się chociażby pobieżnie z treścią, co w tych warunkach było dużym sukcesem. Teraz pozostaje pytanie czy warto było?

Może zacznę od tego, że tematyka mnie nieco zaskoczyła. Nie znam jeszcze na tyle twórczości Stephena Kinga aby mieć pewność, ale problematyka tu opisana nie pasowała mi do tego konkretnego pisarza. W jego przypadku stawiałabym na zjawiska bardziej psychologiczne. Muszę jednak przyznać, że pomimo tematu, który wydawał mi się oklepany, autor wybrnął z niego nadspodziewanie dobrze. Nie znajdziemy tu krwawej makabry typowej dla tej tematyki, a mimo wszystko momentami udziela nam się paniczny strach bohaterów. Nie ma krwi, zmasakrowanych zwłok, czy podobnych elementów dość często wykorzystywanych dzisiaj w horrorach. Tutaj boimy się tego, co się czai w ciemnościach, czego nie widzimy, albo co możemy zobaczyć.

Jest to jedna z nielicznych książek, po przeczytaniu których nie mam ochoty oglądać ekranizacji. Nie dlatego, że mi się nie podobała. Ani nawet nie dlatego, że się najzwyczajniej boję. Po prostu temat jest na tyle trudny, że boję się, że ekranizacja całkowicie popsuje efekt. Dziś znajdziemy wiele filmów o podobnej tematyce i do tej pory żaden mnie nie usatysfakcjonował. Pozostanę więc przy wersji papierowej.

Jest kilka elementów, które mi jako kobiecie ciężko przełknąć. Nie chodzi tu bynajmniej o równouprawnienie czy takie rzeczy. Mam raczej na myśli tragiczne epizody, przy których autentycznie płakałam. Uwierzcie mi, nie zdarza mi się beczeć przy książce (film to całkiem inna sprawa). Już chociażby dlatego muszę polecić tą książkę. Tylko od razu ostrzegam. To nie były łzy wzruszenia a bezgranicznego smutku. Fakt ten w połączeniu z opatrzoną tematyką zdaje się utwierdzać mnie w przekonaniu co do wartości twórczości Kinga, który z tak pospolitej historii stworzył emocjonalne dzieło. Od razu zaznaczam, że pospolitość ta wynika z dużego nasycenia problematyką w ostatnich latach. W latach powstawania powieści nie było takiej tendencji.

Podsumowanie

Muszę polecić "Miasteczko Salem" chociażby za jego emocjonalny wydźwięk. Także sama fabuła zdaje się wciągać, stawiamy się w miejscu bohaterów i czujemy ten sam niepokój. Jest to warte poświęcenia tych kilku wieczorów na przeczytanie powieści. Ma ona również kilka wad, między innymi momentami przydługie opisy, jednak każdy, kto czytał Kinga jest na to przygotowany. Nie umiałam się pogodzić także z losem kilku bohaterów, chociaż zabieg ten miał pewnie na celu wywołanie burzy uczuć u czytelnika, które długo nie pozwalają zapomnieć fabuły. Nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić do samodzielnego zapoznania się z tą historią.



"Furie" Elizabeth Miles

"Furie" Elizabeth Miles


"Furie" Elizabeth Miles

Lubię czasem przeczytać coś przypadkowego, nieplanowanego. Takim przypadkiem były u mnie "Furie" Elizabeth Miles. Czytając opis ma się wrażenie, że jest to książka przeznaczona dla nastolatków. Ale ja z kolei taka stara się wcale nie czuję więc czemu miałabym nie spróbować.

Tytułowe furie to mityczne boginie zemsty. Wszędzie tam, gdzie się pojawią zaczynają dziać się straszne rzeczy. Ich misja jest jasna, ukarać za złe uczynki, wymierzyć przez siebie tylko rozumianą sprawiedliwość. W teorii wydaje się, że zadanie to jest pozytywne, ich działania uzdrawiają. Czy aby na pewno?

Emily jest zakochana. Wszystko byłoby wspaniale gdyby obiektem jej westchnień nie był chłopak najlepszej przyjaciółki. Pokusa jest niesamowicie silna, a zdrowy rozsądek nie chce podpowiadać żadnego sensownego rozwiązania. Poznajemy też Chase'a, popularnego chłopaka ze szkolnej drużyny sportowej, który ukrywa tajemnicę z przeszłości. Uznanie ze strony kolegów ma dla niego wielkie znaczenie, a stare urazy mogą być warte nawet czyjegoś życia.

