Pączki z serka homogenizowanego

Pączki z serka homogenizowanego

Kto nie lubi słodkości? Na pewno jest Was niewielu. Ja osobiście znam tylko jedną taką osobę, oczywiście w ramach wyjątku od reguły.
Na nasze łasuchowe nieszczęście, przygotowanie pysznych deserów zazwyczaj wymaga czasu. Jednak nie tym razem. Chcę Wam zaprezentować przepyszne pączusie, które zrobicie dosłownie w chwilkę. Ze względu na swój smak równie szybko znikają z talerza. Polecam!

Pączki z serka homogenizowanego


Składniki:

  • 1 opakowanie serka homogenizowanego (140-150g)
  • 3 jajka
  • 1,5 szklanki mąki
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 2 łyżki cukru pudru
  • tłuszcz do smażenia
  • cukier puder do posypania
Serek wymieszać z jajkami na gładką masę, dodać mąkę, cukier puder i proszek do pieczenia. Ponownie wymieszać.
Ciasto kłaść małą łyżeczką namoczoną w tłuszczu na rozgrzany olej. Smażyć aż się zarumieni z obu stron. Po przestygnięciu posypać cukrem pudrem.

Podczas smażenia należy uważać, aby olej nie był za gorący. Może to spowodować, że pączki szybko się z wierzchu zarumienią a środek pozostanie półpłynny. Dodatkowo przy zbyt wysokiej temperaturze pączki mogą po prostu pękać. 

W ostatnim czasie te niesamowite pyszności robię z podwójnej porcji składników. Po prostu nie ma sensu się rozdrabniać, ponieważ znikają szybciej niż nadążam je smażyć. A tak to istnieje choć szansa na to, że i mi się uda ich spróbować.

Chwilka pracy, ogólnodostępne składniki i świetny deser gotowy!!!



Gulasz z pieczarkami

Gulasz z pieczarkami

Macie takie danie, które gości w waszym domu praktycznie od zawsze? Na pewno macie.

Ten pyszny gulasz pamiętam jeszcze z mojego wczesnego dzieciństwa, był on często podawany z okazji dużych rodzinnych uroczystości. Sam bądź z dodatkiem na przykład ryżu.

Przyznam się Wam, że całkiem o tym przepisie zapomniałam. Dłuższy już czas nie gościł u nas w domu. Aż przyszedł taki dzień, kiedy musiałam znaleźć jakiś ciekawy sposób na przyrządzenie zalegających w lodówce pieczarek. I automatycznie wpadła mi do głowy ta dawno niewykorzystywana receptura.

Gulasz z pieczarkami

Składniki:

  • 1kg mięsa wieprzowego (łopatka lub szynka)
  • 1kg pieczarek
  • 3-4 cebule
  • 3 duże marchewki
  • 0,5kg fasolki szparagowej lub papryki
  • koncentrat pomidorowy
  • keczup
  • sól, pieprz, papryka słodka

Gulasz z pieczarkami - składniki

Mięso pokroić w kostkę, obsmażyć na odrobinie oliwy, następnie przełożyć do garnka, zalać wodą i ugotować.

Pieczarki pokroić w kostkę lub plastry, obsmażyć na odrobinie oliwy i dodać do gotującego się mięsa. Pokrojoną w kostkę cebulę zeszklić na złoty kolor i także dołożyć do mięsa. Marchewkę startą na grubych oczkach poddusić na patelni i dodać do garnka.

Fasolę szparagową ugotować w osolonej wodzie i dodać do gulaszu.

Paprykę pokroić w drobną kostkę i dodać do gulaszu.

Całość gotować jeszcze ok 10min, doprawić solą, pieprzem i papryką. Pod koniec gotowania dodać do smaku koncentrat pomidorowy i keczup. 

Przepis można modyfikować poprzez dodanie papryki i fasolki szparagowej naprzemiennie. Ja zazwyczaj dodaję trochę tego i tego, jednak nie jest to wymóg. Można postawić tylko i wyłącznie na paprykę, jeśli ktoś woli, można dodać tylko fasolkę szparagową. W każdej wersji gulasz jest tak samo pyszny!!!

Smacznego.


"Porwana" Róża Lewanowicz

"Porwana" Róża Lewanowicz

Czasem się tak zdarza, że całkiem niespodziewanie uda mi się odkryć świetną książkę. Tak było w przypadku "Porwanej" Róży Lewanowicz, którą poleciła mi bibliotekarka zorientowana w tematyce moich ulubionych powieści. I tutaj muszę jej serdecznie podziękować, ponieważ sama pewnie długo nie natrafiłabym na tą utalentowaną autorkę.

"Porwana" Róża Lewanowicz


OPIS Z OKŁADKI


Do jakiego stopnia znamy drugiego człowieka, choćby tego najbliższego?
Czy kiedykolwiek możemy powiedzieć, że wiemy o nim wszystko, że niczym nas już nie zaskoczy?

Justyna i Łukasz Meyer wiodą z pozoru spokojne życie warszawskich mieszczuchów. On jest funkcjonariuszem CBŚ, ona pracownicą jednej z wielu stołecznych korporacji. Problemy w pracy, bezowocne starania o dziecko i wszelkie inne przyziemne sprawy przestają mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie w dniu, w którym na oczach zdezorientowanego męża i połowy osiedla ktoś porywa Justynę.

Początkowo policja wierzy, że porwanie ma związek z pracą Łukasza. Jednak w wyniku śledztwa wychodzą na jaw skrywane przez kobietę tajemnice z przeszłości. Wkrótce załamany mąż odkrywa, że osób, które miały motywy, by porwać, a nawet zabić Justynę, jest znacznie więcej, niż można by przypuszczać.


MOJA RECENZJA


Na samym początku muszę zaznaczyć, że powieść "Porwana" jest debiutem literackim Róży Lewanowicz, który według mnie (i nie tylko według mnie) okazał się niezwykle udany i wartościowy. Ale zacznijmy może od początku. Książka ta jest bardzo ciekawą historią młodego małżeństwa, które boryka się z codziennością. Jak to w życiu, dotykają ich przeróżne problemy dotyczące pracy czy życia osobistego. Nic, czego nie doświadczyłby zwykły Kowalski. Tylko czy ta ich codzienność ma coś wspólnego ze zwyczajnością? Zaczynamy w to wątpić w momencie, kiedy zamaskowani sprawcy porywają Justynę sprzed domu. Powiedzmy sobie szczerze, porwanie zazwyczaj kojarzy się z żądaniem okupu, tylko, że Meyerowie podobno nie mają pieniędzy, żyją na średnim poziomie. Istnieje też duże prawdopodobieństwo, że uprowadzenie jest zemstą związaną z pracą Łukasza, w końcu funkcjonariusz CBŚ na pewno narobił sobie mnóstwo wrogów w świecie przestępczym. Niestety fakty zdają się przeczyć tym teoriom.

Dużym zaskoczeniem w tej historii jest przeszłość Justyny, którą z biegiem czasu poznajemy coraz lepiej. Dziwić też może fakt, że Łukasz nie zdaje sobie z niczego sprawy, uważa, że poślubił zwyczajną dziewczynę bez tajemnic. Bądź co bądź jest to najbliższa mu osoba, z którą spędza najwięcej czasu. Ciężko jest zachować pewne sprawy tylko dla siebie. Może właśnie dlatego ta powieść stała się tak popularna, bo czyż nie towarzyszy nam od czasu do czasu obawa, że osoba z naszego najbliższego otoczenia jest kim innym niż nam się wydaje?

Biorąc tą powieść do ręki trochę się obawiałam, ze będzie to historia tylko i wyłącznie porwania, które znajdzie swój finał dopiero na ostatnich stronach. Na szczęście temat ten nie zdominował całkowicie akcji, dzięki czemu cała historia toczy się w różnych miejscach i w różnym tempie. Sam fakt uprowadzenia jest bardzo tajemniczy a jego wyjaśnienie wymaga zaangażowania wielu ludzi i dużej pomysłowości.

