"Czarna woda" Atticia Locke

"Czarna woda" Atticia Locke

Ostatnio natrafiłam na książkę, która wzbudziła moje zainteresowanie. Nie kojarzyłam autorki więc nie wiedziałam tak naprawdę czego się spodziewać. Moją uwagę wzbudził ciekawy opis z okładki, który zachęcił mnie obietnicą akcji i intrygującej zagadki.

"Czarna woda" Atticia Locke


Opis z okładki

Houston, Texas, rok 1981. Jay Porter nie jest prawnikiem, jakim zawsze pragnął być.  Jego najbardziej obiecująca klientka to tania call-girl, a kancelaria, którą prowadzi, mieści się w podupadłym pasażu handlowym Dawno zrozumiał, że jego amerykański sen się nie spełni. Chce tylko spokojnie i godnie żyć. Niestety, gdy wiedziony impulsem ratuje tonącą kobietę - otwiera puszkę Pandory. Tajemnice nieznajomej narażają Jaya na niebezpieczeństwo, wplątują w dochodzenie w sprawie zabójstwa, co może przypłacić utratą pracy, rodziny, nawet życia...
"Czarna woda" trzyma w napięciu od pierwszej strony! Akcja toczy się w szalonym tempie, a zakończenie jest nie do przewidzenia...

Moja recenzja

Może zacznę od początku. Nie wiem czemu, ale czytając opis książki wyobraziłam sobie Jaya jako czterdziestoletniego, łysiejącego mężczyznę z wielkim brzuchem. Nie wiem co mną kierowało, taki obraz od razu powstał w mojej głowie. Już na początku okazuje się, jak nietrafiony był mój opis. Jay okazuje się czarnoskórym mężczyzną koło trzydziestki, którego życie nie ogranicza się tylko do przesiadywania przed telewizorem z piwem w ręku. Można powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Nasz prawnik ma, a przynajmniej miał pasje, które były dla niego czymś więcej niż zwykłym hobby. W czasach studenckich brał czynny udział w walce o prawa dla mniejszości etnicznych, co nadawało jego życiu sens.
Niestety nie skończyło się to dla niego dobrze. Niesłusznie oskarżony, prześladowany, postanowił zapomnieć o swoich ideałach i wycofać się z życia publicznego. Poznajemy go w momencie, w którym z jego ideałów pozostaje jedynie strach i żal.
Nie przepadam za bohaterami idealnymi i tutaj z pewnością takiego nie spotkamy. Jay nie chce brać na siebie żadnej odpowiedzialności, unika zdarzeń, które mogą go postawić w centrum uwagi. Będąc świadkiem przestępstwa chce odejść nie udzieliwszy pomocy. I mimo że nie lubię chodzących doskonałości, ten konkretny bohater, ze swoimi wadami i obawami, także nie przypadł mi do gustu.Wydał mi się wycofany, wręcz aspołeczny, zamknięty w sobie. Na jego niekorzyść przemawiał stosunek do jego żony, która z dla mnie niezrozumiałych powodów godziła się na jego milczenie i obojętność. Nie zrozumcie mnie źle, Jay darzył ją uczuciem i starał się o nią dbać. Jednocześnie ją ignorował i traktował według mnie jak dodatek do swojej codzienności. Jako żona nie umiem tego zaakceptować i przejść nad tym do porządku dziennego. Czarę przepełnił jego ogólny stosunek do życia i innych ludzi. W trakcie lektury wychodzą na jaw fakty, które w pewnym sensie tłumaczą jego zachowanie, jednak według mnie jest to tylko wymówka słabego człowieka.

A teraz główny temat książki - walka o prawa dla czarnoskórych. Nie spodziewałam się tutaj takiego wątku, który, muszę przyznać, nie jest mi jakoś bliski. Nigdy się tym problemem nie interesowałam, po prostu nie miałam ku temu powodów. Tutaj temat ten został przedstawiony priorytetowo, wręcz obsesyjnie. I od razu powiem, ze sposób, w jaki opisuje go autorka absolutnie mi się nie podoba. Na każdej stronie praktycznie mamy do czynienia ze słowem czarny, czarnoskóry czy podobne. Wiem, że czasy dla afroamerykanów nie były najlepsze, jednak mania prześladowcza jest widoczna w każdym zdaniu, co niesamowicie przeszkadza.

Wątek walki o prawa człowieka i osobiste obawy Jaya praktycznie całkowicie przysłaniają element kryminalny książki, który staje się tematem pobocznym. Zbrodnia, która zapoczątkowała całą serię zdarzeń, pozostaje tak naprawdę w dziwnym zawieszeniu bez zwrotów akcji czy dodatkowych tropów. W finale znajduje swoje rozwiązanie, jednak nie ono jest tutaj najważniejsze. Ważny staje się  wybór, przed jakim stoi główny bohater, od którego zależą jego dalsze losy.

Podsumowanie

Biorąc do ręki "Czarną wodę" spodziewałam się wciągającego thrillera, przynajmniej kryminału. Opis z okładki obiecywał wartką akcję i dużo zwrotów. Niestety nie mogę się zgodzić z tym całkowicie. Jak pisałam, wątek zbrodni ginie pod ciężarem problemów obyczajowych czy politycznych, których tutaj absolutnie nie brakuje. Wydaje się, że morderstwo było raczej punktem, który zapoczątkował zmiany w życiu Jaya, nie do końca związanym z głównym tematem powieści.
Nie mogę powiedzieć, że książka absolutnie mi się nie spodobała. W końcu postanowiłam ją przeczytać do końca, a to o czymś świadczy. Jednak znając jej tematykę, nigdy bym się nie zdecydowała na ten właśnie tytuł. Nie lubię polityki, nie jestem zwolenniczką lektur o problemach społecznych. Dla mnie liczy się akcja, która wciągnie i nie puści aż do zakończenia, szczęśliwego bądź nie.

Czytaliście "Czarną wodę"? Jakie wrażenia? A może jest wśród was miłośnik tego typu literatury?


"Tajemnicza Kobieta" Victoria Holt

"Tajemnicza Kobieta" Victoria Holt

W ostatnim czasie postanowiłam darować sobie mocną literaturę, krwawe sceny i nadprzyrodzone zjawiska. Mam raczej humor na odrobinę romansu, chociaż nie odmówię sobie też elementów kryminalnych. Po dużej dawce horrorów przyszedł czas na lekkie historie o miłości, które czyta się szybko i przyjemnie. Mimo pewnych tajemnic w tle, książki Victorii Holt idealnie spełniają te warunki.

"Tajemnicza kobieta" Victoria Holt

Opis z okładki

Stylowy wiktoriański romans w scenerii tropikalnej wyspy.
Anna Brett, zakochana w kapitanie Redverie Strettonie, wyrusza w rejs na jedną z wysp Pacyfiku. Stretton stracił swój poprzedni statek w tajemniczych okolicznościach, a wraz z nim przepadło kilka bezcennych diamentów. Na pierwotnej wyspie Coralle, gdzie władają czary i moce ciemności, prawda o kapitanie Strettonie wychodzi na jaw. A zagadka Tajemniczej Kobiety nareszcie zostaje rozwiązana...

Moja recenzja

Jak wiecie, bardzo lubię książki Victorii Holt. "Pani na Mellyn" była jedną z pierwszych tego typu powieści, jakie przeczytałam, a jednocześnie jedną z najlepszych. Może wynika to z mojego sentymentalizmu, lubię wspominać, zwłaszcza to, co mi się podobało i wywarło na mnie jakiś wpływ.
"Tajemnicza Kobieta" to historia opowiadająca losy Anny Brett, młodej kobiety, która po stracie ukochanych rodziców trafia pod opiekę surowej krewnej. Od tego momentu wydaje się, że jej życie będzie biegło utartym torem, bez uczuciowych uniesień i pasjonujących przygód. Sprawę dodatkowo komplikuje uczucie, jakie wzbudza w niej tajemniczy kapitan Stratton, który pojawia się znienacka, wydawałoby się całkiem przez przypadek i równie nagle znika.
Wydawałoby się, że już nic nie może się wydarzyć w życiu Anny, która skazana na opiekę nad ciotką, nie ma prawa zadbać o swoje szczęście. Wszystko zmienia się w momencie, kiedy niespodziewana tragedia spada na dom.
Stając przed trudną decyzją dotyczącą swoich dalszych losów, Anna podejmuje wielkie ryzyko. Pomimo miłości, która nie ma prawa istnieć, wbrew zdrowemu rozsądkowi, postanawia poświęcić wszystko, co do tej pory znała i ruszyć w nieznane.
Z początku książka wydaje się prostą lekturą w stylu wiktoriańskich romansów. Na pierwszy rzut oka nie widać tu ani zagadki kryminalnej, ani przyciągających uwagę tajemnic. To jest dość typowe dla twórczości Victorii Holt, dość długie wprowadzenie do pasjonującego końca, które absolutnie mi nie przeszkadza cieszyć się lekturą. Zazwyczaj jej historie rozpoczynają się od lat dziecięcych głównej bohaterki, dzięki czemu mamy możliwość poznać ją dokładnie. Ma to o tyle duże znaczenie, że książki te pisane są w pierwszej osobie, można powiedzieć że w formie spisu wspomnień, swoistego pamiętnika. Jeśli bohaterka nie rozwikła tajemnicy, to czytelnik także nie poznaje rozwiązania.
Tutaj także przechodzimy przez być może dość nudne i monotonne z początku losy Anny. Jest to jednak konieczne, aby w pełni poznać i docenić późniejsze wydarzenia, które z początku chaotyczne, na końcu układają się w logiczną całość. Sytuacje, które wydawały się nam naturalne, okazują się z góry ukartowane dla konkretnego celu.
Victoria Holt dość często zaskakuje w swoich powieściach nietypowym zakończeniem, absolutnie nie pasującym do klasycznych romansów. I tutaj finał jest dość odmienny od oczekiwań miłośników opowieści o miłości. Okazuje się bowiem, że przeszkody, które stały na drodze do szczęścia nie zostały w magiczny sposób pokonane, a spełnienie wymagało od bohaterów sporej dawki cierpliwości i samozaparcia.
Wątek kryminalny, o którym z początku czytelnik nie zdaje sobie sprawy, przeplata się przez całą historię niezauważony przez nikogo, dopóki sprawy nie przybierają dramatycznego obrotu. Dopiero finał daje odpowiedzi na nurtujące pytania i pokazuje, jak blisko Anny miały miejsce dramatyczne wydarzenia, przez nikogo niezauważone.