Czy taka typowa grupa nastolatków mogła aż w takim stopniu narazić się na gniew furii? Według autorki ich przewiny były wystarczającym powodem do pojawienia się tych mitycznych mścicielek. One nie znają przebaczenia, nie wiedzą, co to łaska. Jest wina, musi być i kara. 

Miałam problem z zaakceptowaniem kary względem winy. Można powiedzieć, że każdy dostał to, na co zasłużył, jednak wymiar takiej kary był chyba zbyt brutalny, dosadny i kategoryczny. W końcu Furie nie przybyły tu na herbatkę. Nie jestem pewna czy autorka miała na celu zszokowanie czytelnika czy ostrzeżenie go przed konsekwencjami swoich działań.

Książka jest skierowana raczej do młodzieży i pod tym kątem jest pisana. Problemy głównych bohaterów są typowymi problemami szkolnymi, bez swoistej głębi, za to pełne podłości i egocentryzmu. Bo czy Emily nie ma na uwadze tylko swojego szczęścia, rzucając na szalę uczucia przyjaciółki? A Chase ze swoją zszarganą próżnością próbuje odpowiedzieć tym samym powodując nieszczęście. Pojawiają się wyrzuty sumienia, jednak są one zagłuszane aby nic nie zakłócało narcystycznego spojrzenia na świat.

Nie mogę tej pozycji zaliczyć do moich ulubionych, czytałam o wiele lepsze historie, które rzeczywiście coś znaczyły. Mimo wszystko mile spędziłam czas przy lekturze, a samo zakończenie stanowiło dla mnie pewnego rodzaju interesującą niespodziankę. Nie zdradzę czy był to happy end czy może coś zupełnie przeciwnego. Musicie sami się przekonać.



"Wizja" Dean Koontz

"Wizja" Dean Koontz

"Wizja" Dean Koontz
O książce tej słyszałam już dawno temu, można powiedzieć, że celowo ją omijałam. Nie miałam po temu jakiś szczególnych powodów, może po prostu starsze wydanie do mnie nie przemawiało. Wydawało mi się, że jest to coś nie dla mnie, mimo że uwielbiam autora. Nie jestem fanką tych wszystkich jasnowidzów i telepatów, więc długo się wstrzymywałam z tą powieścią.

Aż pewnego dnia natrafiłam na nowe wydanie, które mnie przekonało do siebie. Duże znaczenie ma tu zapewne szata graficzna, o niebo lepsza od starszej wersji. Bądź co bądź jesteśmy raczej wzrokowcami, mimo że treść może nas zaciekawić, okładka ma nas do siebie przekonać w pierwszej kolejności.

O czym jest "Wizja"? Już sam tytuł naprowadza nas na główny temat. Mary Bergen ma dar widzenia. Niestety widzi tylko złe rzeczy, przestępstwa, tragedie. Zdolność ta stanowi dla niej przekleństwo, w końcu kto chciałby widywać na co dzień zbrodnie. Jednak to, co dla niej jest koszmarem, innym może uratować życie. Mary bowiem podejmuje się trudnego zadania, jakim jest pojmanie wraz z policją niebezpiecznych ludzi z jej wizji. Dzięki jej wskazówkom udaje się ująć niejednego przestępcę, co w znacznym stopniu rekompensuje głównej bohaterce koszmary, jakich jest świadkiem.

 Wszystko wydaje się proste do czasu kolejnej sprawy. Tutaj wizje są przerażające, stawiają Mary w pozycji ofiary, sprawiają jej autentyczny ból. Wyobraźmy sobie, że co noc przeżywamy swoje własne morderstwo, co noc odczuwamy to przerażenie, czujemy nóż wbijany w pierś. Ja sobie nie potrafię i nie chcę tego wyobrażać.Teraz znalezienie mordercy wydaje się jeszcze ważniejsze. 

"Wizja" jest ciekawa, wciągająca. Przeżywamy razem z bohaterami trudy śledztwa, razem Mary boimy się zasnąć w obawie przed kolejnym koszmarem. Finał mnie zaskoczył. Do końca nie zdawałam sobie sprawy co tak naprawdę się dzieje, mimo że miałam kilka pomysłów. W trakcie czytania nie widziałam żadnego związku obecnych morderstw ze sprawą sprzed dwudziestu lat, która odcisnęła piętno na głównej bohaterce. Nie mogłam się dopatrzeć związku, a jednak takowy istniał. 

