Sos czosnkowy

Sos czosnkowy

Macie w swojej kuchni taki przepis, z którego korzystacie przynajmniej raz w tygodniu? A może jakiś ciekawy dodatek do posiłków, bez którego nie wyobrażacie sobie niektórych dań? U nas tą rolę odgrywa przepyszny sos czosnkowy, o który najgłośniej dopomina się zazwyczaj moja młodsza córka. Idealny do domowej pizzy, kurczakowych kąsków czy innych mięs. Jego uniwersalność gwarantuje, że będziecie go robić zaskakująco często. A dodatkowo proste wykonanie nie odstraszy nawet największych laików kulinarnych.

Sos czosnkowy

Składniki:

  • 3 ząbki czosnku
  • opakowanie jogurtu naturalnego (150ml)
  • dwie łyżki majonezu
  • łyżka ziół prowansalskich


Ząbki czosnku obrać i przecisnąć przez praskę.  Wymieszać z majonezem, jogurtem i ziołami.
Sos gotowy!!!

Przyznacie, że to bardzo szybki i prosty sposób na urozmaicenie tradycyjnych dań. A efekt jest naprawdę smakowity.



Sok z czarnej porzeczki

Sok z czarnej porzeczki

Lato w pełni, czas odpoczynku i błogiego lenistwa. Ale czy na pewno? W kuchni to jest czas naprawdę wytężonej pracy, która przyniesie mnóstwo słodkich i przepysznych rezultatów. A cieszyć się nimi będziemy mogli przez cały rok. Wszystko za sprawą owoców, których w tym roku mamy pod dostatkiem (nie licząc niestety truskawek, których nie zdążyłam się najeść na zapas), dzięki czemu możemy wyczarować we własnych czterech ścianach absolutnie nieziemskie specjały.
Dziś postanowiłam uwolnić swoje krzaczki z owoców czarnej porzeczki. Od razu przyznaję bez bicia, jest to pierwszy raz, kiedy sięgam po te owoce. Wcześniej nie miałam okazji i odwagi zrobić z nich przetwory. W tym roku postanowiłam to zmienić i na pierwszy ogień poszedł sok z czarnej porzeczki, który jest idealny zarówno jako samodzielny napój, jak i dodatek do np. herbaty.

Sok z czarnej porzeczki

Składniki:

  • 1kg dojrzałych owoców czarnej porzeczki
  • 500g cukru
  • ok szklanka wody

Sok z czarnej porzeczki - składniki

Owoce czarnej porzeczki oczyść z szypułek, po czym dokładnie umyj. Włóż do garnka i dolej wodę. Zagotuj owoce i pozostaw na gazie jeszcze przez 10 minut.
Po tym czasie przecedź na dużym sicie, a powstały sok wymieszaj z cukrem. Zużyte owoce wyrzuć.
Umieść sok z powrotem na gazie i gotuj przez kolejne 10 minut od momentu zagotowania. Przelej do wyparzonych butelek lub słoików.
Jeśli przelejesz sok gorący i od razu zamkniesz słoiczki, nie musisz ich potem pasteryzować.





Wakacje z dziećmi - jak wypocząć i nie zwariować

Wakacje z dziećmi - jak wypocząć i nie zwariować

I znowu mamy wakacje!!! Uwielbiam ten moment, kiedy można już zacząć planować swój urlop, poprzez wybór kierunku podróży, konkretnego miasta, a w końcu idealnego hotelu. Jest to bardzo ekscytująca chwila, w której marzenia mogą stać się rzeczywistością, dlatego warto zastanowić się nad swoimi oczekiwaniami i na spokojnie zdecydować o celu podróży.
Dodatkowo każdy rodzic zdaje sobie sprawę, że wyprawa w towarzystwie małych podróżników może stać się nie lada zagwozdką logistyczna, która wymaga dodatkowego planowania i rozwiązywania wielu czasem nieziemsko absurdalnych problemów. Ale czego się nie robi dla odrobiny relaksu/wrażeń/zwiedzania (niepotrzebne skreślić).


Wakacje z dziećmi - jak wypocząć i nie zwariować

W trakcie trwania mojej rodzicielskiej kariery słyszałam wiele opinii jakoby podróże z dziećmi były bardziej męczące niż relaksujące. Takie wyjazdy wielu osobom kojarzą się z wiecznym stresem i niezliczoną ilością obowiązków, które nijak się mają do idei wypoczynku. Zero swobody, ciągłe pilnowanie czy kontrolowanie. Przyznacie, ze jest w tym strasznie dużo pesymizmu, przez co rzeczywiście może być ciężko o udany urlop.