Podsumowanie

Nie mogę dodać nic ponad to, że książki Victorii Holt niezmiennie towarzyszą mi od dawna. Jestem pod wrażeniem jej wyobraźni i umiejętności tworzenia zagadki idealnie wplecionej w, zdawałoby się, pospolite losy bohaterów. Wydarzenia z jej powieści wydają się takie codzienne, mało znaczące. Jednak po poznaniu całej historii dowiadujemy się, jak wiele z pozoru błahych spraw wiązało się z zagadką, o której istnieniu nikt nie zdawał sobie sprawy.
Podobnie było z powieścią "Tajemnicza Kobieta", w której wątek kryminalny nie dawał o sobie jednoznacznie znać przez długi czas. Także sprawa romansu, który nie miał prawa istnieć, była bardzo nietypowa i momentami mało satysfakcjonująca. Mimo to z czystym sumieniem polecam książkę miłośnikom gatunku. Historia naprawdę mnie wciągnęła i z niecierpliwością czekałam na ciąg dalszy.
Uwielbiam takie powieści, na pewno jeszcze nie raz u mnie przeczytacie recenzje podobnej historii. A jak wy podchodzicie do romansów historycznych?


"Dziecko" Torey L. Hayden

"Dziecko" Torey L. Hayden


Dawno mnie tu nie było. Przybyło mi trochę nowych obowiązków zawodowych i czas jakoś ucieka. Nie znaczy to wcale, że w międzyczasie nie czytam książek, czytam, i to sporo. Lektura jest dla mnie najlepszym odpoczynkiem po ciężkim dniu. Niestety na pisanie już zabrakło możliwości. Ale już jestem z powrotem i postaram się zapoznać was z lekturami, które ostatnio wpadły mi w ręce.


"Dziecko" Torey L. Hayden

"Dziecko" - Historie prawdziwe

Książka okazała się dla mnie nieco problematyczna, a to za sprawą braku opisu. Nie lubię takich niespodzianek, w końcu jest tak mało czasu na czytanie rzeczy, które nas interesują, więc lepiej unikać tekstów mało interesujących. Mam jednak słabość do historii prawdziwych, postanowiłam więc spróbować. Zwłaszcza opowieść o dziecku (miałam nadzieję, że to nie jakiś typ metafory i dziecko rzeczywiście tam będzie) przyciągała mnie i kusiła. Nie pozostało mi nic innego, jak się o tym przekonać na własnej skórze.

Recenzja i moje spostrzeżenia

Już z pierwszej strony dowiadujemy się, że narratorką i jednocześnie autorką powieści jest nauczycielka. Nie jest to jakaś pierwsza lepsza nauczycielka, a osoba zajmująca się dziećmi z zaburzeniami emocjonalnymi. Trochę tak podręcznikowo zabrzmiało, chodzi głównie o dzieci, z którymi normalny pedagog niekoniecznie da sobie radę.
Poznajemy specyfikę tego zawodu, uczestniczymy w zajęciach dość niecodziennej klasy. A w końcu spotykamy tytułowe dziecko. Jest to mała dziewczynka, około sześcioletnia, która pakuje się w poważne tarapaty. Zadziwiające, ale tak mała istota ma na swoim koncie znęcanie się i okaleczenie swojego młodszego kolegi. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić takiej sytuacji, jednak ze względu na to, że książka oparta jest na faktach, musiałam się z tym pogodzić.
Sheilę poznajemy w momencie, kiedy oczekując na umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym trafia do klasy autorki. Widzimy dzikie dziecko, nienawykłe do kontaktów międzyludzkich, agresywne. Z opisu mamy wrażenie, ze dziewczynka nie miała kontaktu z cywilizacją, a jej jedynym zadaniem jest obrona przed nieznanym zagrożeniem. Brudna, wychudzona, bita, wszystko to składa się na obraz dziecka niesamowicie nieszczęśliwego, które zostało już spisane na straty.
Książka została napisana w 1980 roku więc wydarzenia te miały miejsce jeszcze wcześniej. Nie sprawdziłam tego przed lekturą i przeżyłam lekki szok. Zdziwiła mnie postawa opieki społecznej, sądu oraz innych odpowiedzialnych za to osób. Data uświadomiła mi jednak, że nie tak dawno temu pomoc dzieciom krzywdzonym wcale nie miała miejsca. Dziecko głodzone nie znajdowało nigdzie ratunku, chyba że doszło do tragedii. W tamtych czasach raczej nie zapobiegano takim sytuacjom a dopiero karano winnych. Decyzje pozostawiano rodzicom i nie ingerowano w metody wychowawcze, co niestety w przypadku Sheili mogło się skończyć tragicznie.
Wychowywana przez ojca alkoholika, porzucona w brutalny sposób przez matkę, stała się niezwykle agresywną i dziką dziewczynką. W dodatku zamiast pomocy sąd zsyła ją do szpitala psychiatrycznego, ponieważ nie ma innego pomysłu, co z nią zrobić. Nie ma psychologów, instytucji opiekuńczych, a opieka społeczna zajmująca się jej przypadkiem nie może albo nie chce zmusić ojca do dbania o córkę. Wszystko to w dzisiejszych czasach wydaje się niedorzeczne. Oczywiście nie mówię o biedzie i przemocy, tej niestety jest w nadmiarze. Bardziej tu myślę o postawie społeczeństwa i władz.
Dodatkowym szokiem były kary cielesne, które wymierzał nie kto inny, a dyrektor szkoły. Torey, która chciała się im przeciwstawić, została postraszona zwolnieniem z pracy. Dla mnie to totalny matrix, chociaż wiem, że nie tak dawno temu była to norma.

Czy warto przeczytać?

Mogę tylko powiedzieć, że warto. Historia jest niezwykle poruszająca i wzruszająca. Daje nadzieję na lepsze jutro nawet w sytuacjach zdawałoby się beznadziejnych. Nie liczcie na szybką akcję, zawrotne tempo i fabułę pełną przygód. W tej powieści liczy się coś zupełnie innego. Liczy się drugi człowiek, jego spojrzenie na świat, potrzeby i marzenia.
Jest to opowieść o dziecku, które z przestraszonego małego potworka staje się śliczną dziewczynką. A to za sprawą odrobiny miłości i zainteresowania. Tylko tyle wystarczy, aby zapewnić maluchowi szczęście i dobry start w przyszłość.

Czytacie historie oparte na faktach? a może wolicie raczej fikcję literacką?



"Wołyń bez litośc" Piotr Tymiński

"Wołyń bez litośc" Piotr Tymiński


Niedawno zostałam poproszona przez pana Piotra Tymińskiego o zrecenzowanie jego książki "Wołyń bez litości". Mimo, że dość sceptycznie podchodziłam do historii wojennych, postanowiłam spróbować. Nie jestem miłośniczką historycznych powieści, chyba że to romans. Byłam raczej nastawiona na zbiór pewnych faktów z przeszłości, coś na kształt lekcji historii, które nie należały do moich ulubionych. Moje wrażenia po lekturze przeczytasz poniżej.


"Wołyń bez litości" Piotr Tymiński


"Wołyń bez litości" Piotr Tymiński - opis z okładki


Rok 1943. Kiedy sprzymierzeni na frontach II Wojny Światowej przełamują potęgę III Rzeszy, na Wołyniu dochodzi do eksterminacji Polaków. Stanisława Morowskiego spotyka osobista tragedia, a kolejne miesiące jego życia wypełnia nieustanna walka o przetrwanie. Dynamicznie rozwijająca się akcja książki ukazuje politykę niemieckich okupantów, bezwzględność ukraińskich nacjonalistów i dwulicowość sowieckich partyzantów. Tłem dla opisanych wydarzeń są urokliwe plenery, gdzie żyją ludzie przywiązani do tradycji i ziemi.

Powieść oparta na autentycznych wydarzeniach.

Moje wrażenia

Jak pisałam wyżej, do książki podchodziłam raczej ostrożnie. Trochę bałam się, w jakiej formie będą przedstawione fakty. Zaczęłam więc czytać z pewną obawą. Nie przeczytałam jednej strony, a już akcja mnie porwała. Od początku powieści autor w sposób dosadny pokazuje nam, o jakim okresie historycznym pisze, nie ma tu miejsca na litość czy współczucie. Czas II Wojny Światowej był momentem, który ludzie pamiętają jako krwawy, brutalny i pełen niepotrzebnej przemocy. I tak właśnie opisuje to pan Tymiński.
Powieść zaczyna się od tragicznego momentu, który popchnął głównego bohatera do dalszych zdecydowanych działań. Koszmar, jaki stał się udziałem Stanisława, przechodzi nasze najśmielsze wyobrażenia. Niby zna się fakty historyczne, wiadomo jak wyglądała wojna. Ale jeśli nie poznasz tematu z pierwszej ręki, to nie zdajesz sobie sprawy, jaki to był strach.
Staszkowi towarzyszymy w trudnym czasie po tragedii, kiedy atakowana ludność cywilna staje się bezbronna, mordowani są wszyscy Polacy, łącznie z kobietami, starcami i dziećmi. Opisy tych zbrodni są przejmujące, rodem z horroru. Czytałam wiele horrorów a nigdy nie byłam tak przerażona. Wynika to z faktu, że fikcja ma ten atut, że wiadomo, że jest zmyślona. Tutaj mamy do czynienia z prawdziwą historią prawdziwych ludzi. Ich ból był odczuwalny na każdej stronie powieści.
Najbardziej bolały mnie opisy torturowanych i zabijanych dzieci. Według mnie w ludziach tak postępujących nie mogło być nawet odrobiny człowieczeństwa. I nie ma tu wytłumaczenia, że to czas walki, bo dzieci nie walczyły. Przerażający jest fakt, że takich morderców były całe setki. Bez skrupułów zabijali, kaleczyli i palili, tak naprawdę tylko dla zabawy. Nie było tu ani większego sensu, ani konkretnego celu.
Ojcowie mordowali swoich bliskich uznając ich za wrogów, brat zabijał brata. Pamiętam scenę, w której ojciec nie chciał zabić swojej rodziny. Został za to zatłuczony siekierą, a jego najbliżsi i tak zginęli. Był też moment, kiedy cała rodzina spłonęła w domu podpalonym przez najeźdźców, ponieważ ojciec nie dał zgwałcić swoich córek, woleli wszyscy umierać w męczarniach. Takich scen w tej książce jest mnóstwo, każda opowiada dzieje konkretnej rodziny czy osoby.
Zakończenie książki, choć na pozór szczęśliwe, pozostawia sporą niepewność, co przyniesie jutro. Brakowało mi tutaj jakiegoś podsumowania, chociaż zdaję sobie sprawę, że w tamtych czasach nie było czasu na świętowanie happy endów. Obowiązek wobec ojczyzny i bezbronnych ludzi nękanych przez wroga był ważniejszy niż osobiste sprawy.

Podsumowanie

Jestem książką szczerze zachwycona. Z początku obawiałam się jej, może wynikało to z mojej niechęci do historii wojennych, jak i historii ogólnie. Jednak szybko zmieniłam zdanie. Powieść ta nauczyła mnie o wiele więcej o naszej przeszłości niż lekcje historii przez całą moją karierę edukacyjną. Do tej pory byłam raczej ignorantką w tej dziedzinie (aż wstyd się przyznać).
Jest to poruszająca historia bezbronnych, atakowanych Polaków pokazana oczami świadka i zarazem ich obrońcy. Od decyzji, jakie podejmował Staszek, zależało niejednokrotnie życie wielu ludzi. Chęć niesienia pomocy była silniejsza od strachu o swoje życie, co napawa optymizmem i nadzieją, że jednak te tragiczne okoliczności nie złamały ducha we wszystkich.
Pozostaje mi tylko polecić z czystym sumieniem. Naprawdę warto, jeśli nie ze względu na wartości historyczne, to dla głównego bohatera i jego przyjaciół, którzy wykazali się bohaterstwem i odwagą.