Książka nie jest idealna, ma swoje wady, które moim zdaniem są typowe dla twórczości Koontza. Między innymi denerwowała mnie momentami sama Mary. Autor zazwyczaj przedstawia swoich bohaterów w sposób idealny, prawie bez skazy. Bohaterkę wszyscy kochali, była uosobieniem doskonałości. Dobra, wspaniałomyślna, wielkoduszna, pełna empatii. Jak tu jej nie lubić? A właśnie że można! Niestety nie było w niej przez to nic autentycznego. Miała wady, owszem, ale była przez nie jakby jeszcze doskonalsza. Zastanawia mnie również fakt wyrzucenia z pamięci dramatycznych wydarzeń z dzieciństwa. Nie jestem psychologiem, więc ciężko mi powiedzieć coś konkretnego, jednak trudno mi uwierzyć w taką postawę. Bo tu nie chodzi o samo zapomnienie a wręcz o dorobienie sobie swojej historii do odrzuconych faktów. Może się mylę, ale dla mnie element ten za bardzo nie chciał się wpasować w całość.

Podsumowując, cieszę się, że przeczytałam "Wizję", była to powieść interesująca, zagadka godna próby rozwiązania. Wiem jednak, że raczej drugi raz po nią nie sięgnę. Jest mnóstwo książek o wiele lepiej przemawiających do naszej wyobraźni, do których wracam nawet po kilka razy. Tutaj mamy po prostu ciekawą opowieść z zaskakującym końcem, której czytanie wciąga puki nie dotrwamy do ostatniej strony, potem spokojnie przechodzimy do dnia codziennego.





"Walka Światła i Mroku o Percy Parker" Leanna Renee Hieber

"Walka Światła i Mroku o Percy Parker" Leanna Renee Hieber

"Walka Światła i Mroku o Percy Parker" Leanna Renee Hieber
Tak jak obiecałam prezentuję dziś drugi tom z serii o Percy Parker autorstwa Leanny Renee Hieber. Pierwszą część dla tych, którzy chcą sobie odświeżyć temat znajdziecie tutaj.

Z ostatniej recenzji wynika, że nie do końca byłam zachwycona całością, chociaż sam pomysł wydaje się interesujący. Niestety nie potrafię tak po prostu porzucić historii w połowie, byłam więc zmuszona sięgnąć po tom drugi. Nie zrozumcie mnie źle, nie była to dla mnie jakaś dotkliwa kara. Gdybym była książką rozczarowana to na pewno nie szukałabym kontynuacji.

Opis:

"Persefona Parker jest inna.
Ma śnieżnobiałe włosy i niesamowity dar…
Nad Londyn nadciąga zło z zaświatów. Przeciwstawiają się mu Strażnicy z Akademii Ateńskiej – tajemniczej szkoły ukrytej w sercu miasta. To tu znajduje się brama pomiędzy światem żywych a umarłych. Lecz nie każdy ma moc jej otwierania.
Taki dar posiada dziewiętnastoletnia Percy, która w Akademii odkryła swoje przeznaczenie i znalazła miłość w ramionach Strażnika – profesora Alexiego Rychmana. Teraz, by ocalić świat śmiertelników, musi jak mityczna Persefona przejść przez mroczne wrota do zamieszkanej przez duchy Krainy Szeptów i podziemnego królestwa Pana Ciemności…"


Jest to kontynuacja pierwszej części, rozwinięcie wątków nie zakończonych, które tutaj znajdują swój finał. Główna bohaterka jest szczęśliwa w związku ze swoim ukochanym profesorem. Niestety aby w pełni czerpać z udanego życia musi stoczyć nierówną, przerażającą walkę z siłami zła, które dają o sobie znać. Czy uda jej się pokonać upiory czyhające na niewinnych? Czy w konsekwencji zazna odrobiny ukojenia w ramionach ukochanego?

I podobnie  jak w części pierwszej pojawiło się kilka wad, które w sposób znaczący miały wpływ na mój odbiór powieści. Głównie przeszkadzał mi sam styl pisania. Wiem, ze wielu się ze mną nie zgodzi, znajdzie się na pewno sporo miłośników takiego podejścia do tematu. Mi osobiście jednak troszkę przeszkadzał przestarzały język. W wypowiedziach bohaterów mnie to jakoś nie kłuło, największe zastrzeżenia mam do samej narracji, która dla współczesnego czytelnika może być nie tyle problematyczna, co trudna w odbiorze.

Także sami bohaterzy mieli swoje przywary. Nie zdradzając za wiele powiem tylko, że czasem mieliśmy do czynienia z przez nikogo niezrozumiałym uporem, innym razem wielkim niezdecydowaniem i niepewnością. Różnice te czasem denerwowały, innym razem okazywały się ciekawym urozmaiceniem.