W dużym stopniu zastanawia mnie rozeznanie autorki w sprawach dotyczących służb specjalnych, zwłaszcza, że w jej biografii nie natknęłam się na tego typu epizod. Policyjny żargon czy zasady panujące w biurze są pisane dość szczegółowo, dzięki czemu naprawdę można się wczuć w sytuację. Duże znaczenie ma tutaj też umiejętność autorki powiązywania ze sobą przeróżnych, pozornie ze sobą niezwiązanych teorii spiskowych, na które zwykły obywatel by nie wpadł. Z jednej strony zabieg ten uatrakcyjnia całą fabułę i wprowadza dużo zamętu, z drugiej jednak z czasem można się odrobinę pogubić w tych wszystkich możliwościach i koligacjach. 

PODSUMOWANIE


Jestem mile zaskoczona tym debiutem literackim. Spodobała mi się fabuła, pomysł na akcję i oczywiście bohaterowie, mimo ich ewidentnej ignorancji co do osób z otoczenia. Tutaj nikt nie jest tym, kim się wydaje. I oczywiście nikt nic wcześniej nie zauważył. Momentami jest to odrobinę naciągane, chociaż bardzo potrzebne, aby uzyskać efekt, o jaki chodziło autorce. 

Powieść "Porwana" jest pierwszą częścią trylogii, której głównymi bohaterami jest rodzina Meyerów. I już teraz wiem, że kolejne tomy bez wątpienia znajdą się na mojej półce. Jetem niezwykle ciekawa, czy małżeństwo Justyny i Łukasza przetrwa ten trudny dla nich czas i jakie jeszcze niespodzianki szykuje dla nich los. 

Czytaliście?

Znacie inne powieści Róży Lewanowicz? Chętnie posłucham o innych jej dziełach. Może mi takze uda się do nich dotrzeć.




"Nieproszony gość" Charlotte Link

"Nieproszony gość" Charlotte Link

Jest kilku takich autorów, do których wracam nawet wtedy, kiedy jakiś element ich twórczości mnie rozczarował. Jedną z nich jest na pewno Charlotte Link, która według mnie pisze fantastyczne powieści, jednak aby się o tym przekonać, trzeba przebrnąć przez pozornie z niczym nie związany przydługi wstęp. Ja, znając jej możliwości, bez szemrania pochłaniam kolejne jej powieści. Dziś przyszła kolej na "Nieproszonego gościa".

"Nieproszony gość" Charlotte Link

OPIS Z OKŁADKI


Po śmierci męża życie Rebecki Brandt straciło sens do tego stopnia, że postanawia się z nim rozstać. Jednak niespodziewana wizyta starego przyjaciela w towarzystwie dwojga przypadkowo spotkanych autostopowiczów, Ingi i Mariusa, zmusza Rebeccę do odłożenia starannie zaplanowanego samobójstwa.

Młodzi ludzie zdobywają jej sympatię. Rebecca wypożycza im ukochaną łódź męża, by mogli swobodnie pożeglować po Morzu Śródziemnym. Podczas sielankowego rejsu pomiędzy Ingą i Mariusem dochodzi do potwornej kłótni, podczas której Marius wypada za burtę. Poszukiwania wszczęte przez nabrzeżną straż nie przynoszą rezultatu i młody mężczyzna zostaje uznany za zaginionego.

Kilka tygodni później Inga przeżywa prawdziwy szok, gdy w gazecie ukazuje się zdjęcie Mariusa w związku z potwornym zabójstwem, dokonanym na terenie Niemiec...

MOJA RECENZJA


Historia zaczyna się dość banalnie, zwykli ludzie, codzienne zdarzenia. Oprócz zwiastującego problemy prologu nic nie wskazuje na kryminalny charakter tej powieści. Jednak każdy, kto zna twórczość Charlotte Link, spodziewa się w pewnym momencie mocnego uderzenia. I oczywiście nie rozczaruje się.

Jak już pisałam wyżej, powieści Charlotte Link mają to do siebie, że fabuła dość powoli się rozwija. Nie inaczej było w przypadku "Nieproszonego gościa", gdzie z wolna poznajemy bohaterów, zapoznajemy się z ich historią. Chociaż może ta historia z początku jest przedstawiona raczej ogólnikowo, bez wgłębiania się w ważne wydarzenia, co daje nam pewien obraz charakteru, jednak bez zdradzania najważniejszych z punktu widzenia fabuły  informacji. I mimo, że uwielbiam książki, w których akcja pędzi w zawrotnym tempie, to tutaj ten dość wolny początek nie przeszkadza mi jakoś bardzo. A wręcz zdaje się, że jest to idealny sposób wprowadzenia czytelnika w tajniki powieści.

Dużym plusem jest tutaj pomysł na fabułę, która nas zaskakuje. Zdaje nam się, że od połowy książki znamy sprawcę, jesteśmy świadomi ogromu tragedii, jaka się rozgrywa, a jedyne co nas trzyma w napięciu to oczekiwanie na ujęcie przestępcy. I tutaj autorka zaszokowała mnie niesamowicie. Nie ma tu bowiem prostego rozwiązania, a wszystkie moje przypuszczenia okazały się niepotwierdzone. I mimo, ze znając jej powieści spodziewałam się nagłego zwrotu akcji, to do głowy by mi nie przyszło akurat takie rozwiązanie.

Żeby nie było tak wesoło, mam też dla autorki minus. Może niewielki, ale jednak. O ile zaskoczenie było duże i naprawdę to doceniam, to niestety mam mieszane uczucia co do motywu działania. Wydał mi się taki niedopracowany i dziwnie błahy. Oczywiście człowiek krzywdzący w najgorszy sposób innych ludzi nie myśli racjonalnie, więc powody jego działań nie muszą być dla nas sensowne, jednak tutaj tego sensu naprawdę trzeba się doszukiwać.

Rozdałam minusy, czas na dodatkowe plusy. I tutaj na uwagę zasługują same postacie, które stworzone są w sposób bardzo sugestywny i niezwykle ciekawy. A najważniejsze, każda z opisanych osób posiada wady. Nie znajdziemy tu bohaterów idealnych, za co możemy podziękować z całego serca autorce. Jak ja nie lubię ideałów!!! Powiedziałabym raczej, że osoby te są nad wyraz pełne niedostatków. Mamy tu na przykład kobietę, która nie ma swojego zdania, a wszystko co robi, ma zadowolić otoczenie. Jest też kobieta, która nie widzi już sensu życia, jednocześnie nie dostrzegając możliwości, jakie to życie jej daje. Są despotyczni sąsiedzi, niezainteresowani tym, co dzieje się wokół. Naprawdę długo by wymieniać. I bardzo dobrze. Każda z tych postaci ma swoje problemy, swoje niedoskonałości, dzięki czemu wydaje nam się, że mamy do czynienia z prawdziwymi ludźmi.


PODSUMOWANIE


Powieść "Nieproszony gość" przeczytałam dosłownie w dwa dni. Już sam ten fakt świadczy o jej wartości jako wciągające czytadło. Dosłownie ją pochłonęłam, mimo że znalazło się w niej kilka wad. Ciekawa zagadka, trzymająca w napięciu czytelnika, doskonale przedstawione postacie i oczywiście zaskakujący finał, którego nikt się nie spodziewał. To wszystko składa się na naprawdę interesującą i wartościową książkę. Ja mogę ją z czystym sumieniem polecić, zwłaszcza czytelnikom zainteresowanym thrillerami, zagadkami i zbrodniami. Znajdziemy tu także problemy bardziej obyczajowe, które zostały mistrzowsko wplecione w kryminalną historię, a które dają swego rodzaju wytchnienie od przemocy będącej tutaj głównym tematem. Dzięki temu zabiegowi książka jest według mnie jakby prawdziwsza, głębiej wciągająca czytelnika w swoją fabułę.

Są tutaj inni miłośnicy twórczości Charlotte Link? Która jej powieść jest według Was najlepsza?