A ja złamię ten krzywdzący i bardzo ograniczający stereotyp i przyznam się wam, że nie wyobrażam sobie urlopu w domu. Mam za sobą dwa tego typu eksperymenty, które miały miejsce zaraz po urodzeniu dzieci i dziś mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć: to nie dla mnie. Planuję cieszyć się wakacyjnymi wyjazdami co roku, oczywiście w miarę możliwości. I tu zaskoczę pewnie niejedną osobę – będą to wyjazdy z dziećmi.
Ktoś może zapytać, po co mi jeszcze dzieci na urlopie. Ano po to, że to także atrakcja dla nich. Nie widzę powodu, dla którego miałabym ograniczać przyjemności swoich córek aby samej lepiej się bawić (co też wcale nie jest takie pewne). Z mężem uwielbiamy małe i duże wycieczki, od zwykłego spaceru po kilkudniowe zwiedzanie. Nasze panny pokochały to równie mocno, dlatego towarzyszą nam przy każdej okazji. A my cieszymy się, kiedy możemy im sprawić przyjemność.
Czy mam swoją receptę na udany urlop? Po prostu wyluzować i cieszyć się czasem wolnym. Jeśli będziemy się spinać, denerwować i stresować, to wcale się nie zdziwię jeśli po wakacjach wrócimy jeszcze bardziej zmęczeni. Oczywiście zdarzą się sytuacje kryzysowe, które mogą nas wyprowadzić z równowagi, tylko czy nie mamy już tego opanowanego w domowym zaciszu? Zazwyczaj wiemy czym nas może latorośl zaskoczyć, jakie dziwne akcje mogą stać się jej udziałem. Jedyna rada – uodpornić się i nie podejmować wyzwania rzucanego przez naszego aniołka.
Dobrze, wiemy już, że dzieciaki jadą z nami. Ale co dalej? Jak się przygotować na to wyzwanie od strony logistycznej? Najlepiej od początku.

Wybór miejsca

U nas jest to bardzo proste. Bałtyk. Wiem, mało oryginalnie. Ale cóż poradzę, że moje córy tak kochają morze. A i ja uwielbiam ten kierunek. Chociaż mieliśmy też przyjemność spędzać urlop w górach i było fantastycznie. Jednak w tym roku wracamy do swoich starych przyzwyczajeń. I tutaj zaznaczę, że mimo, że kierunek lubi się powtarzać, to miejscowości zmieniamy jak rękawiczki. Rzadko zdarza się nam odwiedzić dwa razy to samo miejsce, w końcu jest ich tak duży wybór, że szkoda z czegoś zrezygnować.
Także przy wyborze noclegu warto postawić na coś, dzięki czemu dzieci nie będą miały czasu się nudzić. Najlepszy jest hotel z salą zabaw. Uwierzcie mi, rozwiązanie to czasem ratuje życie zmęczonym rodzicom, a wbrew pozorom wcale nie musi być droższe od innych miejsc. U nas jest to jedno z pierwszych kryteriów podczas wyszukiwania.
Pamiętajmy także, żeby wybrany hotel nie był za bardzo oddalony od atrakcji na których nam zależy. Małe nóżki szybko się męczą a noszenie 20 kilogramowego bagażu nie do końca odpowiada moim standardom wypoczynku. Do tej pory u nas sprawdzały się wózki typu parasolka, jednak dziewczyny już są na tyle duże, że nie za bardzo im już taki środek lokomocji pasuje. Mamy przez to z mężem spory dylemat, bo oboje uwielbiamy chodzić. 

