"Czarna woda" Atticia Locke

"Czarna woda" Atticia Locke

Ostatnio natrafiłam na książkę, która wzbudziła moje zainteresowanie. Nie kojarzyłam autorki więc nie wiedziałam tak naprawdę czego się spodziewać. Moją uwagę wzbudził ciekawy opis z okładki, który zachęcił mnie obietnicą akcji i intrygującej zagadki.

"Czarna woda" Atticia Locke


Opis z okładki

Houston, Texas, rok 1981. Jay Porter nie jest prawnikiem, jakim zawsze pragnął być.  Jego najbardziej obiecująca klientka to tania call-girl, a kancelaria, którą prowadzi, mieści się w podupadłym pasażu handlowym Dawno zrozumiał, że jego amerykański sen się nie spełni. Chce tylko spokojnie i godnie żyć. Niestety, gdy wiedziony impulsem ratuje tonącą kobietę - otwiera puszkę Pandory. Tajemnice nieznajomej narażają Jaya na niebezpieczeństwo, wplątują w dochodzenie w sprawie zabójstwa, co może przypłacić utratą pracy, rodziny, nawet życia...
"Czarna woda" trzyma w napięciu od pierwszej strony! Akcja toczy się w szalonym tempie, a zakończenie jest nie do przewidzenia...

Moja recenzja

Może zacznę od początku. Nie wiem czemu, ale czytając opis książki wyobraziłam sobie Jaya jako czterdziestoletniego, łysiejącego mężczyznę z wielkim brzuchem. Nie wiem co mną kierowało, taki obraz od razu powstał w mojej głowie. Już na początku okazuje się, jak nietrafiony był mój opis. Jay okazuje się czarnoskórym mężczyzną koło trzydziestki, którego życie nie ogranicza się tylko do przesiadywania przed telewizorem z piwem w ręku. Można powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Nasz prawnik ma, a przynajmniej miał pasje, które były dla niego czymś więcej niż zwykłym hobby. W czasach studenckich brał czynny udział w walce o prawa dla mniejszości etnicznych, co nadawało jego życiu sens.
Niestety nie skończyło się to dla niego dobrze. Niesłusznie oskarżony, prześladowany, postanowił zapomnieć o swoich ideałach i wycofać się z życia publicznego. Poznajemy go w momencie, w którym z jego ideałów pozostaje jedynie strach i żal.
Nie przepadam za bohaterami idealnymi i tutaj z pewnością takiego nie spotkamy. Jay nie chce brać na siebie żadnej odpowiedzialności, unika zdarzeń, które mogą go postawić w centrum uwagi. Będąc świadkiem przestępstwa chce odejść nie udzieliwszy pomocy. I mimo że nie lubię chodzących doskonałości, ten konkretny bohater, ze swoimi wadami i obawami, także nie przypadł mi do gustu.Wydał mi się wycofany, wręcz aspołeczny, zamknięty w sobie. Na jego niekorzyść przemawiał stosunek do jego żony, która z dla mnie niezrozumiałych powodów godziła się na jego milczenie i obojętność. Nie zrozumcie mnie źle, Jay darzył ją uczuciem i starał się o nią dbać. Jednocześnie ją ignorował i traktował według mnie jak dodatek do swojej codzienności. Jako żona nie umiem tego zaakceptować i przejść nad tym do porządku dziennego. Czarę przepełnił jego ogólny stosunek do życia i innych ludzi. W trakcie lektury wychodzą na jaw fakty, które w pewnym sensie tłumaczą jego zachowanie, jednak według mnie jest to tylko wymówka słabego człowieka.

A teraz główny temat książki - walka o prawa dla czarnoskórych. Nie spodziewałam się tutaj takiego wątku, który, muszę przyznać, nie jest mi jakoś bliski. Nigdy się tym problemem nie interesowałam, po prostu nie miałam ku temu powodów. Tutaj temat ten został przedstawiony priorytetowo, wręcz obsesyjnie. I od razu powiem, ze sposób, w jaki opisuje go autorka absolutnie mi się nie podoba. Na każdej stronie praktycznie mamy do czynienia ze słowem czarny, czarnoskóry czy podobne. Wiem, że czasy dla afroamerykanów nie były najlepsze, jednak mania prześladowcza jest widoczna w każdym zdaniu, co niesamowicie przeszkadza.