"Kasacja" Remigiusz Mróz

"Kasacja" Remigiusz Mróz

W końcu i ja wpadłam. Musiał przyjść taki moment, że spróbuję tego  przez wielu uwielbianego Mroza. Do tej pory nie byłam wcale przekonana co do jego twórczości, wydawało mi się co najmniej podejrzane, że ma tylu miłośników i zwolenników. Jestem dość sceptycznie nastawiona do twórczości, która nie ma krytycznych odbiorców. Wszystkie te ochy i achy wydawały mi się jakieś takie strasznie naciągane i trochę na siłę. No dobrze, przypuszczenia przypuszczeniami, ale najlepiej się przekonać na własnej skórze. Dodatkowo mocne zapewnienia bibliotekarki o wartości jego książek przekonały mnie do lektury.

"Kasacja" Remigiusz Mróz

OPIS Z OKŁADKI


Manipulacje, intrygi i bezwzględny, ale też fascynujący prawniczy świat...

Syn biznesmena zostaje oskarżony o zabicie dwóch osób. Sprawa wydaje się oczywista. Potencjalny winowajca spędza bowiem 10 dni zamknięty w swoim mieszkaniu z ciałami ofiar.

Sprawę prowadzi Joanna Chyłka, pracująca dla bezwzględniej, warszawskiej korporacji. Nieprzebierająca w środkach prawniczka, która zrobi wszystko, by odnieść zwycięstwo w batalii sądowej. Pomaga jej młody, zafascynowany przełożoną, aplikant Kordian Oryński. Czy jednak wspólnie zdołają doprowadzić sprawę do szczęśliwego finału?

Tymczasem ich klient zdaje się prowadzić własną grę, której reguły zna tylko on sam. Nie przyznaje się do winy, ale też nie zaprzecza, że jest mordercą.

MOJA RECENZJA


Jak wcześniej pisałam, samo nazwisko w ostatnim czasie zdaje się być klasą samą w sobie. Nie lubię, kiedy ogół wpływa na moje zdanie, dlatego starałam się podejść do lektury obiektywnie, bez wpływu z zewnątrz. W tym przypadku było to dość trudne, ponieważ wokół zdaje się panować wręcz kult powieści Mroza. Czy i ja uległam tej tendencji? W pewnym stopniu na pewno. Nie da się ukryć, że Remigiusz Mróz ma duży talent tak do pisania, jak i wymyślania ciekawych wątków. 

Zaczynając lekturę "Kasacji" bałam się, że będzie to kolejny prawniczy bełkot przepełniony branżowymi nazwami i mało ciekawymi opisami przeróżnych sytuacji urzędowych. Na szczęście w tym przypadku moje obawy nie spełniły się. Oczywiście pełno tutaj terminologii branżowej, jednak użycie jej nie przytłacza zwykłego czytelnika, dzięki czemu książkę czytało się lekko i przyjemnie. Nie mam tutaj także nudnych, ciągnących się w nieskończoność opisów, które tylko rozpraszają i odciągają uwagę od akcji, tak istotnej w thrillerach. 

Dużym, wręcz ogromnym atutem są bu główni bohaterowie. Ja osobiście się zakochałam. Pyskata Joanna Chyłka i jej fantastyczny podwładny zyskali moją dozgonną miłość. Uwielbiam takie wyraziste postacie, których pewność siebie aż bije po oczach. Nie ma tu koloryzowania, wady są wadami a zalety są wykorzystane na maksa. Mróz nie stara się stworzyć z Chyłki bohaterki idealnej, której postępowanie jest kryształowe. Wręcz przeciwnie, mamy tu do czynienia z kobietą bezwzględną, która nikłe uczucie empatii skrywa gdzieś głęboko w sobie i nie dopuszcza go do głosu. Mimo to naprawdę ją polubiłam, chociaż nie chciałabym jej osobiście spotkać na swojej drodze. Postać Kordiana trochę łagodzi ten obraz, dzięki czemu parę tą można nazwać idealną z punktu widzenia czytelnika.

Fabuła jest tu jednak najważniejsza. Nieważne jak bym polubiła bohaterów, bez dobrej treści nie ma dobrej książki.  I tutaj także się nie rozczarowałam. Z pozoru prosta sprawa wciąga adwokatów w coraz większe tarapaty. Stawka jest olbrzymia, bowiem poza przegraną w sądzie, na szalę zostaje rzucone ich zdrowie i życie. A zakończenie wbiło mnie dosłownie w fotel. To uznaję za największy plus książki, bo naprawdę nieczęsto się zdarza, żeby finał był zaskakujący.

Dużo tych zalet, prawda? Ale nie ma tak dobrze, wady niestety też się znalazły. Przeczytałam kiedyś dość niepochlebną opinię, że Remigiusz Mróz pisze na ilość a nie jakość. I chociaż nie do końca się zgodzę co do tego stwierdzenia, to zauważyłam kilka niedociągnięć mogących wynikać z pośpiechu. Nie jestem absolutnie obeznana z tematyką prawniczą, jednak wydaje mi się dość dziwne nie kontaktowanie się ze swoim klientem przez tak długi czas. Dodatkowo wspomnę, że sytuacja taka miała miejsce także w drugim tomie tej serii pt "Zaginięcie". Nie wiem, czy jest to praktyka powszechna, na szczęście nie miałam potrzeby korzystać z usług adwokata, dlatego aż tak bardzo się tej kwestii nie czepiam. Po prostu dziwnie to trochę wyglądało.  Dodatkowo niekiedy samo przygotowanie do rozprawy było, delikatnie mówiąc, kiepskie. Nie tego się można spodziewać po jednej z najlepszych adwokat w Polsce. Na szczęście są to tylko marginalne problemy, które nie wpływają w drastyczny sposób na odbiór całości.


PODSUMOWANIE


Jestem wręcz zachwycona tą powieścią. Czytałam ją z zapartym tchem, po prostu nie potrafiłam się oderwać. Mam za sobą już przeczytaną także drugą część i już wiem, że na tym się nie skończy. Fabuła mnie absolutnie wciągnęła mimo pewnych niedoróbek. Postacie były żywe i naprawdę ciekawe, a dodatkowo bardzo tajemnicze, dzięki czemu w każdym tomie odkrywamy ich jakiś mały sekret.

Żeby nie wyjść na bezkrytyczną miłośniczkę twórczości Mroza muszę wspomnieć tutaj o innej jego powieści, którą przeczytałam (a raczej przemęczyłam) i o której raczej nie mam zamiaru pisać tutaj recenzji. Mowa tu o "Wieży milczenia", która absolutnie nie trafiła w mój gust, a przeczytałam ją niejako z musu. Nie lubię po prostu zostawiać niedokończonej książki.

Z czystym sumieniem mogę Wam polecić serię z Joanną Chyłką i niezawodnym Kordianem. Cieszę się, że przygodę z Mrozem zaczęłam właśnie od tej powieści, inaczej nie jestem pewna, czy sięgnęłabym po inne jego prace. 

Życzę Wam miłej lektury!!!




Plac zabaw skrojony na miarę - jak samodzielnie wykonać miejsce zabaw dla dzieci

Plac zabaw skrojony na miarę - jak samodzielnie wykonać miejsce zabaw dla dzieci

Odkąd w naszym życiu pojawiły się dzieci chcemy, aby miały wszystko, o czym mogłyby zamarzyć. Jest to oczywiście cecha każdego rodzica, w czym absolutnie nie ma nic złego dopóki zachowuje się zdrowy umiar.

Jednym z takich marzeń (przyznaję, że i mi się coś takiego spodobało) był własny, całkiem osobisty plac zabaw. Niby nic prostszego, wystarczy kawałek własnej działki, fundusze i odpowiedni wykonawca/producent. Z działką w naszym przypadku żadnych problemów być nie mogło, w końcu dysponujemy sporych, wręcz olbrzymich rozmiarów podwórzem, które tylko czeka na zagospodarowanie.

Swojego czasu spędziłam mnóstwo czasu na szukaniu w sieci inspiracji, jak taki plac zabaw miałby wyglądać. Mnogość ofert przytłaczała, do tego ceny czasem wręcz powalały z nóg. Niektóre propozycje warte były dosłownie tyle, co dobrej klasy samochód. Nie byłam przekonana do wydawania takiej kwoty, bądź co bądź, na zabawkę. Świetną, olbrzymią, zajmującą, ale jednak zabawkę. Ani to wychowawcze, ani praktyczne, ani tym bardziej ekonomiczne. 