Lubicie książki oparte na faktach? Czy może wolicie raczej fikcję literacką?




"Zielony Blask" Victoria Holt

"Zielony Blask" Victoria Holt


Tych, którzy czytali mój ostatni post, na pewno nie zaskoczy, że dziś powracam znowu do twórczości Victorii Holt. Jestem zachwycona jej powieściami i wcale nie będę płakać, jeśli uda mi się moją fascynacją kogoś zarazić. A uwierzcie mi, że warto.

"Zielony Blask" Victoria Holt

Opis z okładki

Jessica pragnie życia romantycznego i pełnego przygód. Kiedy więc bogaty poszukiwacz opali kupuje rodzinną rezydencję Claweringów, nie bacząc na zakazy zawiera z nim przyjaźń. Dzięki niemu poznaje historię najwartościowszego z opali, legendarnego Zielonego Blasku. Zniknięcie tego kamienia w tajemniczy sposób wiąże się z losami Jessici i jej bliskich. Za sprawą możnego opiekuna Jessica wychodzi za mąż, wyjeżdża na drugą półkulę i zostaje panią wspaniałej rezydencji na południu Australii - Pawiego Domu. Tam, całkowicie osamotniona, przeżywa chwile grozy. Zaczyna rozumieć, że nie tylko kamień, lecz także jej życie będzie stawką w grze.

Moja recenzja

Jestem romantyczką, chociaż staram się to na co dzień ukrywać. Ale już wybierając lekturę, często jednym z kryteriów jest wątek miłosny. Nie mam tu na myśli typowych Harlequinów, chociaż i takie zdarzało mi się czytać. Od dobrego romansu oczekuję elementu zaskoczenia, trochę niebezpieczeństwa i mnóstwa przygód. Dlatego tak cenię sobie twórczość Victorii Holt, która zawiera wszystkie te punkty.
Nie inaczej jest w przypadku "Zielonego Blasku", o czym spróbuję Was właśnie przekonać. Ten ciekawy romans historyczny wciągnął mnie bez reszty. Poznajemy młodą Jessicę, której życie do tej pory było co najmniej nudne, czasami wręcz przykre. Monotonia codzienności na szczęście nie zabiła w niej zamiłowania do przygody, które ujawni się w dogodnym momencie. A moment ten nadchodzi szybciej niż mógłby ktokolwiek przypuszczać. Jessica staje przed trudnym wyborem między pozostaniem w rodzinnym domu, gdzie nikt zdaje się nie żywi do niej cieplejszych uczuć, a wyruszeniem w podróż pełną przygód z człowiekiem całkowicie obcym, a do tego niesamowicie dumnym i pewnym siebie.
Żeby nie było za wesoło, przeszłość bohaterki osnuta jest tajemnicą, której nikt nie chce wyjawić. Przyszłość natomiast może okazać się bardzo niebezpieczna, a losy Jessici dalekie od szczęśliwych. W to wszystko wplątane jest silne uczucie, którego nikt się nie spodziewał, a które zdaje się nie ma szansy na happy end.
Uwielbiam książki tej autorki, przeczytałam ich już sporo i znam jej styl. Dlatego zakończenie nie było dla mnie jakąś wielką niespodzianką, chociaż i ja w pewnym momencie dałam się zwieść pozorom. Gwarantuję, że dla osób dopiero zaznajamiających się z tymi powieściami, finał będzie nie lada zaskoczeniem.

Podsumowanie

Świetna. Zaskakująca. Romantyczna. Nie znalazłam w tej książce jakiś rażących wad, nie umiem wskazać choć jednej. Mogę się tylko przyczepić, że ogólnie powieści Victorii Holt są pisane jednym stylem i po pewnym czasie już można wysnuć przypuszczenia co do fabuły. Jednak dla osób, które dopiero zaczynają z nią przygodę, na pewno będą nie lada zaskoczeniem. Polecam z czystym sumieniem, zwłaszcza romantykom, choć wątek miłości nie jest tutaj najważniejszy.

Jaki jest wasz ideał romansu? A może wcale takich książek nie czytacie?





"Oczy Żbika" Victoria Holt

"Oczy Żbika" Victoria Holt

Macie ochotę na odrobinę romansu? Ale takiego nietypowego, bardzo niejednoznacznego i z nutą tajemnicy. Ja postanowiłam na jakiś czas odpocząć od horrorów, thrillerów i innych przerażaczy. Zamarzyło mi się przeczytać coś lekkiego, szybkiego i jednocześnie bardzo ciekawego. Moją faworytką w tym gatunku jest Victoria Holt, a że ostatnio udało mi się nabyć kilka jej książek, to dziś z entuzjazmem prezentuję wam recenzję jednej z nich.

"Oczy Żbika" Victoria Holt

  Opis z okładki

Ojciec Nory wyjechał do Australii, aby szukać złota. Niestety, miast bogactwa znajduje śmierć. Dziewczynę na odległy kontynent sprowadza przyjaciel ojca nazywany Żbikiem, obdarzony nieodpartym urokiem i tajemniczym magnetyzmem. Po Norę przyjeżdża do Anglii jego syn.
Victoria Holt, ciesząca się ogromną popularnością autorka romansów, i tym razem nie zawodzi czytelnika. Dawna obsesja stająca na przeszkodzie wielkiej miłości, egzotyczne krajobrazy Australii i przede wszystkim porywające losy bohaterki czynią z tej książki lekturę wzruszającą i piękną.

Moja recenzja

Książki Victorii Holt towarzyszą mi praktycznie przez całe dorosłe życie. Przeczytałam ich już sporo, chociaż jeszcze drugie tyle na mnie czeka. Zdążyłam poznać jej styl, który bardzo mi się podoba. Czytając "Oczy Żbika", myślałam, że będzie to typowy romans historyczny, gdzie na końcu okazuje się, że wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Uprzedzam już zainteresowanych, powieść rzeczywiście jest historyczna, romansu też tu nie brakuje. Jest też mnóstwo przygód, jakimi los obdarowuje główną bohaterkę. Tyle, że nie do końca jest to taki zwyczajny romans.
Nora, po śmierci ojca, zostaje sama na świecie. Jedyną jej szansą jest wyjazd do Australii, gdzie mieszka człowiek wybrany dla niej na opiekuna. O Żbiku wiele się mówi, z opowiadań wyłania się człowiek władczy, nietypowy, pewny siebie. Jest on niewątpliwie postacią dominującą w tej książce, ma duży wpływ na losy innych bohaterów. Niestety nie zawsze jego decyzje są zgodne z życzeniami innych, co nie przeszkadza mu dążyć do celu.
Jak to w romansach, miłość odgrywa tu dużą rolę. Nietypowe jest to, że sama bohaterka nie jest zdecydowana co do kogo czuje. Daje sobą manipulować, oddaje swój los w ręce innych i pozostawia im decyzję o swojej przyszłości. Nie oznacza to absolutnie, że jest to postać słaba, nieraz daje o sobie znać jej silny charakter. Jednak jej niezdecydowanie w niektórych, można powiedzieć kluczowych, kwestiach jest wręcz irytujące. Nie tylko Nora daje sobą manipulować, jest także Stirling, syn Żbika, który słowa ojca uznaje za świętość i swój los powierza jego decyzji. Właśnie w tym wszystkim najdziwniejsze jest to, że postacie te nie są w najmniejszym nawet stopniu słabe czy bezbronne, a mimo to nie są panami swoich losów.
Wpływ tytułowego bohatera jest tak duży, że nie można być pewnym szczęśliwego zakończenia, jakie w innych romansach byłoby nieuniknione. Na każdym kroku pojawiają się wyimaginowane przeszkody, które stoją na drodze miłości. Tylko czy taka miłość naprawdę jest warta zachodu? W końcu powinno to być uczucie przenoszące góry, a tutaj mała niedogodność staje się nie do pokonania.
Jak to w książkach tej autorki bywa, dużą rolę odegrał tu także wielki stary dwór. Podobnie było w "Pani na Mellyn", o której już wam pisałam. Obsesja na punkcie starego domostwa, jego uwielbienie i chęć posiadania były bardzo ważnymi czynnikami, które strasznie namieszały w życiu bohaterów. Czy było warto, pozostawiam Wam do oceny.

Podsumowanie

Mimo tego, że wątek miłosny okazał się dość nietypowy, książka bardzo mi się podobała. Czytałam ją z wypiekami na twarzy, głównie ze względu na pełne przygód losy Nory. Jeśli chodzi o temat uczucia, to nie był on dla mnie całkowitym zaskoczeniem, Victoria Holt już kilka razy zastosowała taką niecodzienną taktykę. Polecam zwłaszcza dla miłośników przygód i romansów umiejscowionych w minionych latach.
Ja jestem absolutnie zachwycona książkami Victorii Holt, już sięgam po następną. A czy Wy czytaliście którąś z jej powieści? Jakie wrażenia?





"Joyland" Stephen King

"Joyland" Stephen King


Cóż tu dużo pisać. Jak już wam wcześniej kilka razy wspomniałam, postanowiłam zapoznać się bliżej z twórczością Stephena Kinga. Dziś padło na "Joyland", chociaż ostrzegam, że to jeszcze nie koniec przygody z królem horroru.

"Joyland" Stephen King

Opis z okładki

Devin Jones, student college'u, zatrudnia się na okres wakacji w lunaparku, by zapomnieć o dziewczynie, która złamała mu serce. Tam jednak zmuszony jest zmierzyć się z czymś dużo straszniejszym: brutalnym morderstwem sprzed lat, losem umierającego dziecka i mrocznymi prawdami o życiu - i tym, co po nim następuje. Wszystko to sprawi, że jego świat już nigdy nie będzie taki sam...
Pasjonująca opowieść o miłości i stracie, o dorastaniu i starzeniu się - i o tych, którym nie dane jest doświadczyć ani jednego, ani drugiego, bo śmierć zabiera ich przedwcześnie.
Joyland to Stephen King w szczytowej pisarskiej formie, równie poruszający jak Zielona Mila czy Skazani na Shawshank. To jednocześnie kryminał, horror i słodko-gorzka opowieść o dojrzewaniu, która poruszy serce nawet najbardziej cynicznego czytelnika.