Podróż

W naszym przypadku najgorszy moment podczas całych wakacji. Starsza córa z chorobą lokomocyjną, młodsza z kolei strasznie niecierpliwa. Nad morze powinniśmy dotrzeć po 6 godzinach jazdy, niestety w praktyce i przy częstych przystankach czas ten może się nawet podwoić. Jak zawsze lubiłam jazdę samochodem, tak w tej sytuacji aż mnie trzęsie z obawy. Ale i na to można znaleźć sposób.
Pierwsza propozycja – wyjazd nocą albo bladym świtem. Wtedy jest nadzieja, że nasza ukochana, marudząca latorośl prześpi część podróży. Uwierzcie mi, czasem zbawienne są nawet dwie godziny snu.
Kiedy już dziecko nie ma ochoty spać, warto zapewnić mu jakąś rozrywkę w samochodzie. Mi całkiem przez przypadek udało się wejść w posiadanie świetnych stolików z pojemnikami na kredki. Te cudeńka ułatwiają czytanie książeczek, kolorowanie czy inne prace plastyczne w trakcie jazdy. Dodatkowo mogą służyć za stolik śniadaniowy (chociaż jeśli chodzi o jedzenie to ja mam całkiem inny sposób).
My zawsze, ale to zawsze zatrzymujemy się po drodze na porządny posiłek. Nieważne czy jest pora śniadania, czy już czas na obiad, podczas jazdy robimy długi postój w jakimś zajeździe czy innej restauracji. Nie dość, że dzieci nie muszą żyć o przysłowiowym suchym chlebie w aucie, to jeszcze mogą rozprostować nogi. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to propozycja dla każdego, ja po prostu wiem, że takim postojem sprawię radość swoim dzieciom, a i one lubią odwiedzać tego typu lokale i wiedzą jak się w nich zachować.

Bagaż

Punkt ten tak naprawdę wymaga napisania całkiem odrębnej epopei, więc ograniczę się tutaj troszeczkę. Najważniejsze to zabrać ubranka na naprawdę każdą pogodę w ilości przekraczającej nasze wyliczenia. Dziecko zawsze się ubrudzi, zmoczy czy po prostu będzie miało humor na inną koszulkę niż ty planujesz. To mają być wakacje, nie daj się wciągać w pranie, prasowanie czy inne tego typu rzeczy, które musisz wykonywać na co dzień. Nie po to tu jesteś. Masz wypoczywać, pranie poczeka do powrotu. Nic się nie stanie, jeśli w drogę powrotną zabierzesz dwie walizki brudnych rzeczy.
Nie zapomnij także o ulubionej maskotce czy poduszce. Dziecku będzie łatwiej zasnąć przy znanej przytulance, a dzięki temu i Ty masz szansę na lepszy wypoczynek. Pomijam tutaj takie rzeczy jak pieluchy, obiadki czy inne. Każde dziecko jest inne i to rodzice wiedzą najlepiej, z czego korzysta na co dzień. Nie będę Was zanudzać stwierdzeniami typu zabierz wanienkę czy potrzebujesz nocnika… Tak naprawdę wiesz dobrze, co Ci będzie potrzebne, a nawet jeśli tego nie zabierzesz, to urlop trwa tylko kilka do kilkunastu dni, zawsze można znaleźć alternatywne rozwiązanie.
Już na sam koniec przypominam – zrelaksuj się i odpoczywaj. Biegające wokół dzieci nie muszą a nawet nie powinny być problemem jeśli tylko wszystko będzie zaplanowane także pod ich potrzeby. Pamiętajmy, że nasze szkraby są pełnoprawnymi członkami rodziny i zasługują na wystrzałowe wakacje tak samo jak rodzice. Dlatego cieszmy się ich radością.
Udanego urlopu!!!


"Czarna loteria" Tess Gerritsen

"Czarna loteria" Tess Gerritsen

Troszkę się boję książek z tematyką medyczną w tle. Mam za sobą lekcje anatomii, podstawy opanowałam, mimo wszystko temat wydaj mi się dość ciężki i skomplikowany. Ale popatrzcie na tą okładkę. Prosta, a jaka sugestywna. Od razu przywodzi na myśl naprawdę mocną literaturę. Dlatego powieść ta znalazła się na liście do przeczytania.


"Czarna loteria" Tess Gerritsen


Opis z okładki

To miał być banalny zabieg chirurgiczny, ale pacjentka, pielęgniarka miejscowego szpitala, umarła niespodziewanie na stole operacyjnym. O błąd w sztuce lekarskiej zostaje oskarżona anestezjolog Kate Chesne. Wynajęty przez rodzinę zmarłej adwokat, David Ransom, jest całkowicie przekonany o winie Kate. Jednak gdy w tajemniczych okolicznościach ginie kolejna pielęgniarka, David zmienia zdanie. Nagle dociera do niego, że morderca wybiera swoje ofiary spośród pracowników szpitala. David zaczyna stawiać te same pytania, na które rozpaczliwie poszukuje odpowiedzi Kate.