Dodatkowo, co by to była za frajda zamówić i otrzymać wraz z montażem? Żadnych emocji, napięcia i satysfakcji. A ja tak absolutnie nie lubię. I nie godzę się na to. Stąd powstał pomysł samodzielnego wykonania placu zabaw dla naszych dziewczyn. Taniej, po naszemu i radość olbrzymia.

Plac zabaw skrojony na miarę - jak samodzielnie wykonać miejsce zabaw dla dzieci


Ile ja się naczytałam o różnych technikach i sposobach wykonania!!! Każdy miał swój sposób na wykonanie i tą właśnie metodę polecał. Zastanawialiśmy się z mężem długo, myśleliśmy nad ostatecznym kształtem i ciekawymi atrakcjami. Powstało mnóstwo rysunków, które z czasem ewoluowały, co chwilę coś dodawaliśmy, coś odejmowaliśmy, jakiś element wydawał się nam niezbędny, z innych bez żalu rezygnowaliśmy. Normalka.

Takim motorem do działania okazały się kantówki, które dostaliśmy "w prezencie", a które okazały się idealnymi nogami do placu zabaw. Jak już część materiału jest to trzeba się w końcu ruszyć. Wystarczyło dokupić trochę desek i można działać.

Sposób wykonania


Dla nas najtrudniejsze okazało się zamontowanie nóg w gruncie tak, aby nic się nie ruszało i wszystko było bezpieczne. Z pomocą przyszedł mój tata, który samodzielnie zespawał nam kotwy. Te po przymocowaniu kantówek bez problemu zalaliśmy betonem tak, aby drewno nie musiało się stykać z ziemią. Absolutnie nie można do tego dopuścić ponieważ wilgoć z podłoża powoduje gnicie i rozpadanie się drewna. 

Plac zabaw skrojony na miarę - montaż podestu

Plac zabaw skrojony na miarę - montaż podestu

Szkielet już stoi, przyszedł czas na pozostałe elementy. Najważniejsze oczywiście są schody, bez których nie byłoby szansy na jakąkolwiek zabawę (chociaż moje dziewczyny ostatnio rzadko ich używają, mają swoje kreatywne sposoby na dostanie się na górę). Po czasie muszę przyznać, że teraz zrobiłabym schody całkiem inaczej, niestety człowiek uczy się wszystkiego na swoich błędach. Zastosowałam metodę przykręcenia stopni po bokach, w tym momencie jednak byłabym bardziej skłonna zamontować je we wcięciach bocznej deski tak, aby montowane były od góry. Jest to według mnie sposób pewniejszy i trwalszy.

Plac zabaw skrojony na miarę - montaż schodów

Plac zabaw skrojony na miarę - montaż schodów

Jakie atrakcje dla dzieci ma nasz plac zabaw


I tu się zaczyna najlepsza zabawa. Wybór jest tak duży, że można niezłą konstrukcję stworzyć. My nie chcieliśmy budować fortecy, stawialiśmy raczej na niewielki plac zabaw z najpotrzebniejszymi elementami. Oczywiście pierwszym i najważniejszym wyborem była ślizgawka. Zdecydowaliśmy się na taką trzymetrową, która wymaga montażu na wysokości 1,5 metra i tak właśnie była naszykowana cała konstrukcja.

Ale jak to tak, sama zjeżdżalnia. Jest tyle możliwości, trzeba coś dodać. Już na wstępie zrezygnowaliśmy z domku, ponieważ nasze dziewczyny dostały kiedyś taki plastikowy, który absolutnie spełnia nasze oczekiwania. Nie chcieliśmy powielać zabawek, więc ta opcja od razu odpadła. Zamiast tego cały podest przybrał kształt tarasu widokowego, z którego dzieciaki mogą obserwować całą okolicę.

Dla chwil, kiedy dziewczyny nie będą chciały korzystać ze schodów i żeby im "utrudnić" i urozmaicić zabawę, zamontowaliśmy ściankę wspinaczkową. Jest to prosta konstrukcja z desek, na której przymocowaliśmy kamienie wspinaczkowe. Kto myślał o własnym placu zabaw, ten na pewno wie, o czym mówię. Na początku myślałam o kupnie już gotowych kamieni, niestety oferowane zestawy były w kolorach, które nijak nie pasowały mi do całości. Aż któregoś dnia przechodząc koło pozostałości z budowy placu wymyśliłam, jak zrobić je samemu. Użyłam do tego kawałków desek i kantówek, które, odpowiednio przycięte i pomalowane, stworzyły idealne elementy ścianki wspinaczkowej. Dodatkowo podczas wspinania można  sobie pomóc liną, którą zamontowaliśmy nad ścianką.

Czym byłby plac zabaw bez huśtawki? Na pewno większość rodziców się ze mną zgodzi. Dlatego i u nas nie mogło jej zabraknąć. I to w dwóch wariantach. Pierwszy wariant to klasyczna huśtawka montowana na dwóch hakach. Chociaż może u nas nie jest tak do końca klasyczna. Chciałam tutaj powiesić tak modne ostatnio bocianie gniazdo. Jednak, jak to w życiu bywa, a to nie znalazłam tego idealnego, a to nie ten kolor. W końcu stanęło na tym, że zrobimy huśtawkę sami. Wystarczył kawałek łańcucha, stara opona i kilka haczyków, a frajda z zabawy niesamowita. Drugim wariantem jest jeden hak, na którym wisi, kupiony już a nie zrobiony, kokon.

Kilka ujęć naszego placu zabaw


Kiedyś w internecie widziałam zdjęcie placu zabaw w pięknym różowym kolorze. Od tamtej pory wiedziałam już, że i u nas będzie tak cukierkowo. I udało się!!! Co prawda teraz absolutnie nie wybierałabym farby tej marki, czego przyczynę możecie zobaczyć na zdjęciach. Niestety skusił mnie piękny kolor i nie kierowałam się opiniami o producencie. Rok użytkowania i spore braki, co na szczęście nie ma wpływu na jakość zabawy.

Efekty naszej pracy możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej.

Plac zabaw skrojony na miarę

Plac zabaw skrojony na miarę

Plac zabaw skrojony na miarę

Plac zabaw skrojony na miarę

Plac zabaw skrojony na miarę

Plac zabaw skrojony na miarę

Plac zabaw skrojony na miarę


Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że kupiony plac zabaw nie miałby tylu wad i niedociągnięć. Jednak stawiając szytą na miarę konstrukcję własnoręcznie czuliśmy niesamowitą satysfakcję i byliśmy z siebie naprawdę dumni. Uwielbiam patrzeć, jak nasze dziewczyny szaleją na zjeżdżalni czy wygłupiają się na huśtawce i wtedy wiem, że czas na to poświęcony nie poszedł na marne.




"Cicha kuracja" Michael Palmer

"Cicha kuracja" Michael Palmer

Czy ja ostatnio nie mówiłam, że książki o środowisku medycznym nie należą do moich ulubionych? A tu już druga tego typu pozycja w tak krótkim czasie. Może jednak polubię tą tematykę. Dziś na celowniku znalazła się "Cicha kuracja" Michaela Palmera. Nazwisko znane, chociaż ja jeszcze nie miałam okazji poznać jego twórczości. A że będzie to powieść z medycyną w tle, łatwo odgadnąć chociażby po tytule, a jeszcze lepiej po okładce.


"Cicha kuracja" Michael Palmer

Opis z okładki

Podejrzewany przez policję o udział w zabójstwie swojej pięknej żony Evie, która w niejasnych okolicznościach umiera w szpitalu, doktor Harry Corbett prowadzi dochodzenie na własną rękę. Jego prywatne śledztwo ujawnia szokujące fakty dotyczące podwójnego życia Evie. Tymczasem zabójca uderza ponownie, ginie jeden z ulubionych pacjentów Harryego. Jedynie Harry zdaje sobie sprawę, że nie była to śmierć naturalna. Teraz nie ma już wątpliwości - zabójcą mógł być tylko lekarz. Sprawa zatacza coraz szersze kręgi - Corbett wpada na trop kartelu firm ubezpieczeniowych, które pozbawiają życia swoich klientów, by zaoszczędzić na kosztach ich opieki medycznej.