Nie podam wam oceny całkiem pozytywnej bądź negatywnej. Po prostu się nie da. Znajdziemy tu elementy z obu kategorii, które na każdego mogą wpłynąć w całkiem inny sposób. Ja bardzo się cieszę, że miałam okazję przeczytać tą książkę mimo jej wad. Uwielbiam takie magiczne historie, a umieszczenie jej w przeszłości dodało jej wiele wdzięku.



"Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker" Leanna Renee Hieber

"Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker" Leanna Renee Hieber

"Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker" Leanna Renee Hieber
"Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker" jest jedną z tych książek, które przywiozłam z wakacji. Bo musicie wiedzieć, że każdego roku staram się zamiast nikomu niepotrzebnych pamiątek przywieźć jakieś czytadło. Każdy zapalony książkożerca wie, jaka to przyjemność wejść do księgarni bez konkretnego celu, bez żadnych wyobrażeń. Po prostu przeglądasz, kartkujesz, sprawdzasz. 

Tak właśnie natrafiłam na tą powieść. Nie znałam wcześniej autorki, nie słyszałam nic o jej twórczości. Postanowiłam się przekonać czy jest to książka dla mnie.

Dla wprowadzenia zacytuję opis z okładki:
"Ją nawiedzają głosy umarłych. Jego wybrała starożytna bogini, by chronił świat przed wysłannikami ciemności.
Razem muszą zatrzasnąć wrota piekielnej otchłani, połączeni miłością i przeznaczeniem w wiktoriańskim Londynie pełnym ludzi, duchów i demonów…
Persefona Parker jest inna. Ma śnieżnobiałe włosy i niesamowity dar…
W mrocznym sercu Londynu wznosi się gmach Akademii Ateńskiej. Przekraczając jej próg, dziewiętnastoletnia Persefona lęka się, co ją tam czeka. Nie słyszała o tajemniczym profesorze Alexiem Rychmanie, o gęstniejących ciemnościach i budzących grozę nadprzyrodzonych siłach, przeciwko którym wybrańcy tacy jak Alexi trzymają straż. Ma nadzieję, że sklepione kamienne wejście do Akademii to wrota do nowego życia, jakże innego od tego, jakie znała. I zaproszenie do romantycznego i niebezpiecznego tańca na granicy życia i śmierci…"

Książka jest bardzo specyficzna, do tej pory nie zdarzyło mi się natrafić na coś podobnego. Czy to dobrze? Sama nie wiem. Dużo miejsca zajmuje tu wątek walki dobra ze złem. Ze złem prawdziwym, nie jest to bynajmniej metafora. Mamy tu duchy, upiory z zaświatów, którym główni bohaterzy byli zmuszeniu wypowiedzieć wojnę. Zmuszeni ponieważ w dzieciństwie zostali wytypowani do tej walki, bez możliwości wyboru stanęli naprzeciw koszmarom, by inni, niczego nieświadomi ludzie żyli spokojnie.

Miłość także odgrywa tu pewną rolę. Z jednej strony wydaje się, że nie jest ona wystawiona na pierwszy plan, z drugiej zaś bez niej cała fabuła by się posypała. Uczucie między Alexiem a Percy rozwija się powoli i ostrożnie. Obydwoje boją się zaangażowania, nie są pewni siebie nawzajem i wpływu tego związku na swoją misję.

Nie umiem jednoznacznie powiedzieć czy książka mi się podobała. Sam pomysł bym na pewno interesujący, umieszczenie akcji w wiktoriańskim Londynie mnie osobiście przekonało. Niestety sam styl pisania nie wywarł na mnie najlepszego wrażenia. Momentami miałam trudności z zaakceptowaniem niektórych fragmentów.

Opinii jest wiele, są wyjątkowo pochlebne, jest też mnóstwo negatywnych. Rozbieżność  jest tak wielka, że naprawdę mnie to zaskoczyło. Pozostaje tylko samemu się przekonać.

Mimo kilku poważnych wad postanowiłam przeczytać tom drugi, którego recenzję opublikuję w najbliższym czasie.
 

"Tik-tak" Dean Koontz

"Tik-tak" Dean Koontz

"Tik-tak" Dean Koontz
A oto i obiecana recenzja powieści z wakacyjnego zestawienia. Zaczynamy od horroru, który ostatnio zagościł w mojej bibliotece. "Tik-tak" jest kolejną książką Deana Koontza, która całkiem przypadkiem weszła w moje posiadanie.