Moja recenzja

Już po przeczytaniu pierwszych stron książki zorientowałam się, że pomyliłam się całkowicie z jej oceną. A raczej z wyobrażeniem co do jej treści. Spodziewałam się krwawego, wstrząsającego thrillera, a otrzymałam przyjemną lekturę ze zbrodnią w tle. Nie mogę powiedzieć, że czuję się oszukana i rozczarowana. Lubię książki łatwe w odbiorze, zwłaszcza, jeśli wiążą się one z historią romantyczną, a tutaj z taką właśnie mamy do czynienia.
Ale zacznijmy od początku. Poznajemy młodą panią doktor, Kate, która zostaje oskarżona o popełnienie błędu w sztuce lekarskiej ze skutkiem śmiertelnym. Wszystkie dowody zdają się potwierdzać tą tezę, choć sama zainteresowana jest zdecydowana walczyć o swoje dobre imię. Jedynym rozwiązaniem wydaje się precyzyjnie zaplanowane morderstwo, jednak brak motywu zdaje się eliminować tą ewentualność.
Wszystko się zmienia, kiedy ginie kolejna osoba, a jej śmierć jest ewidentnym dziełem przestępcy. Moment ten jest przełomowy także dla adwokata, Davida, który miał pełnić rolę oskarżyciela na sali sądowej. Nowe fakty zmuszają go do zmiany stanowiska, przez co traci klientów a jego opinia jest zagrożona. Dodatkowo jego ogólna niechęć do lekarzy utrudnia zrozumienie, co tak naprawdę dzieje się wokół.
Wątek kryminalny w książce jest przedstawiony ciekawie, zagadka jest na tyle wciągająca, że trzyma w napięciu do końca. Domyśliłam się motywu jeszcze przed rozwiązaniem, jednak nie do końca byłam pewna, kto za tym wszystkim stoi. A trzeba tu powiedzieć, że chociaż nie popieram takich rozwiązań, to jestem skłonna uwierzyć w rozpacz i chęć ukrycia prawdy przez mordercę. Sytuacja okazała się naprawdę trudna, a dodatkowo wybierając taką metodę działania, sprawca uniemożliwił sobie rozwikłanie jej w sposób pomyślny.
Przyjrzyjmy się teraz głównym bohaterom. Jak już pisałam, książka ma charakter romansu, jest to tak naprawdę jej główny temat. I jak to w romansach często bywa, postacie wydają się bez skazy, wręcz idealne. Chociaż często czytam tego typu powieści, idealizowanie głównych bohaterów nadal mnie drażni i mi przeszkadza. Weźmy na przykład Kate, młodą panią doktor. Oczywiście piękna, wykształcona, inteligentna i ułożona. Jej nieliczne wady wydają się jeszcze potwierdzać jej wartość. Równie nieprawdziwie przedstawia się David, który w tak młodym wieku dorobił się własnej praktyki i zarabia olbrzymie pieniądze. I oczywiście nie na pieniądzach mu zależy, profity są tylko skutkiem ubocznym walki, jaką postanowił podjąć. Dodatkowo całe otoczenie zdaje się darzyć ich szczerym, bezinteresownym uczuciem sympatii. Brzmi wiarygodnie?

Podsumowanie

Liczyłam na książkę pełną wrażeń, a otrzymałam ciekawy, ale jednak romans. Nie czuję się jakoś bardzo zawiedziona, lubię oba gatunki literackie, chociaż wiem, że niektórzy czytelnicy mogą się poczuć lekko zaskoczeni takim obrotem spraw. Powieść przeczytałam dosłownie w chwilę, nie zajęło mi to więcej niż dwa wieczory, co przy tylu innych obowiązkach wydaje się rekordem. Już ten fakt może świadczyć o tym, że tekst mi się spodobał i mnie po prostu wciągnął mimo swoich wad.

W ostatnim czasie książki pochłaniam dosłownie w tempie niesamowitym. Niestety pisanie recenzji już mi tak szybko nie idzie, chociaż postaram się opisać wam wszystkie pozycje, do jakich uda mi się dobrać. Musicie tylko troszkę poczekać.