Wątek walki o prawa człowieka i osobiste obawy Jaya praktycznie całkowicie przysłaniają element kryminalny książki, który staje się tematem pobocznym. Zbrodnia, która zapoczątkowała całą serię zdarzeń, pozostaje tak naprawdę w dziwnym zawieszeniu bez zwrotów akcji czy dodatkowych tropów. W finale znajduje swoje rozwiązanie, jednak nie ono jest tutaj najważniejsze. Ważny staje się  wybór, przed jakim stoi główny bohater, od którego zależą jego dalsze losy.

Podsumowanie

Biorąc do ręki "Czarną wodę" spodziewałam się wciągającego thrillera, przynajmniej kryminału. Opis z okładki obiecywał wartką akcję i dużo zwrotów. Niestety nie mogę się zgodzić z tym całkowicie. Jak pisałam, wątek zbrodni ginie pod ciężarem problemów obyczajowych czy politycznych, których tutaj absolutnie nie brakuje. Wydaje się, że morderstwo było raczej punktem, który zapoczątkował zmiany w życiu Jaya, nie do końca związanym z głównym tematem powieści.
Nie mogę powiedzieć, że książka absolutnie mi się nie spodobała. W końcu postanowiłam ją przeczytać do końca, a to o czymś świadczy. Jednak znając jej tematykę, nigdy bym się nie zdecydowała na ten właśnie tytuł. Nie lubię polityki, nie jestem zwolenniczką lektur o problemach społecznych. Dla mnie liczy się akcja, która wciągnie i nie puści aż do zakończenia, szczęśliwego bądź nie.

Czytaliście "Czarną wodę"? Jakie wrażenia? A może jest wśród was miłośnik tego typu literatury?


"Tajemnicza Kobieta" Victoria Holt

"Tajemnicza Kobieta" Victoria Holt

W ostatnim czasie postanowiłam darować sobie mocną literaturę, krwawe sceny i nadprzyrodzone zjawiska. Mam raczej humor na odrobinę romansu, chociaż nie odmówię sobie też elementów kryminalnych. Po dużej dawce horrorów przyszedł czas na lekkie historie o miłości, które czyta się szybko i przyjemnie. Mimo pewnych tajemnic w tle, książki Victorii Holt idealnie spełniają te warunki.

"Tajemnicza kobieta" Victoria Holt

Opis z okładki

Stylowy wiktoriański romans w scenerii tropikalnej wyspy.
Anna Brett, zakochana w kapitanie Redverie Strettonie, wyrusza w rejs na jedną z wysp Pacyfiku. Stretton stracił swój poprzedni statek w tajemniczych okolicznościach, a wraz z nim przepadło kilka bezcennych diamentów. Na pierwotnej wyspie Coralle, gdzie władają czary i moce ciemności, prawda o kapitanie Strettonie wychodzi na jaw. A zagadka Tajemniczej Kobiety nareszcie zostaje rozwiązana...

Moja recenzja

Jak wiecie, bardzo lubię książki Victorii Holt. "Pani na Mellyn" była jedną z pierwszych tego typu powieści, jakie przeczytałam, a jednocześnie jedną z najlepszych. Może wynika to z mojego sentymentalizmu, lubię wspominać, zwłaszcza to, co mi się podobało i wywarło na mnie jakiś wpływ.
"Tajemnicza Kobieta" to historia opowiadająca losy Anny Brett, młodej kobiety, która po stracie ukochanych rodziców trafia pod opiekę surowej krewnej. Od tego momentu wydaje się, że jej życie będzie biegło utartym torem, bez uczuciowych uniesień i pasjonujących przygód. Sprawę dodatkowo komplikuje uczucie, jakie wzbudza w niej tajemniczy kapitan Stratton, który pojawia się znienacka, wydawałoby się całkiem przez przypadek i równie nagle znika.
Wydawałoby się, że już nic nie może się wydarzyć w życiu Anny, która skazana na opiekę nad ciotką, nie ma prawa zadbać o swoje szczęście. Wszystko zmienia się w momencie, kiedy niespodziewana tragedia spada na dom.
Stając przed trudną decyzją dotyczącą swoich dalszych losów, Anna podejmuje wielkie ryzyko. Pomimo miłości, która nie ma prawa istnieć, wbrew zdrowemu rozsądkowi, postanawia poświęcić wszystko, co do tej pory znała i ruszyć w nieznane.
Z początku książka wydaje się prostą lekturą w stylu wiktoriańskich romansów. Na pierwszy rzut oka nie widać tu ani zagadki kryminalnej, ani przyciągających uwagę tajemnic. To jest dość typowe dla twórczości Victorii Holt, dość długie wprowadzenie do pasjonującego końca, które absolutnie mi nie przeszkadza cieszyć się lekturą. Zazwyczaj jej historie rozpoczynają się od lat dziecięcych głównej bohaterki, dzięki czemu mamy możliwość poznać ją dokładnie. Ma to o tyle duże znaczenie, że książki te pisane są w pierwszej osobie, można powiedzieć że w formie spisu wspomnień, swoistego pamiętnika. Jeśli bohaterka nie rozwikła tajemnicy, to czytelnik także nie poznaje rozwiązania.
Tutaj także przechodzimy przez być może dość nudne i monotonne z początku losy Anny. Jest to jednak konieczne, aby w pełni poznać i docenić późniejsze wydarzenia, które z początku chaotyczne, na końcu układają się w logiczną całość. Sytuacje, które wydawały się nam naturalne, okazują się z góry ukartowane dla konkretnego celu.
Victoria Holt dość często zaskakuje w swoich powieściach nietypowym zakończeniem, absolutnie nie pasującym do klasycznych romansów. I tutaj finał jest dość odmienny od oczekiwań miłośników opowieści o miłości. Okazuje się bowiem, że przeszkody, które stały na drodze do szczęścia nie zostały w magiczny sposób pokonane, a spełnienie wymagało od bohaterów sporej dawki cierpliwości i samozaparcia.
Wątek kryminalny, o którym z początku czytelnik nie zdaje sobie sprawy, przeplata się przez całą historię niezauważony przez nikogo, dopóki sprawy nie przybierają dramatycznego obrotu. Dopiero finał daje odpowiedzi na nurtujące pytania i pokazuje, jak blisko Anny miały miejsce dramatyczne wydarzenia, przez nikogo niezauważone.