 Moja recenzja

Głównym bohaterem powieści jest lekarz, Harry Corbett, doświadczony, choć trochę ignorowany w społeczności medycznej ze względu na dość ogólny charakter jego praktyki. W końcu jako lekarz rodzinny według niektórych nie ma uprawnień do podejmowania poważnych decyzji medycznych, przez co traktowany jest po macoszemu przez znanych chirurgów, kardiologów i innych.
Otóż Harry, mimo, że traktowany przez niektórych z pobłażaniem, jest szanowanym lekarzem, któremu naprawdę zależy na swoich pacjentach. Każdego zna z imienia, z każdym zamieni słowo, dla każdego ma chwilkę. Jest szczęśliwy na swoim stanowisku, mimo niewielkiej opłacalności wykonywanego zawodu.
Niestety na wydawałoby się szczęśliwym życiu  doktora Corbetta pojawiają się rysy. Pierwszym problemem staje się dyrekcja szpitala, w którym pracuje, a która stara się ograniczyć do minimum uprawnienia lekarzy rodzinnych, poddając tym w wątpliwość ich kompetencje. Także życie osobiste niesie za sobą pewne rozczarowania. Żona Harrego oddala się od niego, wydaje się coraz bardzie obca, co naraża ich małżeństwo na poważny kryzys.
Te przyziemne problemy tracą na swojej wadze w momencie nagłej śmierci Evie, o którą Harry zostaje oskarżony. Dodatkowo wychodzą na jaw inne, niepokojące fakty z jej życia, które burzą całe dotychczasowe wyobrażenie o tej kobiecie.
Śmierć Evie staje się początkiem zaskakujących wydarzeń, które mają miejsce w otoczeniu Corbetta. Dziwne sytuacje, zaskakujące wnioski i przerażające oskarżenia, to wszystko wróży niezbyt szczęśliwe zakończenie. Dodajmy do tego przedsięwzięcie warte grube miliony, chciwych, pozbawionych skrupułów ludzi i szalonego lekarza, a otrzymamy wciągającą i zaskakującą historię. Niektóre elementy wydały mi się trochę naciągane, mało realne w codziennym życiu, jednak biorąc pod uwagę ogólny temat powieści jestem skłonna przymknąć na nie oko. W końcu mamy do czynienia z fikcją literacką, chociaż miło byłoby, gdyby chociaż w części odpowiadała ona realnym możliwościom.
Oprócz wątku kryminalnego, który jest tu bardzo silnie rozbudowany, mamy też do czynienia z tematem uczuciowym. Romans rozwija się powoli, bez nagłych i nieprzewidzianych zwrotów, jednak stanowi ciekawe tło dla rozgrywających się wydarzeń. Urozmaica dość drastyczny główny temat i daje nadzieję na szczęśliwe rozwiązanie.

 Podsumowanie

"Cicha kuracja" wywarła na mnie naprawdę pozytywne wrażenie. Akcja trzymała w napięciu praktycznie przez cały czas, sytuacja zmieniała się z każdą chwilą, dzięki czemu nie mogłam sie oderwać od lektury. Jak już pisałam wyżej, powieść miała też swoje wady, chociaż jakoś specjalnie nie rzucały się w oczy.
Jedną z największych wad okazało się samo zakończenie, a to z powodu niedomówienia i braku wyjaśnienia sytuacji. Tak naprawdę nie wiadomo, czy wszystkie fakty oczyszczające Harrego z zarzutów dotarły do policji i czy będzie on wolny od podejrzeń. Na jednej stronie jest jeszcze głównym podejrzanym, a na następnej powieść się kończy. Brakuje mi tutaj wytłumaczenia tych wszystkich wydarzeń, które odcisnęły piętno na życiu Corbetta.

Wiem, że powieści Michaela Palmera są dość popularne. Macie swoje ulubione? Polecacie którąś szczególnie?



Sos czosnkowy

Sos czosnkowy

Macie w swojej kuchni taki przepis, z którego korzystacie przynajmniej raz w tygodniu? A może jakiś ciekawy dodatek do posiłków, bez którego nie wyobrażacie sobie niektórych dań? U nas tą rolę odgrywa przepyszny sos czosnkowy, o który najgłośniej dopomina się zazwyczaj moja młodsza córka. Idealny do domowej pizzy, kurczakowych kąsków czy innych mięs. Jego uniwersalność gwarantuje, że będziecie go robić zaskakująco często. A dodatkowo proste wykonanie nie odstraszy nawet największych laików kulinarnych.

Sos czosnkowy

Składniki:

  • 3 ząbki czosnku
  • opakowanie jogurtu naturalnego (150ml)
  • dwie łyżki majonezu
  • łyżka ziół prowansalskich


Ząbki czosnku obrać i przecisnąć przez praskę.  Wymieszać z majonezem, jogurtem i ziołami.
Sos gotowy!!!

Przyznacie, że to bardzo szybki i prosty sposób na urozmaicenie tradycyjnych dań. A efekt jest naprawdę smakowity.



Sok z czarnej porzeczki

Sok z czarnej porzeczki

Lato w pełni, czas odpoczynku i błogiego lenistwa. Ale czy na pewno? W kuchni to jest czas naprawdę wytężonej pracy, która przyniesie mnóstwo słodkich i przepysznych rezultatów. A cieszyć się nimi będziemy mogli przez cały rok. Wszystko za sprawą owoców, których w tym roku mamy pod dostatkiem (nie licząc niestety truskawek, których nie zdążyłam się najeść na zapas), dzięki czemu możemy wyczarować we własnych czterech ścianach absolutnie nieziemskie specjały.
Dziś postanowiłam uwolnić swoje krzaczki z owoców czarnej porzeczki. Od razu przyznaję bez bicia, jest to pierwszy raz, kiedy sięgam po te owoce. Wcześniej nie miałam okazji i odwagi zrobić z nich przetwory. W tym roku postanowiłam to zmienić i na pierwszy ogień poszedł sok z czarnej porzeczki, który jest idealny zarówno jako samodzielny napój, jak i dodatek do np. herbaty.

Sok z czarnej porzeczki

Składniki:

  • 1kg dojrzałych owoców czarnej porzeczki
  • 500g cukru
  • ok szklanka wody

Sok z czarnej porzeczki - składniki

Owoce czarnej porzeczki oczyść z szypułek, po czym dokładnie umyj. Włóż do garnka i dolej wodę. Zagotuj owoce i pozostaw na gazie jeszcze przez 10 minut.
Po tym czasie przecedź na dużym sicie, a powstały sok wymieszaj z cukrem. Zużyte owoce wyrzuć.
Umieść sok z powrotem na gazie i gotuj przez kolejne 10 minut od momentu zagotowania. Przelej do wyparzonych butelek lub słoików.
Jeśli przelejesz sok gorący i od razu zamkniesz słoiczki, nie musisz ich potem pasteryzować.





Wakacje z dziećmi - jak wypocząć i nie zwariować

Wakacje z dziećmi - jak wypocząć i nie zwariować

I znowu mamy wakacje!!! Uwielbiam ten moment, kiedy można już zacząć planować swój urlop, poprzez wybór kierunku podróży, konkretnego miasta, a w końcu idealnego hotelu. Jest to bardzo ekscytująca chwila, w której marzenia mogą stać się rzeczywistością, dlatego warto zastanowić się nad swoimi oczekiwaniami i na spokojnie zdecydować o celu podróży.
Dodatkowo każdy rodzic zdaje sobie sprawę, że wyprawa w towarzystwie małych podróżników może stać się nie lada zagwozdką logistyczna, która wymaga dodatkowego planowania i rozwiązywania wielu czasem nieziemsko absurdalnych problemów. Ale czego się nie robi dla odrobiny relaksu/wrażeń/zwiedzania (niepotrzebne skreślić).