"Lekcja jej śmierci" Jeffery Deaver

"Lekcja jej śmierci" Jeffery Deaver

Ostatnio zapisałam się do biblioteki nieopodal, w której jeszcze nie miałam okazji buszować. Nowe miejsce, nowe możliwości, a w literaturze wydają się absolutnie nieograniczone. Poszłam za radą bibliotekarki i wypożyczyłam kilka thrillerów, które mi poleciła. Czas pokarze czy warto.
Na pierwszy ogień poszła powieść autora "Kolekcjonera kości". Chyba każdy miłośnik gatunku wie, o czym mowa. Ja osobiście tytuł ten znam tylko i wyłącznie z dużego ekranu, chociaż muszę od razu zaznaczyć, że nie był to mój ulubiony film z tego gatunku. Ale książce postanowiłam dać szansę.


"Lekcja jej śmierci" Jeffery Deaver


Opis z okładki

New Lebanon to miasto uniwersyteckie. Tylko jak długo jeszcze? Skoro już druga studentka została bestialsko zamordowana.
Jamie... Chciałaś poznać kogoś, kto cię nauczy miłości, a znalazłaś tylko tego, który nauczył cię umierać...
Miejscowi żyją w strachu, bo podobno chodzi o zbrodnie rytualne, a Księżycowy Zabójca jest ciągle na wolności. By go osaczyć, Bill Corde musi mieć czas, fundusze i ludzi. Tyle że szeryfowi Ribbonowi potrzebny jest teraz szybki sukces, a nie drobiazgowe, długotrwałe śledztwo, bo nowe wybory wkrótce.
A przy takim postępowaniu kolejne tragedie są nieuchronne. I ofiary. Bo morderca lubi dawać lekcje - policjantom nawet bardzo. Zwłaszcza gdy mają córki sprawiające problemy...

Moja recenzja

Tak jak napisałam wcześniej "Kolekcjoner kości" nie jest moim ulubionym filmem o tematyce kryminalnej. Mogę wymienić dosłownie trzydzieści lepszych produkcji, do których chętnie wracam. Jednak z czystej ciekawości postanowiłam przeczytać tą powieść, zwłaszcza, że opis mnie zainteresował.
Zacznijmy od głównego bohatera. Jest to policjant z przeszłością, którą stara się nie afiszować. Nie jest kryształowo czysty, ma swoje problemy i rozterki. W tym momencie jego głównym zmartwieniem jest córka, dziewięcioletnia Sarah, która boryka się z kłopotami w szkole. Nie są to jednak takie zwyczajne problemy, mamy tu do czynienia dosłownie z paniką i strachem przed lekcjami, czego nikt nie potrafi zrozumieć, pogarszając tylko stan dziewczynki.
Rodzina Billa, mimo że na pierwszy rzut oka idealna, ma swoje tajemnice i zmartwienia. Dodatkowym problemem staje się ciągła nieobecność głowy rodziny zajętego prowadzeniem śledztwa. Jego obojętność na sprawy domowe może stać się przyczyną prawdziwej tragedii.
Głównym tematem powieści jest oczywiście zbrodnia, którą Bill stara się wyjaśnić. New Lebanon to małe miasteczko, którego mieszkańcy nie mieli nigdy do czynienia z morderstwem, a stróże prawa na co dzień zajmują się jedynie wypisywaniem mandatów. Dlatego morderstwo popełnione na studentce wywołuje panikę. Dodatkowo rozchodzi się pogłoska, że sprawca morduje ze względu na jakieś praktyki rytualne, co wzbudza jeszcze większy strach. Nie ułatwia to w najmniejszym stopniu rozwiązania zagadki.
Sama zagadka kryminalna jest stworzona praktycznie perfekcyjnie. Do końca nie zdawałam sobie sprawy, o co tak naprawdę chodzi. No dobrze, pod koniec miałam już jakiś pomysł co do sprawcy, choć autorowi udało się mnie w pewnym momencie zwieść. Chociaż muszę przyznać, że z powodu sprytu mordercy liczyłam na trochę bardziej wyrafinowany motyw, który wydał mi się dość płytki i banalny, całkiem zwyczajny, jeśli wziąć pod uwagę sposób działania i wysiłek włożony w próbę zatarcia śladów.
Dość zagadkową postacią był syn Billa, Jamie. Nie do końca rozumiałam jego postępowanie, choć temat buntu nastolatka wydawał się dość oczywisty. W trakcie lektury wyszły jednak sprawy, o których nie mogę napisać aby za dużo nie zdradzić, a które naprawdę mną wstrząsnęły. Nie wyobrażałam sobie aby normalny, choć zbuntowany dzieciak umiał sobie poradzić z sytuacją, jaka stała się udziałem Jamiego.
Muszę dodać, że wydanie które ja miałam przyjemność czytać, było usiane literówkami. Każdy miłośnik literatury wie, jak bardzo takie drobne niuanse mogą zepsuć przyjemność czytania. Nie jestem specjalistką od języka ojczystego, wiadomo, że każdy może się pomylić lub zrobić błąd ortograficzny. Niestety tutaj miałam wrażenie, że niektóre zdania zostały wrzucone do tłumacza i spisane bez korekty. Nie było tego dużo, może w kilku miejscach, jednak był to fakt na tyle irytujący, że postanowiłam o tym wspomnieć.