Podsumowanie

Nie mogę dodać nic ponad to, że książki Victorii Holt niezmiennie towarzyszą mi od dawna. Jestem pod wrażeniem jej wyobraźni i umiejętności tworzenia zagadki idealnie wplecionej w, zdawałoby się, pospolite losy bohaterów. Wydarzenia z jej powieści wydają się takie codzienne, mało znaczące. Jednak po poznaniu całej historii dowiadujemy się, jak wiele z pozoru błahych spraw wiązało się z zagadką, o której istnieniu nikt nie zdawał sobie sprawy.
Podobnie było z powieścią "Tajemnicza Kobieta", w której wątek kryminalny nie dawał o sobie jednoznacznie znać przez długi czas. Także sprawa romansu, który nie miał prawa istnieć, była bardzo nietypowa i momentami mało satysfakcjonująca. Mimo to z czystym sumieniem polecam książkę miłośnikom gatunku. Historia naprawdę mnie wciągnęła i z niecierpliwością czekałam na ciąg dalszy.
Uwielbiam takie powieści, na pewno jeszcze nie raz u mnie przeczytacie recenzje podobnej historii. A jak wy podchodzicie do romansów historycznych?


"Dziecko" Torey L. Hayden

"Dziecko" Torey L. Hayden


Dawno mnie tu nie było. Przybyło mi trochę nowych obowiązków zawodowych i czas jakoś ucieka. Nie znaczy to wcale, że w międzyczasie nie czytam książek, czytam, i to sporo. Lektura jest dla mnie najlepszym odpoczynkiem po ciężkim dniu. Niestety na pisanie już zabrakło możliwości. Ale już jestem z powrotem i postaram się zapoznać was z lekturami, które ostatnio wpadły mi w ręce.


"Dziecko" Torey L. Hayden

"Dziecko" - Historie prawdziwe

Książka okazała się dla mnie nieco problematyczna, a to za sprawą braku opisu. Nie lubię takich niespodzianek, w końcu jest tak mało czasu na czytanie rzeczy, które nas interesują, więc lepiej unikać tekstów mało interesujących. Mam jednak słabość do historii prawdziwych, postanowiłam więc spróbować. Zwłaszcza opowieść o dziecku (miałam nadzieję, że to nie jakiś typ metafory i dziecko rzeczywiście tam będzie) przyciągała mnie i kusiła. Nie pozostało mi nic innego, jak się o tym przekonać na własnej skórze.