Wakacje z dziećmi - jak wypocząć i nie zwariować

W trakcie trwania mojej rodzicielskiej kariery słyszałam wiele opinii jakoby podróże z dziećmi były bardziej męczące niż relaksujące. Takie wyjazdy wielu osobom kojarzą się z wiecznym stresem i niezliczoną ilością obowiązków, które nijak się mają do idei wypoczynku. Zero swobody, ciągłe pilnowanie czy kontrolowanie. Przyznacie, ze jest w tym strasznie dużo pesymizmu, przez co rzeczywiście może być ciężko o udany urlop.

A ja złamię ten krzywdzący i bardzo ograniczający stereotyp i przyznam się wam, że nie wyobrażam sobie urlopu w domu. Mam za sobą dwa tego typu eksperymenty, które miały miejsce zaraz po urodzeniu dzieci i dziś mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć: to nie dla mnie. Planuję cieszyć się wakacyjnymi wyjazdami co roku, oczywiście w miarę możliwości. I tu zaskoczę pewnie niejedną osobę – będą to wyjazdy z dziećmi.
Ktoś może zapytać, po co mi jeszcze dzieci na urlopie. Ano po to, że to także atrakcja dla nich. Nie widzę powodu, dla którego miałabym ograniczać przyjemności swoich córek aby samej lepiej się bawić (co też wcale nie jest takie pewne). Z mężem uwielbiamy małe i duże wycieczki, od zwykłego spaceru po kilkudniowe zwiedzanie. Nasze panny pokochały to równie mocno, dlatego towarzyszą nam przy każdej okazji. A my cieszymy się, kiedy możemy im sprawić przyjemność.
Czy mam swoją receptę na udany urlop? Po prostu wyluzować i cieszyć się czasem wolnym. Jeśli będziemy się spinać, denerwować i stresować, to wcale się nie zdziwię jeśli po wakacjach wrócimy jeszcze bardziej zmęczeni. Oczywiście zdarzą się sytuacje kryzysowe, które mogą nas wyprowadzić z równowagi, tylko czy nie mamy już tego opanowanego w domowym zaciszu? Zazwyczaj wiemy czym nas może latorośl zaskoczyć, jakie dziwne akcje mogą stać się jej udziałem. Jedyna rada – uodpornić się i nie podejmować wyzwania rzucanego przez naszego aniołka.
Dobrze, wiemy już, że dzieciaki jadą z nami. Ale co dalej? Jak się przygotować na to wyzwanie od strony logistycznej? Najlepiej od początku.

Wybór miejsca

U nas jest to bardzo proste. Bałtyk. Wiem, mało oryginalnie. Ale cóż poradzę, że moje córy tak kochają morze. A i ja uwielbiam ten kierunek. Chociaż mieliśmy też przyjemność spędzać urlop w górach i było fantastycznie. Jednak w tym roku wracamy do swoich starych przyzwyczajeń. I tutaj zaznaczę, że mimo, że kierunek lubi się powtarzać, to miejscowości zmieniamy jak rękawiczki. Rzadko zdarza się nam odwiedzić dwa razy to samo miejsce, w końcu jest ich tak duży wybór, że szkoda z czegoś zrezygnować.
Także przy wyborze noclegu warto postawić na coś, dzięki czemu dzieci nie będą miały czasu się nudzić. Najlepszy jest hotel z salą zabaw. Uwierzcie mi, rozwiązanie to czasem ratuje życie zmęczonym rodzicom, a wbrew pozorom wcale nie musi być droższe od innych miejsc. U nas jest to jedno z pierwszych kryteriów podczas wyszukiwania.
Pamiętajmy także, żeby wybrany hotel nie był za bardzo oddalony od atrakcji na których nam zależy. Małe nóżki szybko się męczą a noszenie 20 kilogramowego bagażu nie do końca odpowiada moim standardom wypoczynku. Do tej pory u nas sprawdzały się wózki typu parasolka, jednak dziewczyny już są na tyle duże, że nie za bardzo im już taki środek lokomocji pasuje. Mamy przez to z mężem spory dylemat, bo oboje uwielbiamy chodzić. 

Podróż

W naszym przypadku najgorszy moment podczas całych wakacji. Starsza córa z chorobą lokomocyjną, młodsza z kolei strasznie niecierpliwa. Nad morze powinniśmy dotrzeć po 6 godzinach jazdy, niestety w praktyce i przy częstych przystankach czas ten może się nawet podwoić. Jak zawsze lubiłam jazdę samochodem, tak w tej sytuacji aż mnie trzęsie z obawy. Ale i na to można znaleźć sposób.
Pierwsza propozycja – wyjazd nocą albo bladym świtem. Wtedy jest nadzieja, że nasza ukochana, marudząca latorośl prześpi część podróży. Uwierzcie mi, czasem zbawienne są nawet dwie godziny snu.
Kiedy już dziecko nie ma ochoty spać, warto zapewnić mu jakąś rozrywkę w samochodzie. Mi całkiem przez przypadek udało się wejść w posiadanie świetnych stolików z pojemnikami na kredki. Te cudeńka ułatwiają czytanie książeczek, kolorowanie czy inne prace plastyczne w trakcie jazdy. Dodatkowo mogą służyć za stolik śniadaniowy (chociaż jeśli chodzi o jedzenie to ja mam całkiem inny sposób).
My zawsze, ale to zawsze zatrzymujemy się po drodze na porządny posiłek. Nieważne czy jest pora śniadania, czy już czas na obiad, podczas jazdy robimy długi postój w jakimś zajeździe czy innej restauracji. Nie dość, że dzieci nie muszą żyć o przysłowiowym suchym chlebie w aucie, to jeszcze mogą rozprostować nogi. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to propozycja dla każdego, ja po prostu wiem, że takim postojem sprawię radość swoim dzieciom, a i one lubią odwiedzać tego typu lokale i wiedzą jak się w nich zachować.

Bagaż

Punkt ten tak naprawdę wymaga napisania całkiem odrębnej epopei, więc ograniczę się tutaj troszeczkę. Najważniejsze to zabrać ubranka na naprawdę każdą pogodę w ilości przekraczającej nasze wyliczenia. Dziecko zawsze się ubrudzi, zmoczy czy po prostu będzie miało humor na inną koszulkę niż ty planujesz. To mają być wakacje, nie daj się wciągać w pranie, prasowanie czy inne tego typu rzeczy, które musisz wykonywać na co dzień. Nie po to tu jesteś. Masz wypoczywać, pranie poczeka do powrotu. Nic się nie stanie, jeśli w drogę powrotną zabierzesz dwie walizki brudnych rzeczy.
Nie zapomnij także o ulubionej maskotce czy poduszce. Dziecku będzie łatwiej zasnąć przy znanej przytulance, a dzięki temu i Ty masz szansę na lepszy wypoczynek. Pomijam tutaj takie rzeczy jak pieluchy, obiadki czy inne. Każde dziecko jest inne i to rodzice wiedzą najlepiej, z czego korzysta na co dzień. Nie będę Was zanudzać stwierdzeniami typu zabierz wanienkę czy potrzebujesz nocnika… Tak naprawdę wiesz dobrze, co Ci będzie potrzebne, a nawet jeśli tego nie zabierzesz, to urlop trwa tylko kilka do kilkunastu dni, zawsze można znaleźć alternatywne rozwiązanie.
Już na sam koniec przypominam – zrelaksuj się i odpoczywaj. Biegające wokół dzieci nie muszą a nawet nie powinny być problemem jeśli tylko wszystko będzie zaplanowane także pod ich potrzeby. Pamiętajmy, że nasze szkraby są pełnoprawnymi członkami rodziny i zasługują na wystrzałowe wakacje tak samo jak rodzice. Dlatego cieszmy się ich radością.
Udanego urlopu!!!


"Czarna loteria" Tess Gerritsen

"Czarna loteria" Tess Gerritsen

Troszkę się boję książek z tematyką medyczną w tle. Mam za sobą lekcje anatomii, podstawy opanowałam, mimo wszystko temat wydaj mi się dość ciężki i skomplikowany. Ale popatrzcie na tą okładkę. Prosta, a jaka sugestywna. Od razu przywodzi na myśl naprawdę mocną literaturę. Dlatego powieść ta znalazła się na liście do przeczytania.