Pierwsze, na co zwracamy uwagę to okładka. W wydaniu, które miałam przyjemność czytać jest ona nad wyraz znacząca. Widzimy lalkę, piękną porcelanową ozdobę z błyszczącymi włosami. Wszystko byłoby idealnie gdyby nie oczy. Niby zwykła zabawka, towarzysz dziecięcych psot, a budzi taki lęk.

Pamiętacie na pewno kultowy film z lat 80.  "Laleczka Chucky" niejednego przyprawiła o bezsenność. Horror ten obejrzałam jako dziecko i od tamtej pory nic nie jest takie jak wcześniej. Stąd właśnie niemiłe, wywołujące lęk skojarzenia z okładką omawianej powieści.

O czym jest książka? To, że lalka ma coś wspólnego z fabułą już wiemy. I niestety nie będzie ona postacią pozytywną. Główny bohater, Tommy Phan, pochodzi z Wietnamu, jednak 
w odróżnieniu od całej swojej rodziny chce zapomnieć o własnych korzeniach. Wbrew najbliższym porzuca rodzinny biznes i zostaje poczytnym pisarzem. Cóż tu dużo mówić, nie każdy z jego otoczenia jest zachwycony takim obrotem spraw.

Pewnego dnia Tommy na schodach swojego domu znajduje podejrzaną szmacianą lalkę. Niczego nieświadomy zabiera ją do środka rozpoczynając w ten sposób serię dramatycznych zdarzeń. Z wnętrza zabawki wyłania się dziwny stworek, który z dziką zajadłością atakuje pisarza. Aby ujść z życiem Tommy musi wykazać się sprytem, zręcznością i szybkością. Niespodziewanie pojawiają się nowi sprzymierzeńcy, dzięki którym ta walka ma szansę na szczęśliwe zakończenie.

Fabuła naprawdę mnie zainteresowała, sam pomysł jest godny uwagi. Finał był bez wątpienia ciekawy i nietypowy. I mimo, że do książki nie mam większych zastrzeżeń, to czytając ją miałam wrażenie jakbym już ją znała. I nie pomogło tu zaskakujące zakończenie. Na stronach "Tik-tak" można znaleźć wszystko tak typowe dla Deana Koontza, identyczny w wielu powieściach wątek miłosny, takie same elementy fantastyki. Treść jest niepodobna do innych powieści autora, jednak sama forma bardzo wyraźnie nawiązuje do jego stylu. Nawet gdybym nie wiedziała, kto jest autorem, prawdopodobnie po przeczytaniu twórca byłby dla mnie oczywisty.

Na koniec mój najnowszy nabytek wakacyjny. Co roku podczas wyjazdu staram się zaopatrzyć w chociaż jedną nową książkę. To już raczej tradycja niż potrzeba, mimo wszystko trzymam się tego zwyczaju :) W tym roku byliśmy w małej miejscowości górskiej, która słynie raczej z wycieczek krajoznawczych niż księgarń. Jednak i tutaj znalazłam coś dla siebie.

"Duma i uprzedzenie"Jane Austen




Troszkę romantycznie, bardzo klasycznie. Jak pewnie niejedna miłośniczka książek zapoznałam się już z " Dumą i uprzedzeniem" Jane Austen. Mam zamiar mimo to w najbliższym czasie przypomnieć sobie tą lekturę, odrobinę z sentymentu, trochę z chęci podzielenia się z wami moimi spostrzeżeniami. Jestem raczej niepoprawną miłośniczką powrotów do pozycji najbardziej zapadających mi w pamięć, a oczywiste jest, ze powieści Austen zaliczają się do tej kategorii.

Jak u was wygląda wakacyjna lektura? Przywozicie może czytelnicze pamiątki? A może wolicie swoje sprawdzone księgarnie?


"Lśnienie" Stephen King

"Lśnienie" Stephen King

"Lśnienie" Stephen King
Z "Lśnieniem" miałam jeden bardzo poważny problem. Nieopacznie obejrzałam najpierw ekranizację. Jak już wcześniej pisałam nie jest to najlepszy sposób na zapoznanie się z lekturą. W olbrzymim stopniu ogranicza wyobraźnię i nie daje możliwości samodzielnego "kreowania" rzeczywistości opisywanej.

Film obejrzałam dawno temu, już nawet nie pamiętam szczegółów. Jednak najważniejsze elementy zapadły mi w pamięć w takim stopniu, ze znacząco wpłynęły na moje wyobrażenie o tej powieści. Z tego właśnie powodu dość długo decydowałam się na zapoznanie z oryginałem. Ale przyszedł w końcu czas i na to.