Moja recenzja

Nazwisko Kinga nieodwołalnie kojarzy się nam z horrorami, choć są pewne wyjątki. I od razu na wstępie napiszę, że według mnie "Joyland" jest właśnie jednym z tych wyjątków. Scen grozy mamy tu jak na lekarstwo, a wręcz nie mamy ich praktycznie wcale. Jest kilka momentów związanych w pewien sposób ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, jednak nie stanowią one elementów grozy (przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie).
Pokuszę się o stwierdzenie, że książka ta jest w dużym stopniu analizą charakteru głównego bohatera i jego zmiany do podejścia do życia. Mamy tu bowiem nieszczęśliwie zakochanego studenta i możemy obserwować jego zmieniające się uczucie, które skazane jest w końcu na zapomnienie. Widzimy także jego zapał przy pracy z dziećmi, którego się nie spodziewał. Obserwujemy jego ból wywołany niesprawiedliwością, jaka może dosięgnąć nawet niewinnego chłopca. Jest to swego rodzaju historia o dojrzewaniu, Devin ze zwykłego studenta przeistacza się w dorosłego, odpowiedzialnego mężczyznę, który poznał wartość nawet pozornie nieważnych momentów.
Cieniem na całej opowieści kładzie się historia pewnego morderstwa sprzed lat, które do tej chwili nie zostało wyjaśnione. Młoda dziewczyna ginie zamordowana w brutalny sposób, a jej morderca, mimo zdjęć, nie zostaje złapany. wydaje się, że zbrodnia ta jest nierozerwalnie związana z lunaparkiem, co wzbudza ciekawość głównego bohatera, od początku zafascynowanego tym miejscem.
Wątek kryminalny jest tak naprawdę jedynym mocniejszym elementem powieści. Poszukiwania nieznanego mordercy dodają dreszczyku emocji książce, która w dużej mierze może uchodzić za obyczajową. Jest on ważny, jednak zostaje trochę pominięty w całości, stanowi motyw poboczny, ciekawostkę związaną z lunaparkiem.
Ciekawym elementem jest postać Mike'a, małego chłopca przedwcześnie skazanego na cierpienie. Wprowadza on do całości element nadprzyrodzony, dzięki któremu Devin ma szansę wyjść cało z opresji.

Podsumowanie

"Joyland" jest książką interesującą, przyjemnie się ją czytało i nie żałuję czasu jej poświęconego. Niestety nie trafi ona na listę moich ulubionych, nie wywarła na mnie aż takiego wrażenia, mimo to mogę ją polecić jako niezobowiązującą lekturę.
Gdybym nie wiedziała, kto jest autorem tej powieści, nigdy nie przypisałabym jej Kingowi. Nie czytałam "Zielonej Mili" ani "Skazani na Shawshank", o których mowa na okładce, jednak porównując do pozycji przeze mnie przeczytanych, ciężko mi utożsamić autora z tą książką. Całkowicie inne podejście do zjawisk paranormalnych i o wiele mniejsza dawka grozy zmyliły mnie totalnie. Jak już wcześniej pisałam bardziej mi tu pasuje kategoria powieść obyczajowa, chociaż postanowiłam zaklasyfikować książkę całkiem inaczej, zgodnie z wskazówką z okładki.

Czytaliście "Joyland"? Jakie macie wrażenia?





"Wyznania agentki czyli obsesja polsko -rosyjska" Paulina Matysiak

"Wyznania agentki czyli obsesja polsko -rosyjska" Paulina Matysiak

Ostatnio dostałam propozycję zapoznania się z najnowszym e-bookiem Pauliny Matysiak, która publikacjami swoich prac zajmuje się od 2011. Przyznam, ze sam fakt, że jest to powieść wydana tylko w postaci e-booka troszkę mnie zniechęcił. Jestem raczej miłośniczką wersji papierowych, chociaż wiem, że miłośników elektronicznej literatury przybywa z każdym rokiem. Mimo tego postanowiłam dać książce szansę, a wszystko z powodu interesującego opisu.

"Wyznania agentki czyli obsesja polsko -rosyjska" Paulina Matysiak

Opis z okładki

Erotyczny dramat psychologiczny wpisany w narrację niełatwych relacji polsko-rosyjskich.
Pozycja idealna dla osób interesujących się zagadnieniami identytaryzmu, syndromu sztokholmskiego, biocentryzmu, psychotroniki czy teorii spiskowych. Świat przedstawiony to pełna sexu i przemocy arena gier politycznych, walki z wrogą propagandą i działań służb specjalnych.
Anastazja zostaje złapana na terytorium obcego państwa. Zarówno strona polska jak i rosyjska podejrzewa ją o szpiegostwo. Problemem w tym, że dziewczyna sama nie wie kim jest. Amnezja jest wynikiem traumatycznych przeżyć czy przeprogramowania umysłu? Skąd wspomnienia o romansie ze znanym rosyjskim politykiem i jaką cenę przyjdzie za nie zapłacić? Czy dziewczynie uda się odzyskać pamięć i dowiedzieć po czyjej stoi stronie?
Bohaterka obnaży przed Tobą brutalny świat pełen przemocy, dzikich żądz i emocji niszczących psychikę. Akcja jest jak sinusoida - dynamika i szybka narracja mieszają się z analityczną nostalgią, która daje wgląd nie tylko w brutalne wydarzenia, ale też w ukryte warstwy rzeczywistości i wewnętrzny świat bohaterki stąpającej po krawędzi szaleństwa.
Pierwsza część zawiera sporą dawkę polityki. Druga uderzy Cię toksycznie krwawą akcją i zanurzy w technikach manipulacji umysłem oraz mechanizmach rozszczepu osobowości. Trzecia zszokuje makabryczną dozą erotyki. Każdą z nich można czytać oddzielnie i w dowolnej kolejności.
Wszystkie postacie występujące w prozie są fikcyjne, a wizerunek polityka nie był inspirowany życiem żadnego rzeczywistego gracza na arenie geopolitycznej. Ta historia nigdy się nie wydarzyła!

Moja recenzja


To może zacznijmy od początku. Książka, jak sam tytuł wskazuje, jest pewnego rodzaju dialogiem między tytułową bohaterką a psychiatrą, próbującym pomóc jej odzyskać pamięć. Znajdujemy się w gabinecie lekarskim, gdzie poznajemy nic niepamiętającą kobietę, odnalezioną w dziwnych okolicznościach. Podczas seansu hipnozy Anastazja powoli przypomina sobie niektóre momenty swojego życia. 
Początek jej historii ma miejsce w momencie, kiedy niczego nieświadoma zostaje zatrzymana przez rosyjskie służby. Od tego momentu zaczyna się dziwny, momentami fascynujący etap w jej życiu. Zanim jednak dojdziemy do części fabularnej, autorka zapoznaje nas z poglądami politycznymi bohaterki i jej niecodziennymi spostrzeżeniami co do ogólnej sytuacji światowej. Wszystkie wydarzenia opisane w książce są inspirowane rzeczywistymi sytuacjami, na przykład katastrofa smoleńska. Nie chcę tu pisać czy poglądy autorki są zgodne z moimi, nie o to tu chodzi. Na polityce się nie znam, nie analizowałam sytuacji tak dogłębnie więc nie mogę na ten temat nic powiedzieć. Pozostawiam to do oceny każdego czytelnika indywidualnie. Mogę tylko powiedzieć, że z początku książka jest bardzo polityczna, każde słowo jest analizowane właśnie pod tym względem. 
Potem możemy obserwować osobliwe stosunki między Anastazją a pewnym politykiem. Pełne bólu, strachu czy żądzy, ale też w pewien sposób pełne miłości (choć jest to miłość niezdrowa i według mnie destrukcyjna). Głównym elementem tych stosunków były sprawy łóżkowe, które, wydaje mi się, były tym, co najmocniej ich łączyło. I nie chodzi tu o zwyczajny seks, mamy tu bowiem mężczyznę dominującego, uwielbiającego stawianie na swoim i uległą kobietę, podporządkowującą się jego woli. Jeśli Wam przychodzi na myśl "50 twarzy Grey'a" to muszę ostrzec co wrażliwszych. W Grey'u bardziej chodziło o uczucie, a sprawy łóżkowe były tylko uzupełnieniem. Tutaj mamy niezdrową relacje pełną bólu, która jednak daje też w pewien sposób satysfakcję. Kary są przemyślane i mają sprawić jak najwięcej cierpienia, chociaż niekoniecznie fizycznego. Bardziej by tu pasowało słowo manipulacja, która jest jednym z głównych tematów książki.
Tak naprawdę do końca nie wiadomo kim jest Anastazja. Czasem wydaje się, że jest przypadkową ofiarą, czasem byłam zupełnie pewna, ze jest tajną agentką. Potem uwierzyłam, że jest zwykłą dziewczyną trawioną przez straszną chorobę. Zakończenie z jednej strony wyjaśnia pewne kwestie, z drugiej jednak pozostawia lekką niepewność, czy rzeczywiście wszystko jest takie oczywiste.

Podsumowanie

"Wyznania agentki" to powieść idealna dla miłośników literatury przesiąkniętej polityką, a co za tym idzie dla miłośników teorii spiskowych, których tutaj nie zabraknie. Czasem wydaje się, że Anastazja dopatruje się intrygi w najprostszych działaniach, co w pewien sposób potwierdza jej niepoczytalność.
Z początku miałam problem z tą książką. Jak już pisałam wcześniej, polityka nie jest moim ulubionym tematem, a wstęp jest praktycznie poświęcony tylko jej. Jednak z biegiem czasu, kiedy akcja zaczęła się zagęszczać a wydarzenia przyspieszać, odczuwałam autentyczna przyjemność przy czytaniu. Nie znajdziemy tu łatwych tematów, wszystko wydaje się bardzo skomplikowane, nie ma tu dobra ani zła, ponieważ wszystko zależy od miejsca, z jakiego obserwujemy sytuację. Każdy ma swoje racje i niestety nie da się ich pogodzić z sobą.

Dla chcących zapoznać się z książką odsyłam do strony internetowej, gdzie jest ona dostępna.


"Zauroczenie" Margit Sandemo - Saga o Ludziach Lodu

"Zauroczenie" Margit Sandemo - Saga o Ludziach Lodu


Kiedyś, bardzo dawno temu, nastąpił u mnie pewien przełom, kiedy to porzuciłam literaturę dziecięcą zaznajomiłam się z bardziej "dorosłymi" utworami. Motorem do takiego podejścia u mnie okazała się książka wygrzebana z biblioteczki mojej mamy, o której chcę Wam dziś opowiedzieć.


"Zauroczenie" Margit Sandemo

Opis z okładki

Siljie, córka Arngrima, miała zaledwie 17 lat, gdy zaraza w 1581 roku zabrała wszystkich jej bliskich. Wygłodniała, zziębnięta, z dwójką osieroconych, przygarniętych dzieci, podążała ku miejscu za miastem, gdzie palono zwłoki zmarłych; tak bardzo pragnęła rozgrzać się przy ognisku. W tej dramatycznej chwili zaopiekował się nią tajemniczy mężczyzna - człowiek z rodu Ludzi Lodu, którego wygląd wzbudzał w dziewczynie strach,a jednocześnie dziwnie przyciągał...