Recenzja i moje spostrzeżenia

Już z pierwszej strony dowiadujemy się, że narratorką i jednocześnie autorką powieści jest nauczycielka. Nie jest to jakaś pierwsza lepsza nauczycielka, a osoba zajmująca się dziećmi z zaburzeniami emocjonalnymi. Trochę tak podręcznikowo zabrzmiało, chodzi głównie o dzieci, z którymi normalny pedagog niekoniecznie da sobie radę.
Poznajemy specyfikę tego zawodu, uczestniczymy w zajęciach dość niecodziennej klasy. A w końcu spotykamy tytułowe dziecko. Jest to mała dziewczynka, około sześcioletnia, która pakuje się w poważne tarapaty. Zadziwiające, ale tak mała istota ma na swoim koncie znęcanie się i okaleczenie swojego młodszego kolegi. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić takiej sytuacji, jednak ze względu na to, że książka oparta jest na faktach, musiałam się z tym pogodzić.
Sheilę poznajemy w momencie, kiedy oczekując na umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym trafia do klasy autorki. Widzimy dzikie dziecko, nienawykłe do kontaktów międzyludzkich, agresywne. Z opisu mamy wrażenie, ze dziewczynka nie miała kontaktu z cywilizacją, a jej jedynym zadaniem jest obrona przed nieznanym zagrożeniem. Brudna, wychudzona, bita, wszystko to składa się na obraz dziecka niesamowicie nieszczęśliwego, które zostało już spisane na straty.
Książka została napisana w 1980 roku więc wydarzenia te miały miejsce jeszcze wcześniej. Nie sprawdziłam tego przed lekturą i przeżyłam lekki szok. Zdziwiła mnie postawa opieki społecznej, sądu oraz innych odpowiedzialnych za to osób. Data uświadomiła mi jednak, że nie tak dawno temu pomoc dzieciom krzywdzonym wcale nie miała miejsca. Dziecko głodzone nie znajdowało nigdzie ratunku, chyba że doszło do tragedii. W tamtych czasach raczej nie zapobiegano takim sytuacjom a dopiero karano winnych. Decyzje pozostawiano rodzicom i nie ingerowano w metody wychowawcze, co niestety w przypadku Sheili mogło się skończyć tragicznie.
Wychowywana przez ojca alkoholika, porzucona w brutalny sposób przez matkę, stała się niezwykle agresywną i dziką dziewczynką. W dodatku zamiast pomocy sąd zsyła ją do szpitala psychiatrycznego, ponieważ nie ma innego pomysłu, co z nią zrobić. Nie ma psychologów, instytucji opiekuńczych, a opieka społeczna zajmująca się jej przypadkiem nie może albo nie chce zmusić ojca do dbania o córkę. Wszystko to w dzisiejszych czasach wydaje się niedorzeczne. Oczywiście nie mówię o biedzie i przemocy, tej niestety jest w nadmiarze. Bardziej tu myślę o postawie społeczeństwa i władz.
Dodatkowym szokiem były kary cielesne, które wymierzał nie kto inny, a dyrektor szkoły. Torey, która chciała się im przeciwstawić, została postraszona zwolnieniem z pracy. Dla mnie to totalny matrix, chociaż wiem, że nie tak dawno temu była to norma.

Czy warto przeczytać?

Mogę tylko powiedzieć, że warto. Historia jest niezwykle poruszająca i wzruszająca. Daje nadzieję na lepsze jutro nawet w sytuacjach zdawałoby się beznadziejnych. Nie liczcie na szybką akcję, zawrotne tempo i fabułę pełną przygód. W tej powieści liczy się coś zupełnie innego. Liczy się drugi człowiek, jego spojrzenie na świat, potrzeby i marzenia.
Jest to opowieść o dziecku, które z przestraszonego małego potworka staje się śliczną dziewczynką. A to za sprawą odrobiny miłości i zainteresowania. Tylko tyle wystarczy, aby zapewnić maluchowi szczęście i dobry start w przyszłość.

Czytacie historie oparte na faktach? a może wolicie raczej fikcję literacką?



"Wołyń bez litośc" Piotr Tymiński

"Wołyń bez litośc" Piotr Tymiński


Niedawno zostałam poproszona przez pana Piotra Tymińskiego o zrecenzowanie jego książki "Wołyń bez litości". Mimo, że dość sceptycznie podchodziłam do historii wojennych, postanowiłam spróbować. Nie jestem miłośniczką historycznych powieści, chyba że to romans. Byłam raczej nastawiona na zbiór pewnych faktów z przeszłości, coś na kształt lekcji historii, które nie należały do moich ulubionych. Moje wrażenia po lekturze przeczytasz poniżej.


"Wołyń bez litości" Piotr Tymiński


"Wołyń bez litości" Piotr Tymiński - opis z okładki


Rok 1943. Kiedy sprzymierzeni na frontach II Wojny Światowej przełamują potęgę III Rzeszy, na Wołyniu dochodzi do eksterminacji Polaków. Stanisława Morowskiego spotyka osobista tragedia, a kolejne miesiące jego życia wypełnia nieustanna walka o przetrwanie. Dynamicznie rozwijająca się akcja książki ukazuje politykę niemieckich okupantów, bezwzględność ukraińskich nacjonalistów i dwulicowość sowieckich partyzantów. Tłem dla opisanych wydarzeń są urokliwe plenery, gdzie żyją ludzie przywiązani do tradycji i ziemi.