O czym jest "Lśnienie"? Prawdopodobnie każdy miłośnik horrorów wie. Jack Torrance wraz z żoną i synkiem zostaje zatrudniony jako dozorca na zimę do hotelu w górach. Sytuacja wydaje się idealna dla pisarza szukającego ciszy i spokoju chcącego poświęcić się swojej twórczości. Jednak nie wszystko jest takie, jak się wydaje. Coś czai się w murach opuszczonego hotelu, coś chce zguby całej rodziny. Malutki Danny dzięki swoim zdolnościom najlepiej zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, nie umie jednak przeciwstawić się duchom, które powoli doprowadzają jego ojca do obłędu.

Jest to pełna napięcia opowieść o duchach, zjawiskach paranormalnych, ale przede wszystkim o strachu przed samym sobą. Jack zna swoje słabe strony, jednak pod wpływem hotelu nie umie nad nimi zapanować. Każda jego wada zostaje spotęgowana, podsycona i użyta przeciwko niemu i jego rodzinie. Można walczyć z wrogiem widzialnym, obcym. Jak jednak wygrać z samym sobą? Jak reagować, kiedy własny umysł namawia nas do rzeczy złych, przerażających?

Uwielbiam horrory, a ten był jednym z lepszych, z jakimi miałam styczność. Gdyby nie ekranizacja, z którą miałam przyjemność się wcześniej zapoznać, powieść naprawdę by mnie wciągnęła. Niestety znając zakończenie nie byłam już tak zafascynowana treścią. Dlatego przestrzegam wszystkich miłośników literatury do trzymania się kolejności umożliwiającej działanie wyobraźni. Najpierw czytać, potem oglądać.

"To" Stephen King

"To" Stephen King

"To" Stephen King
Pewnie jak większość miłośników książek wolę przed obejrzeniem ekranizacji zapoznać się najpierw z papierową wersją. Całkiem przez przypadek wpadła mi ostatnio w ręce książka „To” Stephena Kinga. Wcześniej przeczytałam tylko jedną jego książkę, nie byłam przekonana do jego stylu pisania. I muszę powiedzieć, że ta powieść mnie przekonała. Niedługo wejdzie do kin najnowsza ekranizacja tej powieści, dlatego zachęcam wszystkich książkożerców do wcześniejszego zapoznania się z oryginałem.
Od razu uprzedzam, że nie jest to powieść na jedno popołudnie. Wydanie, które ja miałam przyjemność czytać miało około 1400 stron. Fani powieści Kinga na pewno zdają sobie sprawę, że dużą część tej pojemności stanowią opisy.  Według mnie King pisze bardzo szczegółowo, opisuje każdy aspekt związany z fabułą bądź tylko do niej nawiązujący. W innych powieściach muszę przyznać, że przydługie opisy mnie irytowały. Jednak tutaj przełknęłam je bez najmniejszego trudu, a wręcz polubiłam. Dowiadujemy się na przykład jaką roślinność można było spotkać w miejscu zwanym Barrens czy kim był pracownik wysypiska śmieci (postać całkowicie niezwiązana z fabułą). Zabieg taki według mnie ma za zadanie wprowadzenie czytelnika do życia głównych bohaterów, postawienie się w ich sytuacji i uczestniczenie w ich przygodach.
A naprawdę jest w czym towarzyszyć. W Derry czai się zło w czystej postaci, które  krzywdzi przeważnie dzieci. I tylko dzieci mogą je powstrzymać. Szóstka nastolatków jest świadkiem przerażających zdarzeń. Eskalacja przemocy ze strony rówieśników może doprowadzić do prawdziwej tragedii. Równocześnie gdzieś w kanałach żyje TO, które porywa i w straszliwy sposób morduje niczego niespodziewające się dzieci z okolicy. Wydaje się, że tytułowe To wpływa na zachowanie wszystkich wokół zmuszając ich do agresywnych zachowań. Jedynie szóstka głównych bohaterów ma szansę stanąć naprzeciw szalejącemu złu i zachować życie. Niestety spotkanie to okaże się pierwszym z dwóch i da początek walce z koszmarem.
Czy książka mi się podobała? Jak wcześniej już pisałam przekonała mnie do autora. Z każdym rozdziałem coraz bardziej chciałam poznać koniec tej zadziwiającej historii. Mimo, że od razu wiadomo jak dla kogo kończy się pierwsze spotkanie, czytelnik chce poznać dalsze losy bohaterów. Książka jest napisana jako wspomnienia dorosłych już głównych bohaterów, stąd wiadomo, z jakim skutkiem kończy się przygoda dzieci. Jednak każde słowo, każde zdanie trzyma w napięciu, a finał jest niewiadomą do samego końca.
Polecam, jeśli ktoś lubi mocną literaturę, realistyczne opisy i nie boi się horroru i makabry. Mnie wciągnęła. Nie jestem przekonana do samego finału, jednak mimo to mogę z czystym sumieniem zaproponować do przeczytania, zwłaszcza, że niedługo będziemy mogli zobaczyć tą historię na dużym ekranie. Warto zapoznać się najpierw z powieścią.
"Intruz" Stephenie Meyer