Moja recenzja

Od razu muszę zaznaczyć - jestem w książce zakochana, ślepo jej oddana. Podejrzewam, że jest to sprawa mojego sentymentalizmu, w końcu to była tak naprawdę moja pierwsza książka. Mało powiedzieć książka, jest to saga, która liczy aż 47 tomów. Troszkę przerażające? Nic bardziej mylnego. Jeśli Was wciągnie tak jak mnie, to bez problemu przeczytacie jeden tom dziennie, zwłaszcza, że nie są zbyt długie.
Ale zacznijmy może od początku. Jest rok 1581, czyli dla niektórych zamierzchła przeszłość. Poznajemy młodziutką Siljie, która w środku zimy, wśród ogólnie panującej śmierci, zostaje całkowicie sama bez dachu nad głową. Wszędzie, gdzie nie spojrzy widzi trupy, ofiary zarazy. W swojej wędrówce napotyka dwójkę malutkich sierot, jedno przy zmarłej matce, a drugie porzucone w lesie. W tak trudnej sytuacji, w jakiej się znalazła, wykazuje się zaskakującą siłą i przygarnia sieroty, choć wie, że przyjdzie jej umrzeć razem z nimi, z głodu bądź zimna. Jedynym ratunkiem wydaje się ognisko, które może ich choć trochę ogrzać. Tyle że ognisko to służy do palenia zwłok.
W tym momencie praktycznie wszystko się zaczyna. Siljie poznaje tajemniczego mężczyznę pochodzącego z budzących lęk Ludzi Lodu. Nie chcę Wam opowiedzieć nic więcej, boję się, że zdradzę za dużo. Wystarczy powiedzieć, że moment ten jest przełomowy, zarówno dla dziewczyny, jak i dla mężczyzny. Daje początek fantastycznej sagi, która niesamowicie mnie wciągnęła.
W tym momencie chcę Wam zrecenzować tylko i wyłącznie ten pierwszy tom, chcę Was nim zainteresować, uświadomić, że warto sięgnąć po całość.
Jest to historia budzącego się uczucia, które w tak niebezpiecznych czasach nie miało prawa zaistnieć. Losy bohaterów są nierozerwalnie związane z magią, jednak nie taką nachalną, typowo fantastyczną. Mamy tu subtelne wprowadzenie do świata czarownic, co w tamtych czasach uważano za oczywistość.
Lubię romanse, jestem miłośniczką fantastyki, więc ta książka była jakby stworzona dla mnie. Jest napisana językiem bardzo przystępnym, wręcz prostym, bez niepotrzebnych udziwnień, dzięki czemu czyta się ją naprawdę szybko i lekko.
Oczywiście ma swoje wady, choć chyba więcej ich mogę znaleźć w dalszych tomach. Można powiedzieć, że treść jest trochę naiwna, pełno w niej dobroci głównych bohaterów (mim, że chcą, żebyśmy myśleli inaczej). Nie jest ona w najmniejszym stopniu realistyczna, choć jest dobrym odzwierciedleniem ówczesnych wydarzeń historycznych i panującej atmosfery (rzecz się dzieje w Norwegii).

Podsumowanie

Polecam, polecam, polecam.
Nie jestem bezstronna w tej recenzji, jak pisałam, jestem w tej sadze zakochana. Mimo to mam nadzieję, że swoją miłością uda mi się kogoś zarazić. Na zdjęciach widać, z jaką częstotliwością były książki czytane, w jakim są  stanie. Nie ma co się dziwić, moje wydanie jest z 1992 roku, od tego czasu wiele przeszło. Jeśli lubicie takie klimaty, spróbujcie przeczytać "Zauroczenie", to tylko dzień, dwa, a może dzięki temu zapragniecie poznać wszystkie historie o Ludziach Lodu.



"Obserwator" Charlotte Link

"Obserwator" Charlotte Link

"Obserwator" Charlotte Link

Bardzo lubię czytać thrillery, a w szczególności te psychologiczne. Uwielbiam to napięcie, tajemniczość i niepewność. Niedawno wpadł  mi w ręce "Wielbiciel" Charlotte Link, którego recenzję możecie znaleźć tutaj. Bardzo mi się ta powieść spodobała, mimo że brak było w niej jakiejś większej zagadki. Jestem wierna autorom, którzy wywarli na mnie pozytywne wrażenie, dlatego w mojej bibliotece zagościł kolejny tytuł napisany przez panią Link.

Opis z okładki

Samson to singiel, samotnik i dziwak - bezrobotny i nieszczęśliwy. Szary, zwykły człowiek, który nie rzuca się w oczy. Obserwuje życie obcych mu kobiet. Identyfikuje się z nimi i chce wiedzieć o nich wszystko. Może dlatego, że jego własne życie składało się dotychczas tylko z niepowodzeń i odrzucenia? Z dala, ale pełen oddania, kocha piękną Gillian Ward. Potajemnie bierze udział w jej perfekcyjnym życiu. W tym samym czasie seria okrutnych morderstw wstrząsa Londynem. Ofiary to samotne, starsze kobiety. Zamordowane w wyjątkowo brutalny sposób. Policja szuka psychopaty.

Moja recenzja

 "Obserwator" jest kolejną powieścią, którą udało mi się w ostatnim czasie przeczytać. Jest to historia z pozoru całkiem zwyczajna. Otóż mamy szczęśliwą rodzinę, wręcz idealną. Mamy także samotnego nieszczęśnika, niezdolnego zapanować nad swoim życiem, który w desperacji postanawia żyć życiem innych ludzi. Wydaje się oczywiste, że idealna rodzina Wardów jest dla niego spełnieniem najskrytszych marzeń. Obserwując ich, ma wrażenie, że może uczestniczyć w ich codzienności. Jednak czy na pewno wszystko jest takie wspaniałe? Po pewnym czasie pojawiają się rysy, które zmieniają jego sposób postrzegania sąsiadów.
W tle tych wydarzeń dochodzi do makabrycznych morderstw, pozornie ze sobą niezwiązanych, które wywołują szok w mieszańcach Londynu. Co łączy Gillian z zamordowanymi kobietami? Policja szuka jakiegokolwiek związku, co wydaje się wręcz niemożliwe.
Historia pochłonęła mnie bez reszty. Zagadka była bardzo dobrze przemyślana, dzięki czemu nie tak łatwo było odgadnąć motyw. Dodatkowo zamęt wprowadzał sposób rozumowania mordercy, który był pokrętny i nielogiczny dla większości osób. Jeśli chodzi o samego sprawcę, tutaj można podziwiać kunszt pisarski. Nie podejrzewałam nawet przez chwilę, kto mógł być winny. Byłam całkowicie zaskoczona, co po przeczytaniu tylu thrillerów rzadko się zdarza.
Jedyny zarzut (chociaż to może za dużo powiedziane) mam do momentu wyjaśnienia sprawy. Kto jest winny dowiedziałam się już w połowie drugiego tomu, a rozwiązanie tego problemu wydawało się lekko przeciągnięte w czasie. Nie można tutaj odmówić autorce pomysłowości, choć ja bym akcję widziała w trochę innym otoczeniu. Finał był według mnie lekko przekombinowany.
Mam za sobą dopiero dwie książki Link, ale już zauważyłam pewną prawidłowość. Otóż autorka stawia na pewną niezależność kobiet, co widać w ich końcowym podejściu do związków damsko-męskich. Nie jest to broń boże wada, po prostu inne spojrzenie na te tematy. Dzięki temu książka nie staje się cukierkowa przy zakończeniu, a co za tym idzie wydaje się bardziej prawdziwa. 

Podsumowanie

Jak już pisałam, twórczość Charlotte Link bardzo przypadła mi do gustu. Jej thrillery są przemyślane, zagadki bardzo ciekawe, a bohaterzy prawdziwi. Autorka opisuje postacie w sposób naprawdę sugestywny, nie ma tu osób bladych, niedokończonych. Nawet bohaterzy drugoplanowi mają swój charakter, swoje nawyki, które poznajemy w sposób subtelny, nie nachalny. Jestem pewna, że jeszcze nie raz będę miała przyjemność czytania książek Charlotte Link
.
A Wy mieliście już styczność jej tekstami? Jakie są wasze wrażenia?




Książki i ich ekranizacje

Książki i ich ekranizacje



Miłośnicy horrorów na pewno czekali na ten dzień już od dawna. W końcu do kin weszła nowa ekranizacja kultowej już powieści Stephena Kinga, "To". Muszę przyznać, że i ja nie mogłam się wprost doczekać, czym też twórcy filmowi są nas w stanie zaskoczyć tym razem. Zwłaszcza, że książkę mam przeczytaną na świeżo, a jej recenzję znajdziecie tutaj


Z tej okazji postanowiłam bliżej przyjrzeć się powieściom i ich ekranizacjom. Które książki po przeczytaniu możemy obejrzeć na dużym ekranie? Zdaję sobie sprawę, że zestawienie to stanowi przysłowiową kroplę w morzu adaptacji. Nie sposób wymienić wszystkich filmów i nie pominąć choć jednego.
Przedstawiam Wam ekranizacje, które ja miałam przyjemność oglądać, z książkami, które przeczytałam. Pomijam egzemplarze, które znam tylko z jednej strony. Jest to moja prywatna lista, na którą składają się znane mi powieści. Podeszłam do tematu w ten sposób, aby przedstawić Wam mój punkt widzenia, moje przemyślenia i recenzje. Zapraszam.


"To" Stephen King


"To" Stephen King

O książce już u mnie czytaliście, dla przypomnienia powiem tylko, że bardzo mi się podobała. Była jedną z pierwszych powieści Kinga, jaką przeczytałam, a co za tym idzie, jednym z powodów, dla którego postanowiłam zapoznać się z większą liczbą publikacji króla horroru.
Andy Muschietti postanowił zaskoczyć nas nową ekranizacją tej przejmującej historii, dzięki czemu we wrześniu tego roku możemy oglądać w kinach perypetie Klubu Frajerów i Klauna Pennywise. Czy najnowszy film dorównuje samej powieści?