Powieść oparta na autentycznych wydarzeniach.

Moje wrażenia

Jak pisałam wyżej, do książki podchodziłam raczej ostrożnie. Trochę bałam się, w jakiej formie będą przedstawione fakty. Zaczęłam więc czytać z pewną obawą. Nie przeczytałam jednej strony, a już akcja mnie porwała. Od początku powieści autor w sposób dosadny pokazuje nam, o jakim okresie historycznym pisze, nie ma tu miejsca na litość czy współczucie. Czas II Wojny Światowej był momentem, który ludzie pamiętają jako krwawy, brutalny i pełen niepotrzebnej przemocy. I tak właśnie opisuje to pan Tymiński.
Powieść zaczyna się od tragicznego momentu, który popchnął głównego bohatera do dalszych zdecydowanych działań. Koszmar, jaki stał się udziałem Stanisława, przechodzi nasze najśmielsze wyobrażenia. Niby zna się fakty historyczne, wiadomo jak wyglądała wojna. Ale jeśli nie poznasz tematu z pierwszej ręki, to nie zdajesz sobie sprawy, jaki to był strach.
Staszkowi towarzyszymy w trudnym czasie po tragedii, kiedy atakowana ludność cywilna staje się bezbronna, mordowani są wszyscy Polacy, łącznie z kobietami, starcami i dziećmi. Opisy tych zbrodni są przejmujące, rodem z horroru. Czytałam wiele horrorów a nigdy nie byłam tak przerażona. Wynika to z faktu, że fikcja ma ten atut, że wiadomo, że jest zmyślona. Tutaj mamy do czynienia z prawdziwą historią prawdziwych ludzi. Ich ból był odczuwalny na każdej stronie powieści.
Najbardziej bolały mnie opisy torturowanych i zabijanych dzieci. Według mnie w ludziach tak postępujących nie mogło być nawet odrobiny człowieczeństwa. I nie ma tu wytłumaczenia, że to czas walki, bo dzieci nie walczyły. Przerażający jest fakt, że takich morderców były całe setki. Bez skrupułów zabijali, kaleczyli i palili, tak naprawdę tylko dla zabawy. Nie było tu ani większego sensu, ani konkretnego celu.
Ojcowie mordowali swoich bliskich uznając ich za wrogów, brat zabijał brata. Pamiętam scenę, w której ojciec nie chciał zabić swojej rodziny. Został za to zatłuczony siekierą, a jego najbliżsi i tak zginęli. Był też moment, kiedy cała rodzina spłonęła w domu podpalonym przez najeźdźców, ponieważ ojciec nie dał zgwałcić swoich córek, woleli wszyscy umierać w męczarniach. Takich scen w tej książce jest mnóstwo, każda opowiada dzieje konkretnej rodziny czy osoby.
Zakończenie książki, choć na pozór szczęśliwe, pozostawia sporą niepewność, co przyniesie jutro. Brakowało mi tutaj jakiegoś podsumowania, chociaż zdaję sobie sprawę, że w tamtych czasach nie było czasu na świętowanie happy endów. Obowiązek wobec ojczyzny i bezbronnych ludzi nękanych przez wroga był ważniejszy niż osobiste sprawy.

Podsumowanie

Jestem książką szczerze zachwycona. Z początku obawiałam się jej, może wynikało to z mojej niechęci do historii wojennych, jak i historii ogólnie. Jednak szybko zmieniłam zdanie. Powieść ta nauczyła mnie o wiele więcej o naszej przeszłości niż lekcje historii przez całą moją karierę edukacyjną. Do tej pory byłam raczej ignorantką w tej dziedzinie (aż wstyd się przyznać).
Jest to poruszająca historia bezbronnych, atakowanych Polaków pokazana oczami świadka i zarazem ich obrońcy. Od decyzji, jakie podejmował Staszek, zależało niejednokrotnie życie wielu ludzi. Chęć niesienia pomocy była silniejsza od strachu o swoje życie, co napawa optymizmem i nadzieją, że jednak te tragiczne okoliczności nie złamały ducha we wszystkich.
Pozostaje mi tylko polecić z czystym sumieniem. Naprawdę warto, jeśli nie ze względu na wartości historyczne, to dla głównego bohatera i jego przyjaciół, którzy wykazali się bohaterstwem i odwagą.