"Intruz" Stephenie Meyer

"Intruz" Stephenie Meyer
Stephenie Meyer. Każdemu miłośnikowi książek lub filmów kojarzy się oczywiście z nieśmiertelną sagą "Zmierzch". Kiedy przypadkiem natrafiłam na jej inną powieść widziałam już oczami wyobraźni kolejną historyjkę dla nastolatków, gdzie wszystko jest tak oczywiste, a losy bohaterów przewidywalne. Nie zrozumcie mnie źle. Sama z wielkim zapałem przeczytałam tą sagę i oczywiście przypadła mi do gustu. Jednak nie ukrywajmy, jest to po prostu powieść młodzieżowa, która ma nam dostarczyć rozrywki i zająć nasze myśli na jakiś czas.

Inaczej sprawa wygląda w przypadku "Intruza". Mimo tematu kosmitów, który sam w sobie jest zarezerwowany raczej dla literatury rozrywkowej, książka zawiera wątki nad wyraz dojrzałe, przemyślenia egzystencjalne i analizę ludzkich emocji.

Całość historii obserwujemy oczami tytułowego intruza, kosmity biorącego udział w inwazji na Ziemię. Dusza aby żyć musi wniknąć w żywy organizm kradnąc jego ciało i niszcząc umysł. Jednak to, co było takie oczywiste na innych planetach, tutaj staje się potencjalnym zagrożeniem. Kosmici nie są przygotowani na walkę, jaką są w stanie stoczyć ludzie aby przetrwać. I nie chodzi tu oczywiście o lasery, bomby czy opór zbrojny. Największym problemem stają się emocje i uczucia, na które dusze nie są gotowe. Przejmując ciało człowieka, chcąc nie chcąc, przejmują także jego charakter czy nastroje. 

Na co dzień nie zastanawiamy się nad tym, co odczuwamy, nie analizujemy tego. Meyer poświeciła całą książkę na taką analizę. Dzięki Duszy, która nigdy nie miała z tym styczności możemy poznać nasze emocje, znaleźć ich źródło i zastanowić się nad ich pochodzeniem. Bo czy ktoś się zastanawiał skąd się w nas bierze złość czy miłość? Dlaczego jednych ludzi lubimy a innych ledwie tolerujemy? Dzięki tej powieści zaczniemy nad tym rozmyślać.

Pomijając bardzo rozbudowany wątek ogólnych emocji wczytujemy się w napięciu w losy głównych bohaterów. Bo jest ich przynajmniej dwójka. Jak się okazuje ciało przejęte przez Wagabundę nie jest wolne od jego poprzedniej osobowości. Gdzieś tam w głębi słyszymy Melanie, która staje się powodem całego zamieszania i zmiany nastawienia Duszy. Obie uwięzione w jednym ciele dzielą smutki czy radości, razem przeżywają ten niezwykły czas inwazji. I staje się coś niezwykłego. Wagabunda zaczyna odczuwać jak człowiek, a pierwszym uczuciem staje się miłość. Miłość do ukochanego Melanie.

Z każdą przeczytaną stroną wydaje się, że powieść nie może mieć szczęśliwego zakończenia dla wszystkich. Za dużo uczuć, za dużo emocji jest zależnych od jednego ciała, które nie może wiecznie być dzielone między dwie osobowości. Wydaje się oczywiste, że jedna musi odejść. A to oznacza dla kogoś ostateczne rozwiązanie. I tu na szczęście daje o sobie znać kunszt pisarski. Zakończenie zaskakuje, oczywiście w pozytywny sposób. Sytuacja na pozór bez wyjścia może zakończyć się w pewien sposób szczęśliwie.

Otwierając po raz pierwszy tą powieść nie spodziewałam się, że pochłonie mnie bez reszty. Przerwy w czytaniu były dla mnie nie do zniesienia, za każdym razem, kiedy ją zamykałam, nie mogłam się doczekać powrotu. Akcja może nie jest na tyle dynamiczna, aby nakręcić na jej podstawie film sensacyjny, jednak całość łącznie z opisami naprawdę potrafi zaskoczyć. 