"To" reżyseria Andy Muschietti

Jako zagorzała miłośniczka horrorów, muszę przyznać, że film podobał mi się bardzo. Oczywiście różnił się on w wielu kwestiach od oryginału, jednak każdy, kto oglądał choć jedną ekranizację jakiejkolwiek książki, jest na takie zabiegi przygotowany. Różnice te jednak miały niewielki wpływ na ogólną fabułę i stanowiły pewien skrót dla długiej opowieści.
Żeby nie było za bardzo wesoło (wiem, dziwnie brzmi w przypadku filmu grozy), znalazłam trochę wad, które nie powinny mieć miejsca przy tak dużym przedsięwzięciu. Sam początek, scena z małym Georgiem, jego spotkanie z Pennywisem. Nie wiem, czy tylko ja na to zwróciłam uwagę, ale bardzo mi przeszkadzał sam sposób, w jaki odbyli tą rozmowę. Przydługi dialog, dziwne miny i mało przejmujący głos. Zawsze uważałam, ze ten moment powinien wyglądać troszkę inaczej, powinien być tak jakby streszczeniem grozy, jaka czeka głównych bohaterów. Zamiast tego obserwowałam mało ciekawą pogawędkę, która mnie przerażała tylko dlatego, że znałam z książki jej zakończenie.
Sama postać Pennywisa była zbyt zabawna, jej potencjał był nie wykorzystany w pełni, przez co film sporo stracił w moich oczach. W końcu Klaun był postacią najważniejszą, tytułowym bohaterem. Elementy, które miały wzbudzać strach, wywoływały zdziwienie czy obrzydzenie. Podobnie było z samymi ofiarami. Ich pojawienie się miało szokować. Tyle, że twórcy zapomnieli o pewnej subtelności, która byłaby bardzo pożądana przy kreowaniu takich okropności. Z powodu zbyt mocnych, zbyt krwawych charakteryzacji upiory te wydawały się przerysowane, przekoloryzowane, co zabierało im sporą część prawdopodobieństwa.
Elementem, który denerwuje wszystkich widzów, jest pchanie się bohaterów tam, gdzie wiadomo, że czyha niebezpieczeństwo. Tutaj twórcy poszli stanowczo za daleko. Weźmy na przykład moment, kiedy wszystko wskazuje na twoją rychłą śmierć, drzwi się same zamykają a ty jesteś opuszczony przez przyjaciół z upiorem czającym się gdzieś w kącie. Nagle widzisz trumnę na środku pokoju, która sama się otwiera. Co by zrobił normalny człowiek? Ja bym uciekała gdzie się da. Nawet skakała ze strachu przez okno. Ale oczywiście w filmie dzieciak podchodzi z ciekawością do trumny i jeszcze w niej grzebie. Takich scen było całe mnóstwo. Dziwne dźwięki, potworne postacie, niepokojące obrazy. Wszystko to zdawało się przyciągać ich, co bardzo się kłóciło z ogólnym pojęciem instynktu samozachowawczego. Zdaję sobie sprawę, że mowa tu o fikcyjnych wydarzeniach, jednak przez takie elementy historia nie zyskiwała chociaż odrobiny autentyczności.
Także niektóre postacie nie robiły na mnie dobrego wrażenia. Weźmy na przykład Henrego, jego ruchy, jego miny czy ogólna gra wydały mi się trochę sztuczne, naciągane. Próba zagrania chłopca opętanego, niebezpiecznego i brutalnego nie do końca się udała.
Mam jeden duży zarzut, chociaż może powinien on być skierowany bardziej do Stephena Kinga jako autora i pomysłodawcy. W filmie towarzyszymy w przygodach grupie dzieci, trzynastolatków, którzy zmagają się z grozą. Szczerze nie do końca pamiętam, o czym myślałam w takim wieku, jednak na pewno moje myśli nie były tak przesiąknięte erotyzmem, jak próbuje nam to wmówić autor. Wśród grupy jest dziewczynka, Beverly. Wydaje mi się, że każde jej słowo, każde spojrzenie miało być prowokujące. W filmie uwodziła nawet podstarzałego sprzedawcę, co już całkowicie mnie zniesmaczyło. Zwłaszcza, że była przedstawiana w samych superlatywach jako fantastyczny kumpel. Bardzo się cieszę, że w filmie została pominięta scena ucieczki z kanałów (kto czytał, na pewno kojarzy, o czym mówię). Nie mogłabym na to patrzeć spokojnie, podejrzewam zresztą, że dlatego właśnie twórcy zrezygnowali z nagrywania tego momentu. Ogólnie nie podobał mi się pomysł zrobienia z małej dziewczynki obiektu seksualnego, kłóci się to z moim światopoglądem.
Troszkę sobie ponarzekałam, wymieniłam strasznie dużo wad. Nie martwcie się jednak. Film, mimo kilku aspektów, które wymieniłam, wypadł naprawdę fajnie. Nie jest to może produkcja oskarowa, uważam jednak, że warto poświęcić dwie godzinki i się z nim zapoznać. Jak to w horrorach, są momenty upiorne, straszne. Miłośnikom gatunku mogą wydać się trochę oklepane, ale mimo to ta historia ma coś w sobie. I z zakończenia można wnioskować, że w niedługiej przyszłości możemy liczyć na drugą część.
Jako zagorzała zwolenniczka literatury pokuszę się o stwierdzenie, że książka przebija ekranizację o głowę. Ale można się było tego spodziewać,w końcu  pomysłodawcą fabuły jest Stephen King, który nosi tytuł króla nie bez przyczyny.

"Intruz" Stephenie Meyer

Pamiętacie mój entuzjazm po przeczytania "Intruza"? Dla przypomnienia zajrzyjcie proszę do mojej recenzji którą znajdziecie tutaj. Jest to historia Ziemi po inwazji z kosmosu. Brzmi absurdalnie, prawda? Ale wcale nie jest to kolejna historia science-fiction. Wręcz przeciwnie, nie znajdziemy tu robotów, dziwnych statków kosmicznych, nie poznamy pozaziemskich technologii. Cała fabuła opiera się raczej na poznawaniu ludzkości wraz z jego wadami i zaletami. Obserwujemy proces poznawania oczami istoty obcej, która musi albo zwalczyć w sobie zalążek człowieczeństwa, albo się mu poddać.

"Intruz" Stephenie Meyer

Jak już wiecie z mojej recenzji, książka wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Stephenie Meyer bardzo miło mnie zaskoczyła. Po przeczytaniu sagi "Zmierzch" kojarzyłam ją raczej z literaturą bardziej młodzieżową, dobrą, ale jednak bez jakiejś konkretnej głębi. "Intruz"zmienił całkowicie moje postrzeganie autorki. Mimo, że poruszany jest tu temat bardzo abstrakcyjny (jak inaczej nazwać inwazję kosmitów?), książka wydaje się dojrzała, przejmująca, poruszająca ważne elementy codzienności.
Byłam tak oczarowana, że postanowiłam obejrzeć jej ekranizację. Nie wiem, czemu wcześniej nie zwróciłam uwagi na ten film, jakoś umknęła mi jego premiera.

"Intruz" reżyseria Andrew Niccol


W roku 2013  Andrew Niccol przedstawił nam obraz świata tuż po inwazji. Pierwowzorem oczywiście była powieść Stephenie Meyer, w której poznajemy świat oczami przybysza. Byłam bardzo ciekawa, jak reżyser poradzi sobie z trudnymi tematami poruszanymi w książce i czy sprosta wymaganiom.
Jak wiecie, powieść bardzo mi się podobała, już chociażby dlatego film uznaję za wart obejrzenia. Tylko czy przedstawia on sobą taką samą wartość? Tutaj niestety muszę was rozczarować. Mimo, że ekranizacja według mnie nie należała do złych, pozostaje daleko w tyle za powieścią.
Co dokładnie mam jej do zarzucenia? Bardzo przeszkadzał mi sposób przedstawienia monologu wewnętrznego Melanie i Wandy. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jest to łatwy temat i niechcący można go spłycić, po prostu film nie oddaje w pełni wszystkich emocji, jakie targają głównymi bohaterkami. Na pewno słowem pisanym o wiele łatwiej wyrazić wszystkie uczucia, nie uzewnętrzniając się ponad miarę.
O wiele za mało było także momentów ogólnego poznawania człowieczeństwa przez Wandę. Według mnie był to jeden z najważniejszych tematów książki, w filmie spadł jednak na plan dalszy. Przez to ekranizacja straciła swoją głębię, stała się zwyczajną historią o kosmitach (mimo że bardzo dobrą). Emocje targające Wagabundą nie były pokazane w jakiś szczególny sposób, czego się spodziewałam.
Sceną, która najmniej mi się podobała, był pościg za ciężarówką. Nie dlatego, że złe efekty specjalne czy zła gra aktorska. Był to moment tak mało realny, ze nawet film science-fiction nie powinien go zawierać. Łowcy przecież mieli wszystkich jak na dłoni, co więc sprawiło, że wypuścili resztę, a na dodatek nie postanowili ich śledzić? Był to moment bardzo niedopracowany, który zepsuł cały efekt dobrego filmu.
Są też zalety produkcji. Temat trójkąta miłosnego (czy może czworokąta, już sama nie wiem) był bardzo ciekawy. Film oglądałam z mężem, który nie czytał powieści i wątek ten przykuł jego uwagę. Nie znał zakończenia i nie mógł się doczekać rozwiązania tego galimatiasu sercowego. Bardzo dobrze zostało także zobrazowane życie w jaskiniach, panujący tam klimat i charakter tego miejsca. Nie mogę także nic złego  powiedzieć o obsadzie aktorskiej, choć muszę przyznać, że do Melanie musiałam z początku przywyknąć. Wyobrażałam ją sobie całkiem inaczej, jednak po pewnym czasie zaakceptowałam Saoirse Ronan w tej roli.
Podsumowując, film wypadł naprawdę dobrze, obejrzałam go z prawdziwą przyjemnością. Oczywiście książka według mnie była lepsza, głębsza i o wiele bardziej wciągająca, mimo to nie mam wielkich zarzutów co do ekranizacji. Nie było tu w żadnym wypadku nadmiaru efektów specjalnych czy latających spodków, co ja uznaję za duży plus. Historia została przedstawiona subtelnie, dzięki czemu jesteśmy w stanie wczuć się w sytuację bohaterów.


"Komórka" Stephen King


"Komórka" Stephen King



Moja ostatnia dziś recenzja filmowa także będzie dotyczyć twórczości Stephena Kinga. "Komórkę" opisywałam wam na początku mojej przygody z blogowaniem, a jej ocenę znajdziecie tutaj. Mogę wam przypomnieć, że dość dobrze ją odebrałam, pomimo brutalnego i krwawego tematu. Dlatego postanowiłam sięgnąć także po ekranizację. 

" Komórka" reżyseria Tod Williams

W 2016 roku weszła do kin ekranizacja powieści reżyserii Toda Williamsa. Jak widzimy na plakacie, główne role obsadzone zostały samymi sławami, John Cusack czy Samuel L. Jackson są mocnym argumentem przemawiającym na korzyść filmu. Zostałam miło zaskoczona tą obsadą,  ponieważ wcześniej obawiałam się podrzędnej produkcji, tak typowej dla tej tematyki. Może sławni aktorzy nie gwarantują sukcesu, jednak na pewno zwiększają jego prawdopodobieństwo.
Tutaj na szczęście się nie zawiodłam. Aktorzy byli na swoim miejscu, pasowali do ról, jakie odgrywali, dzięki czemu film był naprawdę przyjemny w odbiorze. Oczywiście w porównaniu z książką zostały wprowadzone pewne zmiany w bohaterach, jak chociażby postać Toma McCourt, który w oryginale był białym, krępym mężczyzną nie mającym nic wspólnego z Jacksonem. Ekranizacje rządzą się swoimi prawami i zmiany takie są często wprowadzane, dlatego nie raziły one za bardzo.
"Komórka" jest to historia krwawa i właśnie tego należało się spodziewać po filmie. Początek jest pełen przemocy i agresji, a z biegiem akcji gniew ten zyskuje pewne ukierunkowanie, wcale nie pomyślne dla bohaterów. Ludzie pod wpływem Plusu zostali pokazani bardzo sugestywnie, wręcz przerażająco, chociaż nie byli w jakiś specjalny sposób ucharakteryzowani. Wystarczyły miny, najpierw nieobecne, jakby zahipnotyzowane, by potem przerodzić się w grymas gniewu i żądzę mordu.
Jedyne, co mnie rozczarowało, to zakończenie. W powieści mamy do czynienia z zakończeniem niedokończonym, dającym możliwość samodzielnego wykreowania dalszych losów. Tutaj niestety powstał pewien bałagan, nie wiadomo, co jest prawdziwe i  czy historia w ogóle ma szansę się zakończyć. Właśnie z tego powodu na pierwszym miejscu stawiam książkę, mimo że nieczęsto czytuję powieści o takiej tematyce. 