Lubicie książki oparte na faktach? Czy może wolicie raczej fikcję literacką?




"Zielony Blask" Victoria Holt

"Zielony Blask" Victoria Holt


Tych, którzy czytali mój ostatni post, na pewno nie zaskoczy, że dziś powracam znowu do twórczości Victorii Holt. Jestem zachwycona jej powieściami i wcale nie będę płakać, jeśli uda mi się moją fascynacją kogoś zarazić. A uwierzcie mi, że warto.

"Zielony Blask" Victoria Holt

Opis z okładki

Jessica pragnie życia romantycznego i pełnego przygód. Kiedy więc bogaty poszukiwacz opali kupuje rodzinną rezydencję Claweringów, nie bacząc na zakazy zawiera z nim przyjaźń. Dzięki niemu poznaje historię najwartościowszego z opali, legendarnego Zielonego Blasku. Zniknięcie tego kamienia w tajemniczy sposób wiąże się z losami Jessici i jej bliskich. Za sprawą możnego opiekuna Jessica wychodzi za mąż, wyjeżdża na drugą półkulę i zostaje panią wspaniałej rezydencji na południu Australii - Pawiego Domu. Tam, całkowicie osamotniona, przeżywa chwile grozy. Zaczyna rozumieć, że nie tylko kamień, lecz także jej życie będzie stawką w grze.

Moja recenzja

Jestem romantyczką, chociaż staram się to na co dzień ukrywać. Ale już wybierając lekturę, często jednym z kryteriów jest wątek miłosny. Nie mam tu na myśli typowych Harlequinów, chociaż i takie zdarzało mi się czytać. Od dobrego romansu oczekuję elementu zaskoczenia, trochę niebezpieczeństwa i mnóstwa przygód. Dlatego tak cenię sobie twórczość Victorii Holt, która zawiera wszystkie te punkty.
Nie inaczej jest w przypadku "Zielonego Blasku", o czym spróbuję Was właśnie przekonać. Ten ciekawy romans historyczny wciągnął mnie bez reszty. Poznajemy młodą Jessicę, której życie do tej pory było co najmniej nudne, czasami wręcz przykre. Monotonia codzienności na szczęście nie zabiła w niej zamiłowania do przygody, które ujawni się w dogodnym momencie. A moment ten nadchodzi szybciej niż mógłby ktokolwiek przypuszczać. Jessica staje przed trudnym wyborem między pozostaniem w rodzinnym domu, gdzie nikt zdaje się nie żywi do niej cieplejszych uczuć, a wyruszeniem w podróż pełną przygód z człowiekiem całkowicie obcym, a do tego niesamowicie dumnym i pewnym siebie.
Żeby nie było za wesoło, przeszłość bohaterki osnuta jest tajemnicą, której nikt nie chce wyjawić. Przyszłość natomiast może okazać się bardzo niebezpieczna, a losy Jessici dalekie od szczęśliwych. W to wszystko wplątane jest silne uczucie, którego nikt się nie spodziewał, a które zdaje się nie ma szansy na happy end.
Uwielbiam książki tej autorki, przeczytałam ich już sporo i znam jej styl. Dlatego zakończenie nie było dla mnie jakąś wielką niespodzianką, chociaż i ja w pewnym momencie dałam się zwieść pozorom. Gwarantuję, że dla osób dopiero zaznajamiających się z tymi powieściami, finał będzie nie lada zaskoczeniem.

Podsumowanie

Świetna. Zaskakująca. Romantyczna. Nie znalazłam w tej książce jakiś rażących wad, nie umiem wskazać choć jednej. Mogę się tylko przyczepić, że ogólnie powieści Victorii Holt są pisane jednym stylem i po pewnym czasie już można wysnuć przypuszczenia co do fabuły. Jednak dla osób, które dopiero zaczynają z nią przygodę, na pewno będą nie lada zaskoczeniem. Polecam z czystym sumieniem, zwłaszcza romantykom, choć wątek miłości nie jest tutaj najważniejszy.

Jaki jest wasz ideał romansu? A może wcale takich książek nie czytacie?





"Oczy Żbika" Victoria Holt

"Oczy Żbika" Victoria Holt

Macie ochotę na odrobinę romansu? Ale takiego nietypowego, bardzo niejednoznacznego i z nutą tajemnicy. Ja postanowiłam na jakiś czas odpocząć od horrorów, thrillerów i innych przerażaczy. Zamarzyło mi się przeczytać coś lekkiego, szybkiego i jednocześnie bardzo ciekawego. Moją faworytką w tym gatunku jest Victoria Holt, a że ostatnio udało mi się nabyć kilka jej książek, to dziś z entuzjazmem prezentuję wam recenzję jednej z nich.

