"Misery" Stephen King

"Misery" Stephen King
Do przeczytania "Misery" skłoniło mnie tak naprawdę kilka poprzednio przeczytanych powieści Kinga, które przypadły mi do gustu. Tutaj muszę przyznać, że opis z tyłu okładki nie wzbudził mojego szczerego zainteresowania. Bo czy można napisać ciekawą opowieść, w której występują tylko dwie osoby?

Okazuje się, że nie tylko można, ale czasami efekt jest piorunujący. Niby nic takiego, dom na odludziu, dwoje całkowicie obcych ludzi, w tym jedna ciężko ranna. Gdzie tu można wprowadzić akcję czy choćby odrobinę dramatyzmu? Jednak od pierwszych stron, kiedy poznajemy Annie Wilkes budzi ona naszą niechęć, a po pewnym czasie autentyczny strach. I nie chodzi tu o jej czyny, bardziej przemawia do nas jej sposób bycia, dziwne zachowania czy słowa. Lecz tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy z kim mamy do czynienia do czasu, aż nasza gospodyni nie zacznie testować na swoim "gościu" środków wychowawczych mrożących krew w żyłach.

Naprawdę nie mogłam uwierzyć w to, jak Annie postanowiła nauczyć Paula postępowania według niej właściwego. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, abyście mogli przeżyć takie samo jak ja zaskoczenie. Mogę jedynie powiedzieć, że do końca rozdziału nie wierzyłam, ze ktokolwiek byłby do tego zdolny. Tak samo zareagowałam na sposób usunięcia pewnego nieproszonego gościa (celowo pomijam detale).

Już wiemy, że Paul nie miał lekkiego życia w czasie swojej wizyty. Ale jak to się skończyło? No cóż, zakończenie może nie tyle mnie zaskoczyło swoją treścią co ogólną formą. Z jednej strony mamy do czynienia z zakończeniem raczej możliwym, nie ma tu żadnych haczyków czy powstających trupów. Z drugiej strony finał okazał się mało spektakularny biorąc pod uwagę całą powieść. Jednak według mnie takie zakończenie na pewno nie umniejsza znaczenia tej lektury, raczej je urzeczywistnia,  dodaje realności i autentyzmu.

Nigdy nie wiemy do czego jesteśmy zdolni aby przeżyć. Dopiero w obliczu zagrożenia wychodzą z nas pierwotne instynkty, które trzymają nas przy życiu tak długo jak się da.

Polecam z czystym sumieniem.

2 komentarze:

  1. Ach, Misery to świetna książka. Pamiętam, że dopiero gdy zaczęłam ją czytać zorientowałam się, że za dzieciaka obejrzałam film. Pamiętałam z niego na szczęście nie na tyle dużo, żebym nie czerpała przyjemności (choć to określenie niezbyt dobrze brzmi w kontekście fabuły) z czytania. Annie to postać wywołująca dreszcze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chętnie obejrzę ekranizację, chociaż jakoś okazja się nie zdarzyła do tej pory. Lubię po przeczytaniu książki poznać jej filmową wersję. Staram się jednak nie odwracać tej kolejności bo to naprawdę psuje przyjemność z czytania.

      Usuń

Copyright © 2014 Wilki Cztery , Blogger