Podsumowanie

Przedstawiłam wam trzy ekranizacje powieści, które miałam okazję obejrzeć. W planie było ich znacznie więcej, nie przewidziałam jednak, jak obszerne będą to opisy. Aby was nie zanudzić postanowiłam na ten moment ograniczyć się tylko do tych filmów, choć nie wykluczam w przyszłości kontynuacji tematu.
Pewnie zauważyliście, że przy każdej pozycji stanowczo wybieram książkę jako tą lepszą alternatywę. Nie powinno to nikogo dziwić, w końcu jestem zatwardziałą książkoholiczką. Duże znaczenie ma też fakt, że z powieściami zapoznałam się wcześniej i nie miałam okazji ich z niczym porównać, co w znaczący sposób wpłynęło na mój odbiór. Mimo to polecam oglądanie ekranizacji jako całkiem nowe spojrzenie na tematykę zawartą w literaturze.



"Twoje serce należy do mnie" Dean Koontz

"Twoje serce należy do mnie" Dean Koontz

"Twoje serce należy do mnie" Dean Koontz



Mimo, że przygodę z blogowaniem zaczęłam całkiem niedawno, na mojej stronie można już znaleźć sporo recenzji dotyczących książek Koontza. Jego powieści towarzyszą mi już od jakiegoś czasu, sięgam po nie dość często pomiędzy innymi gatunkami literackimi. Traktuję je trochę jak coś znanego, coś, po czym wiem, czego się spodziewać. Tym razem zdecydowałam się na tytuł "Twoje serce należy do mnie".

Opis z okładki

Trzydziestoletni Ryan Perry, twórca internetowego imperium, ma świat w garści. Jest bogaty i szczęśliwie zakochany - czyż mógłby pragnąć więcej? Niespodziewanie dowiaduje się, że cierpi na nieuleczalną, śmiertelną chorobę serca. Jego życie może uratować tylko przeszczep, a lista oczekujących jest długa. Choroba wyciska na nim piętno - Ryan Popada w paranoję, prześladują go niepokojące wizje i podejrzenia wobec osób z najbliższego otoczenia, także ukochanej Samanthy. Czy ktoś próbował go otruć? W końcu decyduje się na zmianę kardiologa. Na nowe serce nie musi długo czekać. Rok później znowu czuje się jak młody bóg... i nagle dziwne wydarzenia i wizje powracają. Ktoś zaczyna przesyłać mu zagadkowe prezenty: walentynkowe serduszka z wyznaniem Bądź mój, złoty wisior w kształcie serca. I wiadomość: Twoje serce należy do mnie. Wszystko wskazuje na to, że dawca chce odzyskać swoje serce...

Moja recenzja

Fabuły nie trzeba raczej tłumaczyć, wszystkie najważniejsze elementy zostały zawarte w opisie samej książki. Niestety opis ten dużo zdradza, tak naprawdę prowadzi nas przez prawie całą powieść. Na szczęście dla czytelników, autor opisu nie zdradza wszystkiego, choć to, co zostało napisane zmniejszy niestety przyjemność z czytania. Mamy tu bowiem przekrój wszystkich ważniejszych wydarzeń, które spotykają głównego bohatera.
Mamy młodego, bogatego mężczyznę, któremu w życiu niczego nie brakuje. I nagle dowiaduje się on, że zostało mu niewiele życia, a operacja ratująca życie jest tylko odległym marzeniem. W takiej sytuacji człowiek nie myśli racjonalnie, podejmuje decyzje, o które w normalnych warunkach by się nie podejrzewał, a które mają wielki wpływ na postrzeganie otoczenia. Nie zdradzając szczegółów, powiem tylko, że chęć przeżycia może być na tyle silna, aby sprzeniewierzyć się wyznawanym przez siebie wartościom i zrobić coś naprawdę złego. Gorsze jest chyba tylko to, że główny bohater próbuje sam przed sobą ukryć ten postępek, udaje, że nie zna odpowiedzi i jest całkowicie niewinny. Jego postępowanie ma bardzo negatywne skutki, zarówno dla niego, jak i dla jego najbliższych.
Temat książki jest bardzo ciekawy, można powiedzieć, że aktualny. Ile osób jest skazanych na powolne umieranie w oczekiwaniu na ratującą życie operację? Jaki odsetek tych nieszczęśników, mając środki i możliwości, złamałoby prawo aby się uratować? Niestety nie tylko o prawo tu chodzi, a o ludzkie życie, które trzeba poświęcić dla ratowania innego. Także ta zimna obojętność bohatera, jego teoretyczna niewiedza, wzbudza politowanie czytelnika, odbiera mu tą nić sympatii, którą mogła wzbudzić historia choroby i leczenia.
Zakończenie było według mnie najlepszym elementem całej powieści. Zaskakujące, gwałtowne, uświadamiające. Po przebrnięciu przez dość długą fabułę, która nie wnosiła żadnych konkretnych niespodzianek, sam finał wydał się eksplozją zdarzeń, dzięki którym znajdujemy w końcu odpowiedzi na nurtujące pytania.

Podsumowanie

Mimo dość ciekawej fabuły i zaskakującego zakończenia, książkę tą mogę zaliczyć co najwyżej do dobrych. Na minus działa tu dość powolna z początku akcja, która może zniechęcić już na samym starcie. Druga część jest już pod tym względem znacznie lepsza, choć ciągle miałam w pamięci to dość przeciętne wprowadzenie. Ci, którzy czekają na pełną napięcia intrygę, muszą się uzbroić w cierpliwość.

A wy macie jakieś doświadczenia z twórczością Deana Koontza?



"Bliźnięta z lodu" S.K. Tremayne

"Bliźnięta z lodu" S.K. Tremayne

"Bliźnięta z lodu" S.K. Tremayne


Thrillery psychologiczne ostatnio dość  często goszczą na mojej półce. Lubię ten dreszcz, to napięcie, jakie serwują nam ich autorzy. Dlatego kiedy w sklepie znalazłam "Bliźnięta z lodu" S.K. Tremayne wiedziałam, że będzie to książka dla mnie.

"Bliźnięta z lodu" S.K. Tremayne

Opis z okładki

Rok po tym, jak w wypadku ginie jedna z bliźniaczek jednojajowych, Lydia, Angus i Sarah Moorcroft przeprowadzają się na maleńką wysepkę, którą Angus odziedziczył po babci. Liczą na to, że będą mogli tam podnieść się z traumy. Jednak gdy ich żyjąca córka, Kristie, twierdzi,ze pomylili jej tożsamość - i że w rzeczywistości jest Lydią - koszmar powraca.
Zbliża się zima i Angus jest zmuszony opuścić wyspę, by podjąć pracę. Sarah czuje się odizolowana, a ich córka staje się coraz bardziej niespokojna. Gdy potężny sztorm odcina je od świata, zmuszone są stawić czoła temu, co naprawdę wydarzyło się tamtego feralnego dnia.

Moja recenzja

Jeśli tylko książka jest oznaczona jako thriller psychologiczny, moje ręce automatycznie się do niej wyrywają. Tak było i tym razem. Dodatkowym atutem przemawiającym na jej korzyść była okładka, która obiecywała mocne wrażenia. Nie widzimy tu niby nic nadzwyczajnego, dwie dziewczynki obserwujące latarnię. Jednak patrząc na tą scenę można poczuć pewne wyobcowanie, obawę, a nawet strach.
Mamy tu młode małżeństwo, które pragnie powrócić do normalności po wstrząsającej tragedii, jaka ich spotkała. W wypadku zginęła ich córka, co całkowicie zmienia ich wzajemne nastawienie. Sytuacji nie polepsza fakt, że żyjąca Kirstie, identyczna siostra bliźniaczka zmarłej dziewczynki zaczyna zachowywać się w sposób bardzo niepokojący. Czy jest możliwe, ze rodzice przez rok od tragedii nie poznali, która córka przeżyła? Sytuacja wydaje się bardzo skomplikowana, nie ma fizycznej możliwości udowodnienia, która dziewczynka pozostała przy życiu.
Historię poznajemy z dwóch perspektyw, Angusa i Sarah. Możemy wczuć się w ich emocje, zgłębić ich obawy. Sugestywny jest fakt, że wersję Sarah poznajemy w pierwszej osobie, to ona nam opowiada o sobie i swojej rodzinie. Za to postać Angusa poznajemy z narracji w osobie trzeciej. Przyznaję, że miało to wpływ na moje postrzeganie rzeczywistości.
Od samego początku powieści ciężko jest się domyślić, jak naprawdę wygląda sprawa z bliźniaczkami, która miała wypadek, a która przeżyła. Wersja każdej ze stron jest inna i do końca nie wiadomo, kto w tym wszystkim ma rację.
Spodziewałam się całkiem innego zakończenia,  finał mnie zaskoczył, i to bardzo. Dzięki temu cała powieść zyskała w moich oczach. Rzadko się zdarza, aby zakończenie było tak niespodziewane, wręcz szokujące. Pod sam koniec powieści  wydawało mi się, że znalazłam już wyjaśnienie całego zamieszania, że wiem, co się tak naprawdę wydarzyło. Ależ było moje zdziwienie, kiedy przeczytałam ostatni rozdział.
Jeśli czekacie na jakąś wadę, to mogę wytknąć autorowi jedną. Z początku książka mi się troszkę dłużyła. Opisy sytuacji były czasami bardzo nużące, przeciągały akcję, co mnie zniechęcało do dalszego czytania. Na szczęście potem zaczęło się robić naprawdę ciekawie, a tajemnica, jaką stawiał przed nami autor, zmusza do kontynuowania lektury.

Podsumowanie

Jestem zdziwiona zakończeniem, mogę nawet powiedzieć, że wstrząśnięta. Fakt ten stawia powieść na bardzo wysokim miejscu na mojej liście. Oczywiście ma swoje wady, które na szczęście z biegiem całej historii idą w zapomnienie. Troszkę zmyliła mnie klasyfikacja jako thriller psychologiczny. Osobiście wcale nie jestem pewna, czy też bym przypisała powieści tą etykietę. Tyle, że nie umiem powiedzieć, jaki gatunek literacki byłby bardziej na miejscu, dlatego pozostanę przy thrillerze. 
Polecam każdemu, kto lubi mroczne opowieści, rodzinne sekrety czy niewyjaśnione tragedie.