"Oczy Żbika" Victoria Holt

  Opis z okładki

Ojciec Nory wyjechał do Australii, aby szukać złota. Niestety, miast bogactwa znajduje śmierć. Dziewczynę na odległy kontynent sprowadza przyjaciel ojca nazywany Żbikiem, obdarzony nieodpartym urokiem i tajemniczym magnetyzmem. Po Norę przyjeżdża do Anglii jego syn.
Victoria Holt, ciesząca się ogromną popularnością autorka romansów, i tym razem nie zawodzi czytelnika. Dawna obsesja stająca na przeszkodzie wielkiej miłości, egzotyczne krajobrazy Australii i przede wszystkim porywające losy bohaterki czynią z tej książki lekturę wzruszającą i piękną.

Moja recenzja

Książki Victorii Holt towarzyszą mi praktycznie przez całe dorosłe życie. Przeczytałam ich już sporo, chociaż jeszcze drugie tyle na mnie czeka. Zdążyłam poznać jej styl, który bardzo mi się podoba. Czytając "Oczy Żbika", myślałam, że będzie to typowy romans historyczny, gdzie na końcu okazuje się, że wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Uprzedzam już zainteresowanych, powieść rzeczywiście jest historyczna, romansu też tu nie brakuje. Jest też mnóstwo przygód, jakimi los obdarowuje główną bohaterkę. Tyle, że nie do końca jest to taki zwyczajny romans.
Nora, po śmierci ojca, zostaje sama na świecie. Jedyną jej szansą jest wyjazd do Australii, gdzie mieszka człowiek wybrany dla niej na opiekuna. O Żbiku wiele się mówi, z opowiadań wyłania się człowiek władczy, nietypowy, pewny siebie. Jest on niewątpliwie postacią dominującą w tej książce, ma duży wpływ na losy innych bohaterów. Niestety nie zawsze jego decyzje są zgodne z życzeniami innych, co nie przeszkadza mu dążyć do celu.
Jak to w romansach, miłość odgrywa tu dużą rolę. Nietypowe jest to, że sama bohaterka nie jest zdecydowana co do kogo czuje. Daje sobą manipulować, oddaje swój los w ręce innych i pozostawia im decyzję o swojej przyszłości. Nie oznacza to absolutnie, że jest to postać słaba, nieraz daje o sobie znać jej silny charakter. Jednak jej niezdecydowanie w niektórych, można powiedzieć kluczowych, kwestiach jest wręcz irytujące. Nie tylko Nora daje sobą manipulować, jest także Stirling, syn Żbika, który słowa ojca uznaje za świętość i swój los powierza jego decyzji. Właśnie w tym wszystkim najdziwniejsze jest to, że postacie te nie są w najmniejszym nawet stopniu słabe czy bezbronne, a mimo to nie są panami swoich losów.
Wpływ tytułowego bohatera jest tak duży, że nie można być pewnym szczęśliwego zakończenia, jakie w innych romansach byłoby nieuniknione. Na każdym kroku pojawiają się wyimaginowane przeszkody, które stoją na drodze miłości. Tylko czy taka miłość naprawdę jest warta zachodu? W końcu powinno to być uczucie przenoszące góry, a tutaj mała niedogodność staje się nie do pokonania.
Jak to w książkach tej autorki bywa, dużą rolę odegrał tu także wielki stary dwór. Podobnie było w "Pani na Mellyn", o której już wam pisałam. Obsesja na punkcie starego domostwa, jego uwielbienie i chęć posiadania były bardzo ważnymi czynnikami, które strasznie namieszały w życiu bohaterów. Czy było warto, pozostawiam Wam do oceny.

Podsumowanie

Mimo tego, że wątek miłosny okazał się dość nietypowy, książka bardzo mi się podobała. Czytałam ją z wypiekami na twarzy, głównie ze względu na pełne przygód losy Nory. Jeśli chodzi o temat uczucia, to nie był on dla mnie całkowitym zaskoczeniem, Victoria Holt już kilka razy zastosowała taką niecodzienną taktykę. Polecam zwłaszcza dla miłośników przygód i romansów umiejscowionych w minionych latach.
Ja jestem absolutnie zachwycona książkami Victorii Holt, już sięgam po następną. A czy Wy czytaliście którąś z jej powieści? Jakie wrażenia?