Podsumowanie

Książka "Lekcja jej śmierci" okazała się interesującą lekturą. Wciągnęła mnie zagadka kryminalna, mimo że fabuła była zbudowana w sposób, który nie do końca przypadł mi do gustu. Jak pisałam wyżej, motyw nie był na tyle złożony, żeby tłumaczyć z każdą chwilą bardziej zagmatwaną akcję. Oczywiście rozbudowana fabuła była absolutnym plusem, bardziej tu się czepiam prostego, dość oczywistego rozwiązania.
Lubię czytać thrillery z romansem w tle, taka ze mnie romantyczka. Tutaj, jeśli już mamy wątek uczuciowy, to nie jest on absolutnie przedstawiony w dobrym świetle, bardziej jako toksyczna relacja. Troszkę mi tutaj brakowało takiego happy endu typowego dla historii miłosnych, jednak bardziej to wynika z moich przyzwyczajeń czytelniczych, nie jest to wadą samą w sobie.




"Czarny opal" Victoria Holt

"Czarny opal" Victoria Holt

Obiecuję, że to już ostatni raz. Przynajmniej na jakiś czas będzie to ostatnia powieść Victorii Holt (chyba że wpadnie mi w ręce jakiś tytuł, którego jeszcze nie czytałam). Po prostu nie mogłam się oprzeć i sięgnęłam po "Czarny opal", który stał na mojej półce już jakiś czas i cierpliwie czekał na swoja kolej. 

"Czarny opal" Victoria Holt


Opis z okładki

Małą Carmel znaleziono w ogrodzie zamożnego domu pod krzakiem azalii. "Cygańskiego podrzutka" przygarnęli państwo Marline'owie, budząc powszechne zdumienie - przecież można ją było umieścić w sierocińcu.
Gdy Carmel ma jedenaście lat, na dom spada nieoczekiwana tragedia - pani Marline zostaje zamordowana. Losy rzucają Carmel do dalekiej Australii, gdzie czeka ją nowe, wspaniałe życie. Ale nie potrafi zapomnieć o ponurych wydarzeniach w Commonwood House. Po latach wraca do Anglii i tu znów ożywają wspomnienia.