Już po jej przeczytaniu spotkałam się z kilkoma niepochlebnymi recenzjami. Oczywiście każdy ma prawo do swojego zdania i odmiennego gustu. Pozwolę sobie jednak z nimi nie zgodzić. Uważam, że książka jest warta poświęcenia kilku wieczorów na jej przeczytanie. Mi na długo zapadła w pamięć.


"Komórka" Stephen King

"Komórka" Stephen King

"Komórka" Stephen King
Kiedyś, całkiem niedawno, uwielbiałam filmy z serii żywe trupy, zombie. Przyznam, że teraz troszkę zaczęłam się bać podczas takich seansów więc siłą rzeczy ograniczyłam ich oglądanie. 

Jednak lektura to całkiem co innego. "Komórka" jest pierwszą i zarazem jedyną powieścią o zbliżonej tematyce, którą przeczytałam. Przyznam szczerze, że sam pomysł opisania podobnej sytuacji wywoływał u mnie pewien dreszcz niechęci i obawy o efekt końcowy. Co innego obejrzeć film a co innego o tym czytać. Jednak muszę oddać sprawiedliwość autorowi. Powieść mnie autentycznie wciągnęła i przeczytałam ją nie raz ale dwa razy. 

O czym jest książka? Co by było gdyby świat nagle oszalał? Ludzie zaczynają atakować siebie nawzajem bez przyczyny z niewyobrażalną agresją i zaciętością. Jednocześnie jakby zatracają swoje człowieczeństwo, stają się bezmyślnymi maszynami do zabijania niezdolnymi do samodzielnego podejmowania decyzji. 

Jakby tego było mało okazuje się, że jest to spowodowane Pulsem, słyszalnym podczas rozmów telefonicznych. A jak wiemy w sytuacji zagrożenia każdy sięga właśnie po komórkę szukając ratunku. Jednak pomoc nie nadchodzi, a dopada nas najgorszy koszmar w życiu. 

Od czasu Pulsu noc staje się czasem zwykłych ludzi, wtedy zombie śpią i , co zadziwiające, uczą się. Z każdym dniem nabywają umiejętności, które przerażają pozostałych przy zdrowych zmysłach, nielicznych ludzi. Początkowo chaotyczne, niezwiązane z niczym zachowania, stają się przemyślane, celowe. Zombie tworzą stada ze swoimi przywódcami, słuchają rozkazów, co czyni ich jeszcze bardziej niebezpiecznymi.

Czy istnieje nadzieja? Jedynym bezpiecznym miejscem wydaje się miasteczko, które jest poza zasięgiem telefonów komórkowych. Jednak czy na pewno?

Książka mi osobiście bardzo się spodobała. Troszkę przeraziły mnie krwawe opisy agresji z pierwszych stron, które oczywiście podczas czytania moja wyobraźnia bardzo chętnie mi podsuwała. Przebrnąwszy jednak przez ten etap mogłam się skupić na fabule, która mimo przerażających elementów wciągnęła mnie na amen. 

Jak już pisałam wcześniej jest to pierwsza książka tego typu, którą przeczytałam. Nie jestem pewna, czy zdecydowałabym się na nią gdyby nie nazwisko autora. Bądź co bądź Stephen King jest sam w sobie marką rozpoznawalną na niemal całym świecie. Nie wykluczam, że kiedyś jeszcze sięgnę po powieść o podobnej tematyce, jednak wydaje mi się, że będzie to nieprędko. O takich rzeczach trzeba umieć pisać, a King oczywiście to potrafi. Dzięki niemu temat ten był do przyjęcia w wersji pisanej, co jak dla mnie niekoniecznie może być dobre w sytuacji innych autorów. 

Czy polecam? Według mnie warto przeczytać. Co prawda samo zakończenie wydaje mi się jakby niedokończone, historia nie ma finału i wiele kwestii trzeba sobie po prostu wymyślić. Pomijając kwestię zakończenia trzeba także wziąć pod uwagę mocne sceny, które na długo pozostają w głowie i mogą być przyczyną kilku nieprzespanych nocy. Jednak oczywiste jest, że sięgając po Kinga trzeba się liczyć z koszmarami nocnymi, więc wydaje mi się, że każdy czytelnik decydujący się na jego powieści jest na to gotowy. Także jeśli wziąłeś pod uwagę wszystkie te fakty, pozostaje mi tylko życzyć miłej lektury.
Copyright © 2014 Wilki Cztery , Blogger