"Czarna loteria" Tess Gerritsen


Opis z okładki

To miał być banalny zabieg chirurgiczny, ale pacjentka, pielęgniarka miejscowego szpitala, umarła niespodziewanie na stole operacyjnym. O błąd w sztuce lekarskiej zostaje oskarżona anestezjolog Kate Chesne. Wynajęty przez rodzinę zmarłej adwokat, David Ransom, jest całkowicie przekonany o winie Kate. Jednak gdy w tajemniczych okolicznościach ginie kolejna pielęgniarka, David zmienia zdanie. Nagle dociera do niego, że morderca wybiera swoje ofiary spośród pracowników szpitala. David zaczyna stawiać te same pytania, na które rozpaczliwie poszukuje odpowiedzi Kate.

Moja recenzja

Już po przeczytaniu pierwszych stron książki zorientowałam się, że pomyliłam się całkowicie z jej oceną. A raczej z wyobrażeniem co do jej treści. Spodziewałam się krwawego, wstrząsającego thrillera, a otrzymałam przyjemną lekturę ze zbrodnią w tle. Nie mogę powiedzieć, że czuję się oszukana i rozczarowana. Lubię książki łatwe w odbiorze, zwłaszcza, jeśli wiążą się one z historią romantyczną, a tutaj z taką właśnie mamy do czynienia.
Ale zacznijmy od początku. Poznajemy młodą panią doktor, Kate, która zostaje oskarżona o popełnienie błędu w sztuce lekarskiej ze skutkiem śmiertelnym. Wszystkie dowody zdają się potwierdzać tą tezę, choć sama zainteresowana jest zdecydowana walczyć o swoje dobre imię. Jedynym rozwiązaniem wydaje się precyzyjnie zaplanowane morderstwo, jednak brak motywu zdaje się eliminować tą ewentualność.
Wszystko się zmienia, kiedy ginie kolejna osoba, a jej śmierć jest ewidentnym dziełem przestępcy. Moment ten jest przełomowy także dla adwokata, Davida, który miał pełnić rolę oskarżyciela na sali sądowej. Nowe fakty zmuszają go do zmiany stanowiska, przez co traci klientów a jego opinia jest zagrożona. Dodatkowo jego ogólna niechęć do lekarzy utrudnia zrozumienie, co tak naprawdę dzieje się wokół.
Wątek kryminalny w książce jest przedstawiony ciekawie, zagadka jest na tyle wciągająca, że trzyma w napięciu do końca. Domyśliłam się motywu jeszcze przed rozwiązaniem, jednak nie do końca byłam pewna, kto za tym wszystkim stoi. A trzeba tu powiedzieć, że chociaż nie popieram takich rozwiązań, to jestem skłonna uwierzyć w rozpacz i chęć ukrycia prawdy przez mordercę. Sytuacja okazała się naprawdę trudna, a dodatkowo wybierając taką metodę działania, sprawca uniemożliwił sobie rozwikłanie jej w sposób pomyślny.
Przyjrzyjmy się teraz głównym bohaterom. Jak już pisałam, książka ma charakter romansu, jest to tak naprawdę jej główny temat. I jak to w romansach często bywa, postacie wydają się bez skazy, wręcz idealne. Chociaż często czytam tego typu powieści, idealizowanie głównych bohaterów nadal mnie drażni i mi przeszkadza. Weźmy na przykład Kate, młodą panią doktor. Oczywiście piękna, wykształcona, inteligentna i ułożona. Jej nieliczne wady wydają się jeszcze potwierdzać jej wartość. Równie nieprawdziwie przedstawia się David, który w tak młodym wieku dorobił się własnej praktyki i zarabia olbrzymie pieniądze. I oczywiście nie na pieniądzach mu zależy, profity są tylko skutkiem ubocznym walki, jaką postanowił podjąć. Dodatkowo całe otoczenie zdaje się darzyć ich szczerym, bezinteresownym uczuciem sympatii. Brzmi wiarygodnie?

Podsumowanie

Liczyłam na książkę pełną wrażeń, a otrzymałam ciekawy, ale jednak romans. Nie czuję się jakoś bardzo zawiedziona, lubię oba gatunki literackie, chociaż wiem, że niektórzy czytelnicy mogą się poczuć lekko zaskoczeni takim obrotem spraw. Powieść przeczytałam dosłownie w chwilę, nie zajęło mi to więcej niż dwa wieczory, co przy tylu innych obowiązkach wydaje się rekordem. Już ten fakt może świadczyć o tym, że tekst mi się spodobał i mnie po prostu wciągnął mimo swoich wad.

W ostatnim czasie książki pochłaniam dosłownie w tempie niesamowitym. Niestety pisanie recenzji już mi tak szybko nie idzie, chociaż postaram się opisać wam wszystkie pozycje, do jakich uda mi się dobrać. Musicie tylko troszkę poczekać.




"Lekcja jej śmierci" Jeffery Deaver

"Lekcja jej śmierci" Jeffery Deaver

Ostatnio zapisałam się do biblioteki nieopodal, w której jeszcze nie miałam okazji buszować. Nowe miejsce, nowe możliwości, a w literaturze wydają się absolutnie nieograniczone. Poszłam za radą bibliotekarki i wypożyczyłam kilka thrillerów, które mi poleciła. Czas pokarze czy warto.
Na pierwszy ogień poszła powieść autora "Kolekcjonera kości". Chyba każdy miłośnik gatunku wie, o czym mowa. Ja osobiście tytuł ten znam tylko i wyłącznie z dużego ekranu, chociaż muszę od razu zaznaczyć, że nie był to mój ulubiony film z tego gatunku. Ale książce postanowiłam dać szansę.


"Lekcja jej śmierci" Jeffery Deaver


Opis z okładki

New Lebanon to miasto uniwersyteckie. Tylko jak długo jeszcze? Skoro już druga studentka została bestialsko zamordowana.
Jamie... Chciałaś poznać kogoś, kto cię nauczy miłości, a znalazłaś tylko tego, który nauczył cię umierać...
Miejscowi żyją w strachu, bo podobno chodzi o zbrodnie rytualne, a Księżycowy Zabójca jest ciągle na wolności. By go osaczyć, Bill Corde musi mieć czas, fundusze i ludzi. Tyle że szeryfowi Ribbonowi potrzebny jest teraz szybki sukces, a nie drobiazgowe, długotrwałe śledztwo, bo nowe wybory wkrótce.
A przy takim postępowaniu kolejne tragedie są nieuchronne. I ofiary. Bo morderca lubi dawać lekcje - policjantom nawet bardzo. Zwłaszcza gdy mają córki sprawiające problemy...