Moja recenzja

Główną bohaterkę, Carmel, poznajemy praktycznie od kołyski. Jej losy zaczynają się dość nietypowo, bo pod krzewem azalii, gdzie znajduje ją ogrodnik. Już jako niemowlę wzbudza we wszystkich ogromne emocje, najczęściej negatywne, ze względu na swoje niepewne pochodzenie. Mimo że zostaje wychowana na damę, jej tajemnicze przybycie do domu Marline'ów kładzie się cieniem na całej jej przyszłości. Z historii Australii można wnioskować, że akcja miała miejsce w drugiej połowie XIX wieku, kiedy to w Anglii nadal panował kult arystokracji i odpowiednich koneksji. Dlatego też mała Carmel była traktowana jak dziecko gorszej kategorii i nawet służba nie traktowała jej jak członka rodziny.
Wszystko zmienia się, kiedy w tajemniczych okolicznościach ginie pani Marline. Odnajduje się prawdziwa rodzina porzuconej dziewczyny, dzięki czemu Carmel ma okazję ruszyć w podróż na całkiem nieznany kontynent.
Losy bohaterki są pełne tajemnic i niejasności, których chęć poznania wciąga czytelnika bez reszty. Nie jest to raczej klasyczny romans, bardziej od wątku miłosnego rozbudowany jest temat powolnego odkrywania tajemnic przeszłości, które nie są tak oczywiste, jakby się mogło wydawać. Nie jest to thriller w pełnym tego słowa znaczeniu, akcja rozciągnięta jest na lata, i tak naprawdę do końca nie wiadomo, czy znajdziemy tutaj podłoże kryminalne. Jest to bardzo typowe dla twórczości Victorii Holt, więc jako jej zagorzała fanka, spodziewałam się mocnego zakończenia.
Romans, który rozgrywa się na stronach powieści, także nie jest tak oczywisty, jak w większości klasyków gatunku. Długo nie wiadomo, kto jest wybrankiem Carmel i czy uczucie zostanie odwzajemnione. Nie ma tu bohaterów bez skazy, każdy ma jakieś wady, które w codziennym życiu mogą przysporzyć zmartwień, stąd właśnie wybór nie jest jednoznaczny. Lubię proste, czytelne romanse, z których wiadomo już na pierwszej stronie, jakie będzie zakończenie. Są to dla mnie takie odskocznie, chwile relaksu niewymagające silnego zastanawiania się nad fabułą. Tutaj mamy całkowite przeciwieństwo prostoty, co według mnie jest o wiele lepsze i przyjemniejsze w odbiorze.


Podsumowanie

Jak każda książka Victorii Holt, także i ta przypadła mi do gustu. Nie jest może na pierwszym miejscu (w końcu nic nie przebije "Pani na Mellyn"), jednak śmiało mogę powiedzieć, że znajdzie się w pierwszej dziesiątce jej powieści. A konkurencja naprawdę jest zawzięta.
Bardzo mi się spodobały losy głównej bohaterki, która nie jest typową damą z wyższych sfer, mimo że jej wychowanie jest bez zarzutu. Jej późniejsze perypetie pełne przygód wciągają czytelnika od pierwszych stron. Dodatkowym atutem są inne postacie, którym daleko do ideałów, dzięki czemu (przynajmniej ja) bardziej ich polubiłam. Można tu chociażby wymienić załamanego Luciana, niezdecydowanego Lawrenca czy trochę samolubną Gertie.
To już ostatnia powieść Victorii Holt, którą wam przedstawiam w najbliższym czasie. Na pewno wrócę do jej twórczości, pewnie nie jeden raz, jednak dam troszkę odpocząć i sobie i wam. W końcu jest tyle innych książek wartych przeczytania.

Jakich macie ulubionych autorów? Może jest ktoś, czyje książki pochłanianie w każdej ilości?





"Czarna woda" Atticia Locke

"Czarna woda" Atticia Locke

Ostatnio natrafiłam na książkę, która wzbudziła moje zainteresowanie. Nie kojarzyłam autorki więc nie wiedziałam tak naprawdę czego się spodziewać. Moją uwagę wzbudził ciekawy opis z okładki, który zachęcił mnie obietnicą akcji i intrygującej zagadki.

"Czarna woda" Atticia Locke


Opis z okładki

Houston, Texas, rok 1981. Jay Porter nie jest prawnikiem, jakim zawsze pragnął być.  Jego najbardziej obiecująca klientka to tania call-girl, a kancelaria, którą prowadzi, mieści się w podupadłym pasażu handlowym Dawno zrozumiał, że jego amerykański sen się nie spełni. Chce tylko spokojnie i godnie żyć. Niestety, gdy wiedziony impulsem ratuje tonącą kobietę - otwiera puszkę Pandory. Tajemnice nieznajomej narażają Jaya na niebezpieczeństwo, wplątują w dochodzenie w sprawie zabójstwa, co może przypłacić utratą pracy, rodziny, nawet życia...
"Czarna woda" trzyma w napięciu od pierwszej strony! Akcja toczy się w szalonym tempie, a zakończenie jest nie do przewidzenia...