"Joyland" Stephen King

"Joyland" Stephen King


Cóż tu dużo pisać. Jak już wam wcześniej kilka razy wspomniałam, postanowiłam zapoznać się bliżej z twórczością Stephena Kinga. Dziś padło na "Joyland", chociaż ostrzegam, że to jeszcze nie koniec przygody z królem horroru.

"Joyland" Stephen King

Opis z okładki

Devin Jones, student college'u, zatrudnia się na okres wakacji w lunaparku, by zapomnieć o dziewczynie, która złamała mu serce. Tam jednak zmuszony jest zmierzyć się z czymś dużo straszniejszym: brutalnym morderstwem sprzed lat, losem umierającego dziecka i mrocznymi prawdami o życiu - i tym, co po nim następuje. Wszystko to sprawi, że jego świat już nigdy nie będzie taki sam...
Pasjonująca opowieść o miłości i stracie, o dorastaniu i starzeniu się - i o tych, którym nie dane jest doświadczyć ani jednego, ani drugiego, bo śmierć zabiera ich przedwcześnie.
Joyland to Stephen King w szczytowej pisarskiej formie, równie poruszający jak Zielona Mila czy Skazani na Shawshank. To jednocześnie kryminał, horror i słodko-gorzka opowieść o dojrzewaniu, która poruszy serce nawet najbardziej cynicznego czytelnika.

Moja recenzja

Nazwisko Kinga nieodwołalnie kojarzy się nam z horrorami, choć są pewne wyjątki. I od razu na wstępie napiszę, że według mnie "Joyland" jest właśnie jednym z tych wyjątków. Scen grozy mamy tu jak na lekarstwo, a wręcz nie mamy ich praktycznie wcale. Jest kilka momentów związanych w pewien sposób ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, jednak nie stanowią one elementów grozy (przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie).
Pokuszę się o stwierdzenie, że książka ta jest w dużym stopniu analizą charakteru głównego bohatera i jego zmiany do podejścia do życia. Mamy tu bowiem nieszczęśliwie zakochanego studenta i możemy obserwować jego zmieniające się uczucie, które skazane jest w końcu na zapomnienie. Widzimy także jego zapał przy pracy z dziećmi, którego się nie spodziewał. Obserwujemy jego ból wywołany niesprawiedliwością, jaka może dosięgnąć nawet niewinnego chłopca. Jest to swego rodzaju historia o dojrzewaniu, Devin ze zwykłego studenta przeistacza się w dorosłego, odpowiedzialnego mężczyznę, który poznał wartość nawet pozornie nieważnych momentów.
Cieniem na całej opowieści kładzie się historia pewnego morderstwa sprzed lat, które do tej chwili nie zostało wyjaśnione. Młoda dziewczyna ginie zamordowana w brutalny sposób, a jej morderca, mimo zdjęć, nie zostaje złapany. wydaje się, że zbrodnia ta jest nierozerwalnie związana z lunaparkiem, co wzbudza ciekawość głównego bohatera, od początku zafascynowanego tym miejscem.
Wątek kryminalny jest tak naprawdę jedynym mocniejszym elementem powieści. Poszukiwania nieznanego mordercy dodają dreszczyku emocji książce, która w dużej mierze może uchodzić za obyczajową. Jest on ważny, jednak zostaje trochę pominięty w całości, stanowi motyw poboczny, ciekawostkę związaną z lunaparkiem.
Ciekawym elementem jest postać Mike'a, małego chłopca przedwcześnie skazanego na cierpienie. Wprowadza on do całości element nadprzyrodzony, dzięki któremu Devin ma szansę wyjść cało z opresji.

Podsumowanie

"Joyland" jest książką interesującą, przyjemnie się ją czytało i nie żałuję czasu jej poświęconego. Niestety nie trafi ona na listę moich ulubionych, nie wywarła na mnie aż takiego wrażenia, mimo to mogę ją polecić jako niezobowiązującą lekturę.
Gdybym nie wiedziała, kto jest autorem tej powieści, nigdy nie przypisałabym jej Kingowi. Nie czytałam "Zielonej Mili" ani "Skazani na Shawshank", o których mowa na okładce, jednak porównując do pozycji przeze mnie przeczytanych, ciężko mi utożsamić autora z tą książką. Całkowicie inne podejście do zjawisk paranormalnych i o wiele mniejsza dawka grozy zmyliły mnie totalnie. Jak już wcześniej pisałam bardziej mi tu pasuje kategoria powieść obyczajowa, chociaż postanowiłam zaklasyfikować książkę całkiem inaczej, zgodnie z wskazówką z okładki.

Czytaliście "Joyland"? Jakie macie wrażenia?





Copyright © 2014 Wilki Cztery , Blogger