Moja recenzja

Tak jak napisałam wcześniej "Kolekcjoner kości" nie jest moim ulubionym filmem o tematyce kryminalnej. Mogę wymienić dosłownie trzydzieści lepszych produkcji, do których chętnie wracam. Jednak z czystej ciekawości postanowiłam przeczytać tą powieść, zwłaszcza, że opis mnie zainteresował.
Zacznijmy od głównego bohatera. Jest to policjant z przeszłością, którą stara się nie afiszować. Nie jest kryształowo czysty, ma swoje problemy i rozterki. W tym momencie jego głównym zmartwieniem jest córka, dziewięcioletnia Sarah, która boryka się z kłopotami w szkole. Nie są to jednak takie zwyczajne problemy, mamy tu do czynienia dosłownie z paniką i strachem przed lekcjami, czego nikt nie potrafi zrozumieć, pogarszając tylko stan dziewczynki.
Rodzina Billa, mimo że na pierwszy rzut oka idealna, ma swoje tajemnice i zmartwienia. Dodatkowym problemem staje się ciągła nieobecność głowy rodziny zajętego prowadzeniem śledztwa. Jego obojętność na sprawy domowe może stać się przyczyną prawdziwej tragedii.
Głównym tematem powieści jest oczywiście zbrodnia, którą Bill stara się wyjaśnić. New Lebanon to małe miasteczko, którego mieszkańcy nie mieli nigdy do czynienia z morderstwem, a stróże prawa na co dzień zajmują się jedynie wypisywaniem mandatów. Dlatego morderstwo popełnione na studentce wywołuje panikę. Dodatkowo rozchodzi się pogłoska, że sprawca morduje ze względu na jakieś praktyki rytualne, co wzbudza jeszcze większy strach. Nie ułatwia to w najmniejszym stopniu rozwiązania zagadki.
Sama zagadka kryminalna jest stworzona praktycznie perfekcyjnie. Do końca nie zdawałam sobie sprawy, o co tak naprawdę chodzi. No dobrze, pod koniec miałam już jakiś pomysł co do sprawcy, choć autorowi udało się mnie w pewnym momencie zwieść. Chociaż muszę przyznać, że z powodu sprytu mordercy liczyłam na trochę bardziej wyrafinowany motyw, który wydał mi się dość płytki i banalny, całkiem zwyczajny, jeśli wziąć pod uwagę sposób działania i wysiłek włożony w próbę zatarcia śladów.
Dość zagadkową postacią był syn Billa, Jamie. Nie do końca rozumiałam jego postępowanie, choć temat buntu nastolatka wydawał się dość oczywisty. W trakcie lektury wyszły jednak sprawy, o których nie mogę napisać aby za dużo nie zdradzić, a które naprawdę mną wstrząsnęły. Nie wyobrażałam sobie aby normalny, choć zbuntowany dzieciak umiał sobie poradzić z sytuacją, jaka stała się udziałem Jamiego.
Muszę dodać, że wydanie które ja miałam przyjemność czytać, było usiane literówkami. Każdy miłośnik literatury wie, jak bardzo takie drobne niuanse mogą zepsuć przyjemność czytania. Nie jestem specjalistką od języka ojczystego, wiadomo, że każdy może się pomylić lub zrobić błąd ortograficzny. Niestety tutaj miałam wrażenie, że niektóre zdania zostały wrzucone do tłumacza i spisane bez korekty. Nie było tego dużo, może w kilku miejscach, jednak był to fakt na tyle irytujący, że postanowiłam o tym wspomnieć.

Podsumowanie

Książka "Lekcja jej śmierci" okazała się interesującą lekturą. Wciągnęła mnie zagadka kryminalna, mimo że fabuła była zbudowana w sposób, który nie do końca przypadł mi do gustu. Jak pisałam wyżej, motyw nie był na tyle złożony, żeby tłumaczyć z każdą chwilą bardziej zagmatwaną akcję. Oczywiście rozbudowana fabuła była absolutnym plusem, bardziej tu się czepiam prostego, dość oczywistego rozwiązania.
Lubię czytać thrillery z romansem w tle, taka ze mnie romantyczka. Tutaj, jeśli już mamy wątek uczuciowy, to nie jest on absolutnie przedstawiony w dobrym świetle, bardziej jako toksyczna relacja. Troszkę mi tutaj brakowało takiego happy endu typowego dla historii miłosnych, jednak bardziej to wynika z moich przyzwyczajeń czytelniczych, nie jest to wadą samą w sobie.




"Czarny opal" Victoria Holt

"Czarny opal" Victoria Holt

Obiecuję, że to już ostatni raz. Przynajmniej na jakiś czas będzie to ostatnia powieść Victorii Holt (chyba że wpadnie mi w ręce jakiś tytuł, którego jeszcze nie czytałam). Po prostu nie mogłam się oprzeć i sięgnęłam po "Czarny opal", który stał na mojej półce już jakiś czas i cierpliwie czekał na swoja kolej. 

"Czarny opal" Victoria Holt


Opis z okładki

Małą Carmel znaleziono w ogrodzie zamożnego domu pod krzakiem azalii. "Cygańskiego podrzutka" przygarnęli państwo Marline'owie, budząc powszechne zdumienie - przecież można ją było umieścić w sierocińcu.
Gdy Carmel ma jedenaście lat, na dom spada nieoczekiwana tragedia - pani Marline zostaje zamordowana. Losy rzucają Carmel do dalekiej Australii, gdzie czeka ją nowe, wspaniałe życie. Ale nie potrafi zapomnieć o ponurych wydarzeniach w Commonwood House. Po latach wraca do Anglii i tu znów ożywają wspomnienia.


Moja recenzja

Główną bohaterkę, Carmel, poznajemy praktycznie od kołyski. Jej losy zaczynają się dość nietypowo, bo pod krzewem azalii, gdzie znajduje ją ogrodnik. Już jako niemowlę wzbudza we wszystkich ogromne emocje, najczęściej negatywne, ze względu na swoje niepewne pochodzenie. Mimo że zostaje wychowana na damę, jej tajemnicze przybycie do domu Marline'ów kładzie się cieniem na całej jej przyszłości. Z historii Australii można wnioskować, że akcja miała miejsce w drugiej połowie XIX wieku, kiedy to w Anglii nadal panował kult arystokracji i odpowiednich koneksji. Dlatego też mała Carmel była traktowana jak dziecko gorszej kategorii i nawet służba nie traktowała jej jak członka rodziny.
Wszystko zmienia się, kiedy w tajemniczych okolicznościach ginie pani Marline. Odnajduje się prawdziwa rodzina porzuconej dziewczyny, dzięki czemu Carmel ma okazję ruszyć w podróż na całkiem nieznany kontynent.
Losy bohaterki są pełne tajemnic i niejasności, których chęć poznania wciąga czytelnika bez reszty. Nie jest to raczej klasyczny romans, bardziej od wątku miłosnego rozbudowany jest temat powolnego odkrywania tajemnic przeszłości, które nie są tak oczywiste, jakby się mogło wydawać. Nie jest to thriller w pełnym tego słowa znaczeniu, akcja rozciągnięta jest na lata, i tak naprawdę do końca nie wiadomo, czy znajdziemy tutaj podłoże kryminalne. Jest to bardzo typowe dla twórczości Victorii Holt, więc jako jej zagorzała fanka, spodziewałam się mocnego zakończenia.
Romans, który rozgrywa się na stronach powieści, także nie jest tak oczywisty, jak w większości klasyków gatunku. Długo nie wiadomo, kto jest wybrankiem Carmel i czy uczucie zostanie odwzajemnione. Nie ma tu bohaterów bez skazy, każdy ma jakieś wady, które w codziennym życiu mogą przysporzyć zmartwień, stąd właśnie wybór nie jest jednoznaczny. Lubię proste, czytelne romanse, z których wiadomo już na pierwszej stronie, jakie będzie zakończenie. Są to dla mnie takie odskocznie, chwile relaksu niewymagające silnego zastanawiania się nad fabułą. Tutaj mamy całkowite przeciwieństwo prostoty, co według mnie jest o wiele lepsze i przyjemniejsze w odbiorze.


Podsumowanie

Jak każda książka Victorii Holt, także i ta przypadła mi do gustu. Nie jest może na pierwszym miejscu (w końcu nic nie przebije "Pani na Mellyn"), jednak śmiało mogę powiedzieć, że znajdzie się w pierwszej dziesiątce jej powieści. A konkurencja naprawdę jest zawzięta.
Bardzo mi się spodobały losy głównej bohaterki, która nie jest typową damą z wyższych sfer, mimo że jej wychowanie jest bez zarzutu. Jej późniejsze perypetie pełne przygód wciągają czytelnika od pierwszych stron. Dodatkowym atutem są inne postacie, którym daleko do ideałów, dzięki czemu (przynajmniej ja) bardziej ich polubiłam. Można tu chociażby wymienić załamanego Luciana, niezdecydowanego Lawrenca czy trochę samolubną Gertie.
To już ostatnia powieść Victorii Holt, którą wam przedstawiam w najbliższym czasie. Na pewno wrócę do jej twórczości, pewnie nie jeden raz, jednak dam troszkę odpocząć i sobie i wam. W końcu jest tyle innych książek wartych przeczytania.

Jakich macie ulubionych autorów? Może jest ktoś, czyje książki pochłanianie w każdej ilości?





Copyright © 2014 Wilki Cztery , Blogger