Moja recenzja

Może zacznę od początku. Nie wiem czemu, ale czytając opis książki wyobraziłam sobie Jaya jako czterdziestoletniego, łysiejącego mężczyznę z wielkim brzuchem. Nie wiem co mną kierowało, taki obraz od razu powstał w mojej głowie. Już na początku okazuje się, jak nietrafiony był mój opis. Jay okazuje się czarnoskórym mężczyzną koło trzydziestki, którego życie nie ogranicza się tylko do przesiadywania przed telewizorem z piwem w ręku. Można powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Nasz prawnik ma, a przynajmniej miał pasje, które były dla niego czymś więcej niż zwykłym hobby. W czasach studenckich brał czynny udział w walce o prawa dla mniejszości etnicznych, co nadawało jego życiu sens.
Niestety nie skończyło się to dla niego dobrze. Niesłusznie oskarżony, prześladowany, postanowił zapomnieć o swoich ideałach i wycofać się z życia publicznego. Poznajemy go w momencie, w którym z jego ideałów pozostaje jedynie strach i żal.
Nie przepadam za bohaterami idealnymi i tutaj z pewnością takiego nie spotkamy. Jay nie chce brać na siebie żadnej odpowiedzialności, unika zdarzeń, które mogą go postawić w centrum uwagi. Będąc świadkiem przestępstwa chce odejść nie udzieliwszy pomocy. I mimo że nie lubię chodzących doskonałości, ten konkretny bohater, ze swoimi wadami i obawami, także nie przypadł mi do gustu.Wydał mi się wycofany, wręcz aspołeczny, zamknięty w sobie. Na jego niekorzyść przemawiał stosunek do jego żony, która z dla mnie niezrozumiałych powodów godziła się na jego milczenie i obojętność. Nie zrozumcie mnie źle, Jay darzył ją uczuciem i starał się o nią dbać. Jednocześnie ją ignorował i traktował według mnie jak dodatek do swojej codzienności. Jako żona nie umiem tego zaakceptować i przejść nad tym do porządku dziennego. Czarę przepełnił jego ogólny stosunek do życia i innych ludzi. W trakcie lektury wychodzą na jaw fakty, które w pewnym sensie tłumaczą jego zachowanie, jednak według mnie jest to tylko wymówka słabego człowieka.

A teraz główny temat książki - walka o prawa dla czarnoskórych. Nie spodziewałam się tutaj takiego wątku, który, muszę przyznać, nie jest mi jakoś bliski. Nigdy się tym problemem nie interesowałam, po prostu nie miałam ku temu powodów. Tutaj temat ten został przedstawiony priorytetowo, wręcz obsesyjnie. I od razu powiem, ze sposób, w jaki opisuje go autorka absolutnie mi się nie podoba. Na każdej stronie praktycznie mamy do czynienia ze słowem czarny, czarnoskóry czy podobne. Wiem, że czasy dla afroamerykanów nie były najlepsze, jednak mania prześladowcza jest widoczna w każdym zdaniu, co niesamowicie przeszkadza.

Wątek walki o prawa człowieka i osobiste obawy Jaya praktycznie całkowicie przysłaniają element kryminalny książki, który staje się tematem pobocznym. Zbrodnia, która zapoczątkowała całą serię zdarzeń, pozostaje tak naprawdę w dziwnym zawieszeniu bez zwrotów akcji czy dodatkowych tropów. W finale znajduje swoje rozwiązanie, jednak nie ono jest tutaj najważniejsze. Ważny staje się  wybór, przed jakim stoi główny bohater, od którego zależą jego dalsze losy.

Podsumowanie

Biorąc do ręki "Czarną wodę" spodziewałam się wciągającego thrillera, przynajmniej kryminału. Opis z okładki obiecywał wartką akcję i dużo zwrotów. Niestety nie mogę się zgodzić z tym całkowicie. Jak pisałam, wątek zbrodni ginie pod ciężarem problemów obyczajowych czy politycznych, których tutaj absolutnie nie brakuje. Wydaje się, że morderstwo było raczej punktem, który zapoczątkował zmiany w życiu Jaya, nie do końca związanym z głównym tematem powieści.
Nie mogę powiedzieć, że książka absolutnie mi się nie spodobała. W końcu postanowiłam ją przeczytać do końca, a to o czymś świadczy. Jednak znając jej tematykę, nigdy bym się nie zdecydowała na ten właśnie tytuł. Nie lubię polityki, nie jestem zwolenniczką lektur o problemach społecznych. Dla mnie liczy się akcja, która wciągnie i nie puści aż do zakończenia, szczęśliwego bądź nie.

Czytaliście "Czarną wodę"? Jakie wrażenia? A może jest wśród was miłośnik tego typu literatury?


Copyright © 2014 Wilki Cztery , Blogger