"Taniec cieni" Yelena Black

"Taniec cieni" Yelena Black

"Taniec cieni" Yelena Black

Kiedy zobaczyłam okładkę "Tańca cieni", dosłownie się zakochałam. Wiedziałam, że muszę przeczytać tą książkę i sama się przekonać, czy oprawa graficzna odpowiada moim wyobrażeniom o treści. Czy było warto?

"Taniec cieni" Yelena Black

Opis z okładki

Taniec wymaga zaufania do partnera, który jest tak blisko, że czuje się jego oddech, że w każdej chwili można go pocałować... Vanessa musi ostrożnie dobierać tych, którym chce zaufać, bo dla niej taniec może być śmiertelną pułapką.
Vanessa Adler dostaje się do renomowanej Nowojorskiej Akademii Baletowej. Ma taniec we krwi, ale powód, dla którego ubiegała się o przyjęcie, nie ma nic wspólnego z talentem. Vanessa chce za wszelką cenę rozwikłać zagadkę zniknięcia swojej siostry. Akademia okazuje się ponurym miejscem naznaczonym skandalami, pełnym rywalizacji i zawiści. Charyzmatyczny kolega, Zep Gray, oraz bezlitosny choreograf raczej nie ułatwią jej osiągnięcia celu, a każdy krok Vanessy może być ostatnim...

Rodzina Margaret nie może się otrząsnąć po jej tajemniczym zaginięciu. Wobec bezradności policji Vanessa, młodsza siostra Margaret, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i wstępuje do Nowojorskiej Akademii Baletowej, z której przed trzema laty zniknęła jej siostra.
Talent Vanessy natychmiast zostaje dostrzeżony. Wkrótce dziewczyna dostaje główną rolę w balecie Igora Strawińskiego Ognisty ptak. Nie może jednak cieszyć się tym w pełni z powodu wrogości starszych koleżanek, zwłaszcza Anny Franko, która zarzuca Vanessie, że ukradła jej rolę... i chłopaka.
Zmęczona próbami, przybita intrygami Anny, zagubiona jeśli chodzi o uczucia swojego partnera, Vanessa nie ma czasu na zajmowanie się sprawą siostry. Wszystko się zmienia, gdy dowiaduje się, że Margaret przed swoim zniknięciem również brała udział w próbach do Ognistego ptaka, i to jako odtwórczyni głównej roli

Moja recenzja

"Taniec cieni" jest debiutem literackim Yeleny Black. Nie od dziś wiadomo, że debiutancka powieść niesie za sobą spore ryzyko dla czytelnika. Nieznany do tej pory autor, brak jakichkolwiek opinii, nieudoskonalony jeszcze styl pisania. To wszystko może wpłynąć na ocenę odbiorcy.
Jak już wcześniej pisałam, ja postanowiłam zaryzykować głównie ze względu na przyciągającą wzrok okładkę. Książka została mi także polecona przez znajomą, która była bardzo zadowolona po jej przeczytaniu. Z tymi poleceniami bywa różnie, każdy szuka w literaturze czegoś innego, ma inny gust. Dlatego do powieści podchodziłam dość ostrożnie.
Po kilku pierwszych stronach zdałam sobie sprawę, że mam do czynienia z literaturą młodzieżową. Rzadko po taką sięgam, nie jest to mój ulubiony gatunek. Nie wiem czemu, ale wyobrażałam sobie bohaterkę jako przynajmniej dwudziestoletnią baletnicę szlifującą swój talent. Z zaskoczeniem odkryłam, ze Vanessa ma dopiero piętnaście lat i posiada wszystkie cechy charakterystyczne dla typowych nastolatek. Troszkę mnie to zniechęciło, jednak postanowiłam się nie poddawać. I muszę przyznać, że dobrze zrobiłam.
Cała historia opisana jest bardzo ciekawie, wszystkie elementy ze sobą współgrają. Od razu widać, że autorka zna się na balecie i wie o czym pisze. Nazwy, jakimi operuje, niewiele mi mówią, jednak sprawiają, że książka wydaje się prawdziwa. Został tu także wpleciony wątek mistyczny, który według mnie podniósł walory powieści, choć temat ten nie był do końca wykorzystany.
Jak to z debiutami bywa, mam także kilka uwag. Związek, jaki główna bohaterka chce stworzyć jest, delikatnie mówiąc, bardzo naiwny. Oczywiście mowa tu o nastolatkach, nie liczyłam na wielką miłość do grobowej deski. Mimo to niezdecydowanie i brak pewności siebie bohaterów mogą troszkę przeszkadzać. Także język, jakim posługują się postacie momentami wydawał mi się wymuszony, na siłę młodzieżowy. Ogólnie w powieści można zauważyć pewne niedociągnięcia typowe dla "świeżych" pisarzy. Niektóre elementy fabuły wydawały mi się opisane tak jakby na siłę. Przykładem może być kilkukrotne włamanie do biura, którego właściciel nawet tego nie zauważył. Jest to mało prawdopodobne, zwłaszcza, że włamywacze nie byli ekspertami w tej dziedzinie. Podobnych przykładów mogłabym wymienić kilka.

Podsumowanie

"Taniec cieni" Yeleny Black jest książką ciekawą, pomysł na fabułę wydał mi się bardzo interesujący. Mimo, że jest to raczej literatura młodzieżowa, czytałam ją z przyjemnością. Były momenty, kiedy naiwność bohaterów i ich rozumowanie doprowadzały mnie do białej gorączki, jednak jestem w stanie przymknąć na to oko. Zakończenie daje nam nadzieję na kontynuację powieści, ponieważ tak naprawdę niewiele nam wyjaśnia i stawia przed główną bohaterką nowe wyzwania.
Książka ta na pewno nie będzie figurowała na liście moich ulubionych, mimo to spędziłam przy niej miło czas. Raczej nie będę o niej długo rozmyślać, pewnie zapomnę o niej jak tylko napiszę tą recenzję. Mimo to mogę polecić jako czasoumilacz, zwłaszcza dla miłośników Young Adult.



"Oko Księżyca" Anonim

"Oko Księżyca" Anonim


"Oko Księżyca" Anonim


Obiecałam wam drugą część tak przeze mnie chwalonej "Księgi bez tytułu". Nie mogłam się wprost doczekać, żeby wam ją opisać. Kiedy tylko skończyłam czytać pierwszy tom, od razu sięgnęłam po kontynuację. Zobaczcie, z czym teraz musi zmierzyć się czytelnik.

Opis z okładki

Drogi czytelniku, trzymasz w dłoniach "Oko Księżyca". Ciesz się puki możesz...
Mistyczna Dama ostrzegała, że kamień zwany Okiem Księżyca ma wielką moc i zawsze przyciąga zło. Dopóki masz go przy sobie, nie jesteś bezpieczny. Właściwie nie jesteś bezpieczny, jeśli choć raz się z nim zetknąłeś.
18 lat po masakrze (i dużych ilościach bourbona) Bourbon Kid musi przestać zabijać. Mnich Peto powraca do Santa Montega z tajemniczym Okiem Księżyca w poszukiwaniu zabójcy w kapturze. Nie jest sam.
Zbliża się Halloween, rwący wir zła po raz kolejny wsysa Dantego i Kacy, a wraz z nimi chmary wampirów i kilka wilkołaków. Jeśli dorzucicie do tego wścibskiego barmana Sancheza, służby specjalne, anioła śmierci imieniem Jessica oraz nowego Władcę Ciemności, wkrótce znowu musi się polać krew...

"Oko Księżyca" Anonim

Moja recenzja

Pamiętacie moje zachwyty nad "Księgą bez tytułu"? Wciągająca fabuła, wartka akcja, ciekawe postacie. To wszystko znajdziecie również w "Oku Księżyca". Wydaje mi się nawet, że zwroty akcji są o wiele szybsze, gwałtowniejsze, można wręcz dostać zawrotów głowy. Sytuacja zmienia się dosłownie co chwila, dobry bohater może za chwilę okazać się zły i na odwrót. Nie było dobrego momentu na odłożenie choć na moment książki, co chwilę działo się coś szczególnego, wyjątkowego, co zmuszało mnie do dalszego czytania. Nie znalazłam tu ani jednego akapitu pozbawionego akcji, co miało duży wpływ na odbiór powieści. Mogę się nawet pokusić o stwierdzenie, że gwałtowność treści w pewnym momencie mnie przytłoczyła.
Podobnie jak w części pierwszej, mamy tu do czynienia z językiem mocno podwórkowym, czym autor chciał podkreślić charakter opisywanego otoczenia. Mowa tu bowiem o Santa Mondega, mieście pełnym morderców, kanalii i innych wyrzutków. Znajdziemy tu także żywe trupy, które wybrały sobie to miejsce na swoją siedzibę. Nie ma tu praworządnych obywateli, nawet funkcjonariusze policji są elementem przerażającej całości. Na porządku dziennym są morderstwa i rozboje.
W tak mrocznym otoczeniu dzieją się przedziwne rzeczy, śmierć jest czymś oczywistym a elementy magiczne, choć bardzo pożądane, mogą przynieść jedynie zgubę. To tutaj poznajemy w końcu Bourbon Kida, który w "Księdze bez tytułu" był postacią zagadkową, niebezpieczną, pełną sprzeczności. Teraz mamy szansę dowiedzieć się, kim jest ten tajemniczy mężczyzna i czemu jest taki jaki jest. Spotykamy także innych bohaterów, których część pierwsza pozostawiła przy życiu. Uwikłani wbrew swojej woli w okrutną walkę zrobią wszystko, aby wyjść z tego cało. Niestety tym razem wrogów jest znacznie więcej i są o wiele potężniejsi. 
Tutaj muszę ostrzec, że książka zawiera sceny drastyczne, tortury, sposoby zadawania śmierci, o jakich nigdy bym nie pomyślała. Anonim w tej kwestii wykazał się naprawdę pomysłowością, co po lekturze części pierwszej wcale mnie nie zaskoczyło. Byłam przygotowana na takie epizody.

Podsumowanie

Jak już wiecie powieść bardzo mnie wciągnęła, nie dała nawet chwili wytchnienia. Jestem pod wrażeniem pomysłu na fabułę i sposobu jej opisania. Mimo to w porównaniu z "Księgą bez tytułu" "Oko Księżyca" wypada troszkę słabiej. Po przeczytaniu części pierwszej byłam nią zachwycona, nie mogłam o niej zapomnieć. W części drugiej zdaje mi się, że autor nieznacznie przesadził z akcją. Tego wszystkiego było ciut za dużo, nie można było się skupić. Wydaje mi się, że spowodowane jest to sukcesem "Księgi bez tytułu", który zmusił Anonima do szukania mocniejszych wrażeń, próby przebicia prawie ideału. Najczęściej kontynuacje są nieco słabsze i tego pewnie autor chciał uniknąć. Przez to stworzył się pewien bałagan.
Na szczęście dla nas bałagan ten nie jest na tyle odczuwalny, aby nie czerpać przyjemności z czytania, do czego wszystkich miłośników gatunku serdecznie namawiam.





Copyright © 2014 Wilki Cztery , Blogger